Francuski łącznik

Konwoje humanitarne, które organizował 30 lat temu, uratowały zdrowie lub życie setkom Polaków. Alain Michel mówi, że w Polsce odkrył, co znaczą braterstwo i solidarność.

28.03.2015

Czyta się kilka minut

Konwój Amitié Pologne na ulicy Sławkowskiej w Krakowie, lata 80. / Fot. Archiwum Equilibre
Konwój Amitié Pologne na ulicy Sławkowskiej w Krakowie, lata 80. / Fot. Archiwum Equilibre

Z pomocą humanitarną docierał do wielu zakątków Europy i świata: do wojennej Bośni, do Rumunii i Nigerii, Iraku i Armenii. Ale na początku tej drogi była Polska czasów komunizmu. I wstrząs, który wywołała w nim wizyta na oddziale dziecięcym pewnego szpitala.

Szok, który zmienił życie

Do pierwszego wyjazdu z pomocą dla Polaków namówił Alaina Michela – wówczas 40-latka z Lyonu – znajomy ksiądz. W czasie stanu wojennego duchowny transportował leki i żywność dla polskich dzieci.

To był rok 1984. Dziś Michel wspomina: – Wtedy nie miałem jeszcze nic wspólnego z pomocą humanitarną. Jednak prowadziłem szkołę jeździecką i miałem ciężarówkę, którą można było użyć do transportu. Poza tym kusiła mnie awanturnicza wyprawa za „żelazną kurtynę”. Tak ruszyłem po raz pierwszy do Polski.

W drogę do Skawiny koło Krakowa ruszył tirem załadowanym darami, w towarzystwie przyjaciela. – To była istna epopeja – opowiada dziś „Tygodnikowi”. Zaraz po wyjeździe, tuż za Lyonem, zablokował ich na półtorej doby strajk francuskich drogowców. Potem, jeszcze we Francji, wóz zaczął szwankować. Nie chcąc tracić czasu na naprawę, kolejnych ponad 1500 kilometrów przebyli autem z zepsutym sprzęgłem.

Michel: – W końcu, gdy po trzech dniach dotarliśmy w okolice Skawiny, zabłądziliśmy. W dodatku kończyło się paliwo, a nie było żadnej stacji benzynowej. Skrzynia biegów wreszcie nam się rozleciała i wóz znieruchomiał pośrodku wiejskiej drogi. Już u kresu sił, zapytaliśmy przechodzącą kobietę ze wsi o szukaną parafię. „To tutaj” – wskazała. Nasze auto utknęło tuż koło miejsca przeznaczenia! Pomyślałem, że to znak, że szczęście nam sprzyja.

Goście z Lyonu odwiedzili także miejscowy szpital. Nie mogli uwierzyć w to, co zobaczyli. Nawet dziś, gdy przywołuje tamtą chwilę, Francuzowi łamie się głos: – Pediatrzy spieszący na ratunek chorym noworodkom używali strzykawek dla dorosłych, bo innych nie mieli. Pielęgniarki ostrzyły igły kuchenną osełką. Na moich oczach niemowlęta umierały w okropnym bólu. Widziałem, jak lekarze płakali. Dla mnie to był wstrząs: poczułem, jakby poraził mnie prąd. Spytałem lekarza: co możemy zrobić? Odparł, że gdyby mieli zwykłe wenflony, mogliby wielu dzieciom ocalić życie.

Alain Michel obiecał sobie, że wróci do Polski z medycznym sprzętem pediatrycznym. Tak się stało: już dwa tygodnie później kolejna ciężarówka z francuskimi darami przyjechała do Krakowa. – Lekarze szaleli z radości – wspomina.

Tony darów i iskra nadziei

Wkrótce po pierwszym pobycie w PRL-u, Michel założył organizację Amitié Pologne. Z nią przyjeżdżał w następnych latach z pomocą jakieś 50 razy, m.in. do Krakowa, Torunia, Gdańska. W konwojach trafiały nad Wisłę tony lekarstw i sprzętu medycznego (w tym 20 sztucznych nerek), a także odżywki dla dzieci. Właśnie z myślą o dzieciach Amitié Pologne urządziła we Francji zbiórkę – dzięki niej mogli zawieźć do Polski milion litrów mleka w proszku dla dzieci.

Jednym z pomysłów organizatorów tej akcji były ulotki przypominające mandaty wkładane za wycieraczki aut. Na ulotkach było zdanie: „Uśmiechnij się, to nie mandat, ale Twoja szansa” – i apel o wpłaty na zakup odżywek dla polskich niemowląt. Zbiórka była wielkim sukcesem.

Bogdana Pilichowska, której krakowskie mieszkanie było wtedy skrzynką kontaktową Amitié Pologne, twierdzi, że niemal wszystkie miejscowe szpitale i domy dziecka korzystały w latach 80. ze wsparcia organizacji Michela. Transporty trafiały też do niepełnosprawnych, np. do Kliniki Mukowiscydozy w Rabce.

Jak wielu zachodnich przyjaciół podziemnej Solidarności, Michel przemycał też do Polski sprzęt dla opozycji, ukryty w podwójnych ściankach samochodów. Opowiada: – Transportowaliśmy z Francji sprzęt drukarski, zakazane w komunistycznej Polsce książki, a nawet gaz łzawiący mający służyć Solidarności do samoobrony przed milicją.

W czasach PRL-u Michel kilka razy spotykał się w Gdańsku z Lechem Wałęsą, a w Krakowie z opozycyjnym duszpasterzem z nowohuckich Mistrzejowic, ks. Kazimierzem Jancarzem.

Pomoc była ważna nie tylko w sensie materialnym. Michel: – Ktoś z Polaków powiedział mi, że gdy obok jego domu przejeżdżała ciężarówka z logo Amitié Pologne, to czuł, że nie jest sam, że nie gaśnie iskierka nadziei.

Michel podkreśla, że to w Polsce odkrył, co znaczą braterstwo i solidarność. – Zwykli Polacy, choć nic nie mieli, potrafili sobie wzajemnie pomagać. Przyjmowali nas z niebywałą gościnnością, oddawali nam jedyne łóżko, ostatnie zapasy jedzenia.

Polskie dzieci EquiLibre

Z biegiem lat Amitié Pologne – w 1987 r. przemianowana na EquiLibre – rozszerzyła działalność: wysyłała konwoje także m.in. do Nigerii, Armenii, Rumunii, Kurdystanu.

Gdy upadał komunizm, w 1989 r. powstał polski oddział organizacji; czołową rolę odgrywała w nim Janina Ochojska. Michela poznała kilka lat wcześniej w Lyonie, potem współpracowała z nim przy organizowaniu przez Amitié Pologne w jej rodzinnym Toruniu pobytów dla grup francuskich lekarzy i pielęgniarek. Mieli poznać warunki pracy kolegów i koleżanek po fachu.

– Ten pomysł to jeszcze jedna zasługa Alaina – mówi „Tygodnikowi” Ochojska. – Francuscy goście mieszkali u polskich rodzin. W ten sposób dzielono się doświadczeniami zawodowymi, rodziły się przyjaźnie. Część trwa do dziś. Niektórzy po powrocie do Francji angażowali się w pomoc dla nas.

Ochojska, dziś szefowa Polskiej Akcji Humanitarnej uważa, że PAH to „dziecko” Equi- Libre, a Michel to jej pierwszy „profesor” od działań humanitarnych. – Od niego nauczyłam się, jak przygotowywać konwoje, jak wymyślać pomysłowe akcje i zainteresować nimi media – wylicza.

Jemu zawdzięcza też, że wzięła udział w swoim pierwszym konwoju humanitarnym EquiLibre – do ogarniętej wojną Bośni, w 1992 r. Ochojska podkreśla, że to zupełnie odmieniło jej życie. – Gdyby nie Equi- Libre i Sarajewo, nie kierowałabym teraz PAH, tylko byłabym pewnie astronomem. Wtedy jeszcze rozważałam karierę naukową.

Michel: – Razem z Janką jeździliśmy wiele razy tam, gdzie groziła śmierć. Różnica polegała na tym, że w razie czego ja mógłbym uciekać, a ona ze swoimi kulami – nie. Miała zawsze krnąbrny charakter, mówię to z czułością, więc było naturalne, że w końcu się usamodzielni i założy swoją organizację, PAH.

PAH nie była jedynym polskim dzieckiem Michela. Innym jest krakowska Apteka Darów, prowadzona nieprzerwanie od ćwierćwiecza przez Bogdanę Pilichowską. Do dziś apteka rozdaje za darmo lekarstwa najbardziej potrzebującym, których nie stać na zakup medykamentów.

Po pierwsze: braterstwo

Dopiero niedawno Alain Michel doczekał się pewnego – skromnego – wyrazu wdzięczności za to, co zrobił dla Polaków w tamtych latach. Najpierw otrzymał Medal Wdzięczności, który Europejskie Centrum Solidarności w Gdańsku przyznaje cudzoziemcom zasłużonym dla Polski. Teraz, w marcu, odbierał w Krakowie Medal św. Brata Alberta – za pomoc niepełnosprawnym.

Od kilkunastu lat Michel nie poświęca się już działalności ściśle humanitarnej. Pod koniec lat 90. postanowił, jak mówi, zająć się „głębokimi źródłami zła, a nie tylko jego skutkami”. Założył stowarzyszenie Artisans de Paix, które ma siedzibę w dawnym klasztorze Notre Dame de Consolation na wschodzie Francji. Odbywają się tam spotkania i warsztaty dla tych, którzy szukają duchowej odnowy i braterstwa, niezależnie od religii i światopoglądu. – Cały nieład tego świata bierze się z niedostatku braterstwa. Wiek XXI będzie braterski albo wcale go nie będzie – mówi Michel, parafrazując przypisywaną André Malraux myśl o „religijnym stuleciu”.

Michel, sam chrześcijanin, organizuje też spotkania międzyreligijne, zwłaszcza kongresy imamów i rabinów, angażuje się w pojednanie izraelsko-palestyńskie. Ze swoją białą brodą i refleksyjnym spojrzeniem coraz bardziej przypomina proroka. Żartuje jednak, że nie czuje upływu lat – o ile tylko nie zobaczy przypadkiem swego odbicia w lustrze.

Zamiast wspominać, woli patrzeć w przyszłość: – Myśl chińska głosi, że „lepiej jest zapalić świeczkę, niż przeklinać ciemność”. Wierzę, że jeśli każdy z nas ją zapali, możemy uratować świat. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, tłumacz z języka francuskiego, były korespondent PAP w Paryżu. Współpracował z Polskim Radiem, publikował m.in. w „Kontynentach”, „Znaku” i „Mówią Wieki”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2015