Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Michael Nyman: - Osiem czy dziewięć lat temu byłem członkiem jury festiwalu w niemieckim Essen. Filmem, który mnie zaintrygował, zaskoczył, dał mi najwięcej przyjemności, był właśnie film Doroty Kędzierzawskiej - “Nic". Byłem pod wielkim wrażeniem zdumiewającego połączenia piękna, cierpienia i wizualnej wrażliwości.
Nie wiedziałem nic o Dorocie, jej filmy nie były pokazywane na Zachodzie, a na pewno nie w Anglii. Skontaktowałem się z jej operatorem Arturem Reinhardtem i umówiliśmy się, że gdy Kędzierzawska będzie robiła następny film, da mi znać. Na początku roku Reinhardt wysłał mi maila z informacją, że Dorota kręci “Jestem", i z pytaniem, czy nadal jestem zainteresowany skomponowaniem muzyki. Zobaczyłem wstępną wersję tego filmu i oczywiście powiedziałem - tak! Spotkaliśmy się z Dorotą - ta rozmowa i to, co zobaczyłem na ekranie, zainspirowało mnie do tego stopnia, że natychmiast, w ciągu kilku dni, napisałem muzykę. Czasami komponowanie trwa długo, jest wiele dyskusji, poprawek, wzajemnych nieporozumień; w tym przypadku było inaczej.
- W Pana kompozycjach dominuje fortepian. Czy właśnie dlatego podjął się Pan napisania muzyki do "Fortepianu" Jane Campion?
- Gram na fortepianie w bardzo konwencjonalny sposób, pomysły przychodzą w czasie gry, nie biorą się z moich snów czy z głębi mojego umysłu. Na wiosnę zaczęła działać moja firma płytowa, którą nazwałem MN Records, i pierwszy album, jaki wydałem, nazwałem: “Fortepian śpiewa". Chciałem powiedzieć moim fanom: znacie potężne brzmienie orkiestry, ale tak naprawdę wszystko zaczyna się od fortepianu.
Tak, fortepian jest dla mnie najważniejszym instrumentem. Kiedy pracuję z orkiestrą, fortepian jest sercem kompozycji, kieruje nią, decyduje o kierunku, w jakim kompozycja zmierza. Nigdy wprawdzie nie słychać go solo, w moim zespole tę rolę pełnią saksofony i skrzypce, ale gdybyśmy się ich pozbyli, zobaczylibyśmy samotnego kompozytora, który gra na fortepianie, zapisuje nuty na papierze i patrzy na film.
- Inspiruje Pana nie tylko muzyka klasyczna, także rock...
- W mojej muzyce można usłyszeć sporo rocka. Choćby w “Kontrakcie rysownika" i innych filmach Petera Greenawaya słychać, że dorastałem w latach 60. i 70., w złotych czasach rock and rolla... Opowiem dziwną przygodę: kiedy zaczynałem pisać muzykę w połowie lat 70. ubiegłego wieku, chciałem zrekonstruować na swój sposób fragment “Don Giovanniego" Mozarta. Kiedy analizowałem zawartość tego dzieła, odkryłem, że skrzypce grają tam bardzo konwencjonalnie, z rutyną typową dla XVIII wieku - i bardzo mnie to znudziło. Kiedy usiadłem do fortepianu i zacząłem grać ten utwór samodzielnie, zrobiłem to jak muzyk rockandrollowy. Tak, rock bardzo na mnie wpłynął i słychać to nawet w muzyce do “Fortepianu", gdzie potrzebna była zupełnie inna poetyka. Pracowałem z rockmanami, niektórzy nawet kradli moje kompozycje. Jest tu wiele ciekawych zależności: np. sposób, w jaki nagrywałem kiedyś muzykę, był podobny do tego, w jaki się nagrywa albumy rockowe.
***
- Ma Pan podobno polskie korzenie?
- Moja rodzina pochodzi z - nie umiem wymówić tej nazwy - Częstochowy. Odkryłem to kilka tygodni temu, podczas rozmowy ze starszym kuzynem. Dowiedziałem się od niego, że rodzice mojego ojca wyjechali z Częstochowy w 1905 roku. Ojciec chciał uniknąć służby wojskowej w armii carskiej. Niektórzy moi krewni znaleźli się w Ameryce, inni w Afryce Południowej, jeszcze inni w Londynie. Kiedy przyjadę następnym razem do Polski, muszę zobaczyć Częstochowę. Muszę się dowiedzieć, skąd pochodzę...
Robert Kalinowski jest dziennikarzem radia RMF FM.