Działalność przyziemna

Gdy zabrakło im pieniędzy, by zapłacić za transport leków, wprowadziły Nową Ekonomiczeską Politikę. Tymczasowo.

17.12.2018

Czyta się kilka minut

Bogdana Pilichowska-Ragno i współpracowniczki w Aptekce Darów na osiedlu Widok, grudzień 2018 r. / GRAŻYNA MAKARA
Bogdana Pilichowska-Ragno i współpracowniczki w Aptekce Darów na osiedlu Widok, grudzień 2018 r. / GRAŻYNA MAKARA

Spotykamy się na schodach do piwnicy.

– To taka nasza działalność przyziemna – mówi Bogdana Pilichowska-Ragno.

Środowy wieczór. W piwnicy kilkanaście kobiet zajmuje się swoją zwykłą środową robotą.

Przy wejściu podnoszona z jednej strony lada. W przyziemiu naprzeciw lady trzy biurka, kilka półek (do niedawna kuchennych), szafa (do niedawna parafialna). W rogu lodówka należąca wcześniej do Kazimierza Fugla, bez wnętrza, drzwi i elektryki, za to z kilkoma szufladami. Sejf.

1.

Bogdana Pilichowska-Ragno zapala papierosa: – Chodź, pokażę ci aptekę.

Za każdą półkę odpowiada jedna osoba. Zdarza się, że za więcej półek. Rzadziej: kilka osób za jedną półkę. To gwarantuje porządek.

Za fazę przedpółkową – Roman Soja, profesor, hydrogeograf, emerytowany, wciąż wykładający. To on zarządza segregacją transportów leków. Pomagają Bohdan Sawicki, chirurg i Ewa Zwinogrodzka, kustosz Biblioteki Jagiellońskiej

Półka 1: tzw. leki na brzuch – Maria Trafas i Urszula Knapczyk-Ślusarczyk, geodetki, oraz Maria Gruszka, mikrobiolog.

Półka 2: leki przeciwbólowe – Lilianna Konkiel, matematyczka.

Półka 3: leki na cukrzycę i sklerozę – Krystyna Malcharek, filolog angielska, tłumaczka, odpowiedzialna za korespondencję z Holendrami, którzy przysyłają leki.

Jedna z pań: – Przyszło dużo plastrów. Może część wyślemy na Ukrainę?

Bogdana Pilichowska-Ragno: – Kochanie, Ukraina jest już cała oplastrowana.

– A te strzykawki?

– Dajmy albertynkom.

Półka 4: krążenie – Krystyna Rudawska, geolog, Maria Kamińska, prowadzące zespół charytatywny przy parafii św. Jana Kantego, Maria Chyra, Instytut Zootechniki oraz Ewa Grzebyk, inżynier automatyki

Półka 5: leki psychiatryczne i na drogi oddechowe – Maria Majcher, chemiczka, skarbnik apteki (księgowość prowadzi Barbara Fornal, ekonomistka) i Elżbieta Cebulak, klimatolog.

Półka 6: witaminy i minerały – Maria Nowińska, lekarka.

Półka 7: leki urologiczne – Ewa Kubasiewicz, mikrobiolog.

Półka 8: pampersy, większe opatrunki – Zofia Satalecka, architekt.

W korytarzu Łucja Dzięgielewska, mikrobiolog, czuwa nad lekami, odżywkami i sprzętem dla Małopolskiego Hospicjum dla Dzieci.

Małgorzata i Piotr Stańscy z Kościoła Zielonoświątkowego, najmłodsi w aptece, biorą na siebie wszystkie prace wymagające siły i fizycznej sprawności.

I farmaceutki: Wanda Gajewicz, Marianna Anioł, Agnieszka Sitek, Ewa Ciszewska.

Większość pań to emerytki. Na jednej z tablic, nad stołem, przy którym w środę o 18.00 zaczyna się wspólne picie herbaty, kartka: „Nie rozmawiamy o polityce”. – Nie zawsze się udaje. Ostatnio do szału pokłóciłyśmy się o kornika z Białowieży – mówi Bogdana Pilichowska-Ragno.

Na ścianie przy wejściu zdjęcie ks. Józefa Tischnera, który podarował aptece zysk ze swojej ostatniej książki, „Pomoc w rachunku sumienia”.

Dalej pokój nr 18 Teresy Podoskiej, przez pół wieku pracującej w Wydawnictwie Literackim. Tam leki rzadkie – trudno dostępne w transportach i drogie.

Pokój nr 19, niewielki, wąski. Z regałem pełnym teczek: – Archiwizujemy listy od osób z północno-wschodniej Polski (Suwałki, okolice Sejn), którym wysyłamy leki. Najgrubsze teczki są sprzed kilkunastu lat. W nich także listy, notatki, ksera recept.

W przedpokoju kompletowanie wysyłek. Adresaci: Dzieło Pomocy o. Pio, siostry albertynki z Wadowic, s. Małgorzata Chmielewska, Towarzystwo Walki z Kalectwem.

W niewielkich składzikach – ubrania przygotowane do wysłania na Ukrainę, głównie do Kijowa, oraz książki, do Odessy. Tylko na Ukrainę w ostatnich trzech latach pojechało ponad 40 transportów. Ale wysyłano je też do Gruzji (za pośrednictwem cystersa o. Maksymiliana), do Kamerunu (pomogła lekarka, dominikanka s. Józefina), do Rwandy.

Zasady wydawania leków nie zmieniły się od 2 lipca 1990 r., kiedy zaczęła funkcjonować apteka darów na osiedlu Widok w Krakowie: wydaje się je tylko na recepty.

Wciąż przyjeżdżają transporty z Francji, Włoch i Holandii. Ostatni kosztował aptekę 3 tysiące złotych. Wyłożyła jedna z wolontariuszek. By jej oddać, wprowadzono Nową Ekonomiczeską Politikę: – Wysyłając leki stowarzyszeniom, prosimy, by za każdy zapłaciły nam 4 zł. Powoli wychodzimy z długu – mówi Bogdana Pilichowska-Ragno. – A gdybyś chciała pomówić o początkach apteki, sporo materiałów mam w domu.

2.

Kilka dni później.

Usiadłyśmy w salonie. Trzy kocice zainteresowały się nami nie od razu.

– To wszystko zaczęło się od zbiegu okoliczności – mówi pani Bogdana. – Był rok 1962. Jako studentka drugiego roku etnografii chodziłam od wsi do wsi na Spiszu i zbierałam materiał do badań. Spotkaliśmy się między polami żyta i kartofli. Oni – para Francuzów, rodzeństwo. Zgubili się. Na szczęście dziewczyna – Geneviève Raphanel, znała niemiecki, dogadałyśmy się. Dwadzieścia lat później, tuż po wybuchu stanu wojennego, zapukał do mojego mieszkania jej mąż – André Rochedy. Pracowali w Lyonie, w parafii, przy której zorganizowano punkt pomocy dla Polski.

Na stół wskakuje czarna kocica. Nie strąca filiżanek z kawą, omija migdałowe ciastka z opłatkiem na spodzie, z Prowansji.

– Ma oczy czarownicy, prawda?

3.

Bogdana Pilichowska-Ragno: – Do tej samej parafii w Lyonie trafił człowiek, któremu właśnie zmarł ojciec. Proboszcz opowiedział mu o swoim kłopocie: nie ma czym posłać do Polski transportu humanitarnego. „Mam tylko samochód do przewożenia koni, ale nim służę” – odpowiedział. I tak w 1984 r. Alain Michel przyjechał po raz pierwszy do Polski swoim końskim autem. Od moich przyjaciół dostał mój adres. Zaczęła się przyjaźń i współpraca, które trwają do dziś.

O jej mieszkaniu mówiono: wjeżdżając nocą do Krakowa, zobaczycie zapalone światło, to będzie tam. Przyjeżdżali głównie młodzi, nierzadko wychodzący z nałogów, głównie narkotykowego. Bo Alain Michel miał zacięcie pedagogiczne.

Pilichowska-Ragno: – Służyłam za gębę, miałam rozpoznawać potrzeby we wszystkich ośrodkach, które korzystały z pomocy, być z nimi w kontakcie, towarzyszyć im w punktach rozdziału transportów. Setka albo i dwie Francuzów przewinęło się przez nasze mieszkanie na początku lat 80. A z nimi dziennikarze, m.in. z „Le Monde”, udający dentystów.

Wyobraź sobie: ja, mój mąż, nasz syn, kilkanaście, a czasem i ponad dwadzieścia kotów, 45 metrów kwadratowych, paczki – głównie z transportów prywatnych, zaopatrzenie dla mniejszych szpitali. No i co najmniej kilku Francuzów. Pomagali sąsiedzi, zabierając ich „na nocnik” – jak się mówiło po góralsku. Trzeba było ich wykarmić, a niczego nie było w sklepach. Robiłam knedle, codziennie po sto sztuk.

Odwdzięczali się. Wiedzieli, że jadąc do mnie muszą przywieźć papier toaletowy, bo w Polsce go nie ma, i puszkę, bo puszki zbieram.

4.

Papieros na drogę i ruszamy zwiedzać mieszkanie.

– Tu portret matki mojego męża, namalowany przez Witkacego. Aniołek uratowany z ogniska, które w Mucharzu próbował rozpalić kościelny. Tak kończą stare i uświęcone rzeczy. Z tego samego ogniska – lichtarz do grubych świec. Ale on musiał już przejść przez jedno ognisko, być może pochodzi ze spalonego kościoła.

– A to zdjęcie?

– To moi rodzice. Obok dwa nasze ukochane psy: Milka, którą dostałam w prezencie na chrzciny, i jej syn Urwis. Zdjęcie zrobiłam siedząc na dębie. A tu, na tym maleńkim, ja. Zrobił je ojciec z dołu.

– Wysoka ta gałąź.

– Wdrapywałam się tam z książkami. Zdjęcie powiększył mój syn, Tomasz, fotografik.

– A ta półka pod zegarem?

– Zegar pochodzi z domu moich rodziców. Ojciec był zegarmistrzem. Na półce: wyratowana z ogniska kadzielnica, zobacz, jaka stara. Fragment kielicha bez nóżki. A to jedna z moich najpiękniejszych puszeczek: w formie książki.

– Przywieziona z Francji?

– Najprawdopodobniej. Mam przyjaciela, Rosjanina, artystę-mima. Pomagał nam odgrywając św. Mikołaja, gdy zawoziliśmy paczki dzieciom chorym na ­mukowiscydozę. Gdy wyjeżdżał za granicę, spytał, co chciałabym dostać. „Mikołaju, wiesz, puszkę”. „Aha – powiedział Mikołaj. – A jaką puszkę?” „Może być mała”. „Aha” – powiedział znów Mikołaj i miał coraz większe oczy. Dopiero potem się zorientowałam, że „puszka” po rosyjsku znaczy „armata”.

W samej tylko kuchni jest ich z dwieście.

– A te chyba londyńskie?

– Posyłała mi je pewna Angielka, którą spotkałam w stanie wojennym w sklepie, kompletnie zagubioną, usiłującą kupić cukier. Zgarnęłam dziewczynę do domu, tak zaczęła się nasza przyjaźń i wieloletnia korespondencja. Spójrz, te są najmniejsze. A ta puszeczka należała jeszcze do mojego ojca. Tu kolekcja bożonarodzeniowa. Tę lubię najbardziej: św. Józef robi zabawki, aniołek zagląda przez okna.

– Zapisała pani ich historie?

– Kiedyś próbowałam skatalogować wszystkie puszki. Ale pracując przez wiele lat jako archiwistka, w domu odpuszczam. Wszystko zostawiam. To mnie zgubiło. A te drewniane ptaki są jeszcze z domu moich rodziców. Bardzo je sobie cenię. A tę Cygankę na szkle namalował rabczański szewc. Był szewcem, ale najbardziej kochał być artystą. I jeszcze jedno muszę ci pokazać: moje książki, staruszeczki. Spójrz: 1868 rok, dostałam je od przyjaciółki, urodzonej jeszcze w XIX w., Zofii Sutorowskiej.

Na koniec: tu jedzą moje kocice. Woda w kryształowych miseczkach, żeby nie było. W każdej kamyki i muszle, które przywoziłam ze świata. Uwielbiają je.

5.

– Tak, wiem, powinnyśmy wrócić do ad rem – mówi Bogdana Pilichowska-Ragno.

Rozmawiamy o Francuzach. Spuszczali powietrze z opon, gdy utknęli pod mostem w Polsce; dolewali denaturatu do zbiornika z paliwem, gdy przyszły wielkie mrozy; spali pod samochodami, gdy zimą zatrzymano ich na przejściu granicznym (najdłuższy postój trwał dwa dni); wypili niejedną butelkę leku, bo celnicy żądali, by spróbowali.

Największe transporty – 25 ton. Poza zaopatrzeniem chorych i szpitali udawało się też pomóc m.in. Kołu Przyjaciół Dzieci z Celiakią czy Towarzystwu do Walki z Mukowiscydozą. Transportowano leki, odżywki bezglutenowe, mleko w proszku.

– Francuzi przygotowując transporty nie przebierali, pakowali wszystko, także zabawki. Jako etnograf znam się na zabawkach, więc przy pierwszej segregacji wysyłałam te, które wydawały mi się cenne, do kieleckiego Muzeum Zabawkarstwa. A pracownicy muzeum odpłacali się kupując zabawki dla dzieci chorych na mukowiscydozę. Tak zaczęła się nasza tradycja mikołajkowa – mówi Bogdana Pilichowska-Ragno.

Z tamtego czasu jest też segregator. A w nim listy: „Kochana Bogienko”, „Droga Pani Bogno”, „Pani Bogusiu”, „Bogdziu”, „Bogdo”. Wykazy leków (przy niektórych informacje o dawkach, krzyżyki i minusy, nazwiska i daty, nazwy miejscowości i informacje o dawkowaniu). Podziękowania.

6.

Równolegle zaczyna działać wymiana polsko-francuska.

Bogdana Pilichowska-Ragno: – Mam jeszcze listy gości, z dopisanymi polskimi gospodarzami. Autokar z 40 osobami oznaczał wykonanie stu telefonów. A myśmy nie mieli telefonu. Dzwoniono więc do naszej sąsiadki z góry, Barbary Mękarskiej, orientalistki, która waliła wtedy moździerzowym tłuczkiem w sufit...

Coś ci jeszcze pokażę (podchodzi do regału, wyjmuje kilka albumów). To jest tylko część. Boże Narodzenie 1984, a tu 1985. I jeszcze Wielkanoc. Od samego początku zajęłam się kolportażem gazetek, a także wszystkim, co produkowała Solidarność. Były więc znaczki pocztowe, kartki świąteczne, zdjęcia, książki.

Jest rok 1984. Jednego dnia przyjechali do mnie kolporterzy z Kielc i z Podkarpacia. W domu zrobił się mały kociokwik, a że to był czas, kiedy wódka była na kartki, każdy honorowo w gości przychodził z butelką. Po jakimś czasie w domu było 15 osób, cudowny nastrój, wszyscy wymieniali się tym, czym handlowali. I wtedy sobie przypomniałam: Jezus Maria, za godzinę mamy kolędę. A tu dom hula, jak chce. Więc mówię: „Albo się zgodzicie, że was zamknę w pokoju i morda w kubeł, albo już teraz się wynosicie”. Parę osób wyszło, reszta powiedziała, że będzie morda w kubeł. Męża zamknęłam w kuchni z kilkunastoma kotami. A ja próbowałam wywołać świąteczny nastrój przy pomocy obrusa i świeczek. To była pierwsza wizyta duszpasterska naszego proboszcza!

Ksiądz się modli i nagle słyszę ponure skrzypnięcie drzwi kuchennych. Zamarłam. Wszedł pierwszy kot. Proboszcz: „O, macie państwo kota”. Ja: „Tak, mamy”. Proboszcz: „O, dwa koty”.

I tak poszło. Każdy kot ciekawy, kto tu stoi, czy się da na niego wskoczyć, czy można się zaczepić pazurami. A na końcu tego sznura kotów szedł mój mąż, który się poczuł – to był góral – obrażony: co go będzie baba zamykała w kuchni, jak on tu jest gospodarz.

7.

W 1989 r. Bogdana Pilichowska-Ragno z Alainem Michelem, Janiną Ochojską i prof. Zbigniewem Chłapem rejestrują polską Fundację EquiLibre. W 1990 r. ze wsparciem osiedlowego Komitetu Obywatelskiego Solidarność powstaje Apteka Darów. Później Stowarzyszenie Pomocy Obywatelskiej im. Anny Fiszerowej, którego Bogdana Pilichowska-Ragno jest prezeską.

– Komitet obywatelski bardzo się włączył, a Zarząd Budynków Komunalnych wynajął pomieszczenie, w którym jesteśmy do dziś – przyziemie przychodni na osiedlu Widok. W czasach największych kolejek na dyżurze realizowano ponad pół tysiąca recept.

– Został ktoś z tamtego czasu?

– Parę osób na krzyż. Ale zaraz. Tak się nawet zastanawiam, czy ta na krzyż to nie jestem ja.

8.

Palimy niebieskie winstony.

– Mocne.

– Dziecko, to są lighty. Coś ci muszę opowiedzieć. Była taka zima. Piękna. Słońce, śnieg skrzypiał pod butami. Szłam z papierosem w zębach wzdłuż Wisły. Z naprzeciwka wlókł się mężczyzna. Widać było, że postawił jedną nogę, to trzeba i drugą.

„Ja panią przepraszam, dałaby mi pani papierosa?” Wyciągam całą paczkę. „Proszę wziąć, ile panu trzeba”. Wziął kilka. Odszedł. Zawrócił. „Ja pani coś powiem, bo ja szedłem się powiesić. Ale już tego nie zrobię”.

Do tej pory kiedy to opowiadam, to się wzruszam. Ale nikt mi już nie powie, że palenie tylko zabija. ©℗

Aptekę Darów można wesprzeć wpłacając pieniądze na konto Stowarzyszenia Pomocy Obywatelskiej im. Anny Fiszerowej. Numer konta: 58 2130 0004 2001 0549 3002 0001, Volkswagen Bank direct.

BOGDANA PILICHOWSKA-RAGNO (ur. 1944) jest etnologiem, działaczką społeczną. Jej mężem był Jan Bujak, etnolog. W 1989 r. zaangażowana w prace Komitetu Obywatelskiego Solidarność, współzałożycielka Fundacji EquiLibre. Od 1990 r. prowadzi Aptekę Darów na krakowskim osiedlu Widok. Jedna z założycielek i prezeska Stowarzyszenia Pomocy Obywatelskiej im. Anny Fiszerowej. Przez 18 lat współpracowała z Fundacją ­Kyoto-Kraków, prowadząc Archiwum Andrzeja Wajdy. Za swoją działalność uhonorowana Nagrodą im. księdza Józefa Tischnera (2002), odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski (2011).

Czytaj także: Wojciech Bonowicz o Bogdanie Pilichowskiej-Ragno na archiwalnej stronie "TP"

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 52/2018