Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jeśli niebawem nie ja / będę najszybszy w dzielnicy..." - śpiewał Wojciech Waglewski w piosence "Gdy będę miał 65". 60-letni Mark Knopfler najszybszy w dzielnicy przestał być blisko 20 lat temu. Skończyło się szaleństwo wielomiesięcznych tras koncertowych z zespołem Dire Straits, skończyły się milionowe nakłady płyt. Można było zrobić krok wstecz i (wreszcie?) grać swoje: spokojniej, bardziej akustycznie i intensywniej niż dotąd czerpiąc z folku (brytyjskiego, ale także amerykańskiego). Właściwie wszystko jedno, czy sięgamy po jego pierwszy, czy szósty solowy album: z płyty na płytę i z roku na rok Knopfler gra mniej więcej to samo.
Słuchając "Get Lucky", wchodzimy więc w świat znany i jakoś oswojony - nawet jeśli niektóre Knopflerowskie tematy (np. wojenny, powracający tu kilkakrotnie) nigdy nie dadzą się oswoić. Może z tą różnicą, że człowiek, którego historii i historyjek słuchamy od tak dawna, tym razem bardziej wprost opowiada o czasach swojej młodości. O ludziach, których kiedyś spotkał (kierowca ciężarówki z otwierającego płytę "Border Reiver" czy sezonowy zbieracz owoców z tytułowego "Get Lucky"), i takich, których poznać nie było mu dane (zaginiony podczas wojny wuj kobziarz ze szkockiego regimentu z "Piper To The End")...
"Pamiętam, że zanim nastał czas telewizorów i samochodów, kiedy jeszcze był z nami ojciec, rozpalaliśmy kominek i graliśmy na gitarach" - snuje się opowieść z "Before Gas and TV". A ja pamiętam ciąg dalszy piosenki Waglewskiego, z dramatycznym w gruncie rzeczy pytaniem: "Czy będziesz ze mną gdy / już nie będę się liczył?". Jeśli o mnie chodzi, i Wojciech Waglewski, i Mark Knopfler mogą być dziwnie spokojni.