Formy niewoli w wolnej Polsce

Do opisania jest to, jak gładko Polak - solidarnościowy idealista zmienił się w Polaka - wyznawcę Realpolitik. Jak szybko nam z głowy wywietrzały dawne "urojenia". Spokojnie przyjęliśmy do wiadomości, że kapitalizm jest ustrojem bez sentymentów.

02.02.2010

Czyta się kilka minut

Debata: co pisarzom po wolności? / rys. Mateusz Kaniewski /
Debata: co pisarzom po wolności? / rys. Mateusz Kaniewski /

Wbrew temu, co napisała w "Tygodniku" Anna Nasiłowska, w latach 1944--1989 tylko nieznaczna część polskich pisarzy walczyła o wolność, prawdę i niepodległość, "wywierając wieloletni napór" na system. Kilka tysięcy polskich pracowników pióra czuło się zupełnie nieźle w realiach PRL, podobnie jak spora część polskiego społeczeństwa, która w pełni doceniała dwuznaczne walory "ustroju socjalistycznego", równocześnie po cichu przeklinając Rosję i komunizm. Pisarzy, którzy w PRL otwarcie walczyli o wolność, prawdę i niepodległość, można było policzyć na palcach, a "Kultury" paryskiej - tego intelektualnego zaplecza "pospolitego ruszenia" z lat osiemdziesiątych - nie miało nigdy w rękach 90 procent Polaków.

***

Do niemal ostatnich dni PRL-u dominującym tonem polskiej literatury - także tej nastrojonej opozycyjnie - był pojałtański pesymizm, to znaczy niewiara w to, że komunistyczne draństwo skończy się za naszego życia. Pisałem o tym w szkicu "Dlaczego upadek komunizmu zaskoczył literaturę polską?", dając liczne przykłady dzieł i pisarzy ("Teksty Drugie" 1994 nr 1).

A "pospolite ruszenie" narodu? Owszem, trwało, ale odpływ członków Solidarności do branżowych związków Miodowicza, który zaczął się po wprowadzeniu stanu wojennego, miał charakter masowy. W parę miesięcy po 13 grudnia 1981 r. mityczne 10 milionów stopniało jak śnieg na wiosnę i liczba ta nie odrodziła się już nigdy. W 1989 r. ciężko doświadczona Solidarność była słaba jak dziecko i niczego nie była w stanie wymusić na czerwonej władzy. A czerwiec 1989 r.? Na pierwsze od 50 lat demokratyczne wybory, które miały zmienić bieg dziejów, nie poszła jedna trzecia Polaków. Do dzisiaj zaś prawie połowa Polaków "ze zrozumieniem" przyjmuje decyzję wprowadzenia stanu wojennego.

Każdy uczciwy podręcznik historii literatury polskiej lat 1944-2010 tak właśnie powinien się zaczynać. Mieliśmy opozycyjnego Barańczaka, Zagajewskiego, Bierezina, Orłosia, Rymkiewicza, ale wielki poeta polski Julian Przyboś raczej nie zmagał się z systemem. Strategia życia i pisania Jarosława Iwaszkiewicza daleka była od jasności. Andrzejewski-opozycjonista podobno pobierał honoraria za wieczne wznawianie okaleczonego przez cenzurę "Popiołu i diamentu", co później mu wytknął Konwicki w "Małej Apokalipsie". Grochowiak po inwazji polskiej na Czechosłowację napisał "Nie było lata", ale też chętnie przypominał Polakom, że miejsce niepodległościowej karabeli jest na strychu. Włodzimierz Odojewski walczył o prawdę katyńską, ale też przez jakiś czas współpracował z komunistyczną tajną policją polityczną, podobnie jak płomienny mówca na solidarnościowym Kongresie Kultury Polskiej z 1981 r., Andrzej Szczypiorski, internowany w stanie wojennym. Różewicz nigdy nie pchał się w politykę, ale jako oficjalny awangardzista PRL radził sobie w pojałtańskiej Polsce jako tako. Andrzej Wajda był wielki za Gomułki, za Gierka, za Wałęsy i za Kaczyńskiego, a swoje najlepsze filmy, z którymi jego dzisiejsze filmy nie mogą się nawet równać, nakręcił w czasach czerwonej dyktatury.

Otóż ta niewielka część polskiej inteligencji twórczej, która przed 1989 r. odważyła się jawnie walczyć o wolność, w dwudziestoleciu 1989-2010 o wolność walczy już z dużo mniejszym zapałem. Ci sami ludzie, którzy walczyli o wolność dla Polski, nie mają dzisiaj najmniejszej ochoty pamiętać, że wojska amerykańskie i polskie, które wzięły udział w krwawej masakrze Iraku i Afganistanu, nie dostały żadnego mandatu ONZ, więc ich obecność w Iraku i Afganistanie nie jest żadną "misją". Dziecinna nadzieja, że Ameryka nas obroni przed Rosją, jeśli znajdziemy się w kłopotach, popycha polskich inteligentów z solidarnościowym rodowodem do wiary, że jeśli polscy żołnierze zabijają w Afganistanie, polskie kobiety, starcy i dzieci będą bezpieczne.

***

Osobną sprawą są nasze wyobrażenia na temat: "skąd jesteśmy, dokąd idziemy", czyli kluczowe idee naszego narodowego samopoznania. Masa ludzi w Polsce wierzy, że "pod przewodem Solidarności wywalczyliśmy obecną niepodległość", chociaż obecne państwo polskie istnieje tylko dlatego, że w 1989 r. na mocy porozumienia między Zachodem i modernizującą się Rosją Gorbaczowa doszło do nowego podziału świata na strefy wpływów, a nas - na szczęście - "przydzielono" do strefy zachodniej, na co - trzeba to przyznać - mieliśmy dość istotny wpływ. Za kluczową datę najnowszej historii Polski uchodzi wciąż data 4 czerwca 1989 r., chociaż naprawdę ważną datą jest data zupełnie inna: data wyjścia z Polski bez jednego wystrzału tysięcy czołgów i rakiet sowieckich, to znaczy data prawdziwego cudu nad Wisłą. Dlaczego oni zgodzili się wyjść z Polski w 1993 r., to prawdziwa tajemnica, ale uważać, że to myśmy "naszą walką o wolność" wypchnęli ich z Bornego Sulinowa i Legnicy, to po prostu śnić sny na jawie. Gdyby nie chcieli wyjść, to by siedzieli u nas do dzisiaj. Data ostatecznego wymarszu wojsk sowieckich powinna być naczelnym świętem państwowym Niepodległej Polski, a nie data 11 listopada czy 4 czerwca, w historii Polski drugorzędna.

Polska literatura dwudziestolecia 1989-2010 zupełnie nie zawraca sobie jednak głowy wszystkimi tymi fundamentalnymi dla narodowej tożsamości sprawami, chociaż gdyby żył dzisiaj Żeromski, pewnie by napisał powieść o krwawej robocie polskich żołnierzy, którzy pod rozkazami Amerykanów "niosą wolność" w "zacofanym, fanatycznym, terrorystycznym" Afganistanie, tak jak w "Popiołach" opisał krwawą robotę polskich żołnierzy, którzy pod rozkazami Napoleona nieśli wolność "zacofanej, fanatycznej, terrorystycznej" Hiszpanii.

Po roku 1989 Polacy bardzo szybko postanowili zostać "normalnym narodem", to znaczy dawne solidarnościowe mrzonki zawiesili na kołku. Trzeba stać twardo na ziemi i walczyć o swoje. Do opisania jest to, jak gładko Polak - solidarnościowy idealista zmienił się w Polaka - wyznawcę Realpolitik. Jak szybko nam z głowy wywietrzały dawne "urojenia". Spokojnie przyjęliśmy do wiadomości, że kapitalizm jest ustrojem bez sentymentów. Jeśli dawniej część polskiej literatury była bardzo wrażliwa na rozmaite podłości komunizmu, dzisiaj literatura polska jest dużo mniej wrażliwa na rozmaite podłości kapitalizmu. Jest to literatura bez żadnych marzeń o jakimś lepszym świecie, nawet jeśli w imię ideałów rewolucji konserwatywnej pomstuje na miazmaty liberalnej demokracji. Świat jest, jaki jest, i tyle. Zmienić się go nie da, najwyższą więc mądrością jest umieć tę prawdę przyjąć do wiadomości. Trochę się szarpią ze światem polskie pisarki feministki, licząc, że jeśli będzie w Polsce parytet, to zabłyśnie Jutrzenka Szczęścia, ale i im wcale nie przeszkadza, ­że polscy mężczyźni zabijają w Afganistanie, kogo trzeba, zgodnie z interesami amerykańskich koncernów naftowych i "polską racją stanu". Nie martwią się tym także setki większych i mniejszych polskich pisarzy. Poważna literatura nie zajmuje się przecież "drugorzędnymi głupstwami" przemijającej, bieżącej chwili.

Realpolitik stała się rdzeniem obecnej duszy polskiej i można nawet mówić o polskiej dumie z nierozczulania się nad jakimiś "niepotrzebnymi komplikacjami". Czujemy się dumni, że "jesteśmy nareszcie tacy sami jak inne narody". To, że Amerykanie zakładają sobie kolonie naftowe na Bliskim Wschodzie, a my im w tym pomagamy, nie spędza nam snu z powiek. Jeszcze na dodatek węszymy - na próżno, niestety! - za lukratywnymi kontraktami dla polskich firm za nasz wkład w "misję".

W ostatnim dwudziestoleciu powstało w Polsce trochę powieści o niedoli kapitalistycznej na polskiej prowincji, o narodzinach nowej mentalności, o nowych politykach - ale mało kogo obeszły. Błaha książka Masłowskiej o wojnie polsko-ruskiej zrobiła wielki hałas tylko dlatego, że napisał o niej felieton king maker Pilch. Gdyby książka w podobnym stylu powstała w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, zostałaby zaliczona do berezoidalnej "rewolucji artystycznej" i na tym by się skończyło. Gretkowska przejeżdża się po polskim patriarchacie, ale ciekawie pisze o nowoczesnym macierzyństwie; Nasiłowskiej udało się "Domino"; Szczuka czasem grzmi, czasem szydzi, ale pisze dobre eseje; Tokarczuk tropi "polskiego macho", ale co to ma wspólnego z naprawdę ważną sprawą, jaką jest zdrewnienie polskiej wrażliwości, maskowane fanfarami Orkiestry Świątecznej Pomocy? Kapitalistyczny egoizm pięknie u nas rozkwita i jest uznawany za normę. Każdy odpowiada za swój los. Przegrałeś, twoja sprawa. Loteria dobroczynna i Caritas zajmą się "nieszczęśliwymi".

***

Anna Nasiłowska słusznie pisze, że walkę o wolność należy w Polsce kontynuować, szkoda tylko, że ani słowem nie wspomina o tym, jakie to konkretne formy niewoli istnieją w obecnej wolnej Ojczyźnie - więc może ja dam jeden przykład, który pewnie nie wszystkim przypadnie do gustu. Tych samych ludzi, którzy pisali protesty przeciwko łamaniu wolności słowa w PRL, wcale nie obeszło, że po 1989 r. za drobny żart z polskiego papieża pewnego "wrednego dziennikarza z epoki stanu wojennego" postawiono przed sądem i grożono mu więzieniem. Żadnych protestów polskiej inteligencji (i pisarzy) w tej sprawie nie pamiętam.

Literatura polska jest potulna i nie pcha palców między żadne drzwi. Powstało parę powieści o księżach, ale tknąć piórem polskiego papieża? Nigdy! Żaden z polskich pisarzy nie napisał niczego ważnego o Wałęsie, Jaruzelskim, kardynale Dziwiszu i - na przykład - stosunku prymasa Glempa do ks. Jerzego Popiełuszki, chociaż wszystko to są dość nośne tematy na powieść. I żaden się do tego nie pali. Może i słusznie, bo literaturę piękną czytają u nas prawie wyłącznie kobiety, a one powieści zahaczających o politykę nie cierpią z całego serca, więc pewnie mało kto kupowałby takie książki. "Wroniec" Dukaja jest utalentowanym nieporozumieniem. Rymkiewicz pisze książki szalone, ale - niestety - ma dar formy. Stasiuk jest zdolny, ale już dawno powinien dać sobie spokój z Bałkanami (okropne kraje...). Olga Tokarczuk pisze znakomitą prozę z Jungowskimi ambicjami dla kobiet po trzydziestce. Magdalena Tulli pisze świetne książki, których nie da się czytać. Bardzo zdolny Kruszyński nie potrafi chwycić kontaktu z czytelnikiem. Pilch jest lepszy w krótkiej formie niż w prozie długodystansowej, ale to dobry pisarz. Huelle podłącza się a to do Grassa, a to do Hrabala, a to do Manna, ale to sprawny pisarz zawodowy. Dehnel tańcuje stylistycznie, ale umie nawijać. Kuczok błysnął i zniknął. Dobry jest Bart, Zagajewski regularnie pisze piękne wiersze, a Świetlickiego kochają polskie studentki.

W sumie więc literatura polska obecnie znajduje się w kondycji zupełnie przyzwoitej, chociaż, trzeba to przyznać, nie mamy w Polsce pisarzy-olbrzymów. Ale który kraj ich dzisiaj ma? Na początku lat dziewięćdziesiątych z naszą literaturą było krucho, bo polscy czytelnicy przestali ją czytać. Teraz jest inaczej. Mamy paręnaście wyrazistych, mocnych pisarskich indywidualności o rozpoznawalnym głosie, których książki są czytane przez Polaków, co należy uznać za prawdziwy cud. Pozostaje tylko pytanie, czy książki Stasiuka są lepsze od książek Iwaszkiewicza, Tokarczuk od Nałkowskiej, Masłowskiej od Miłosza i czy Tkaczyszyn-Dycki wzbił się ponad poziom wierszy Szymborskiej i Herberta. Ale tu każdy będzie miał osobne zdanie w tej sprawie.

***

Gdzie jesteś, pisarzu polski? - pyta Anna Nasiłowska. Rozumiem, że jest to pytanie skierowane także do mnie, więc chętnie na nie odpowiem. Otóż ja jestem dokładnie tam, gdzie trzeba, to znaczy po swojemu walczę o wolność, co jakiś czas za to obrywając. Zajmuję się tym we wszystkich moich książkach od "Hanemanna" do ostatnio wydanego "Dziennika dla dorosłych", gdzie robię wszystko, by rozbić paradygmat inteligenckiego myślenia, który obecnie obowiązuje w Polsce. Piszę rozmaite "niesłuszne" rzeczy o Polsce, Solidarności, narodowej przeszłości i przyszłości, samobójstwie i eutanazji, które jednym wydają się trafne, a innych mocno gniewają. Ze wszystkich stron czuję niewidzialne ściany aktualnej polskiej mentalności, które ograniczają mi swobodę ruchów. Walczę też przyjaźnie o wolność z "Tygodnikiem Powszechnym", bo "Tygodnik Powszechny" jest z pewnością mądry, czuły i głęboki, ale też ma swoje ograniczenia wolnościowe, i to nawet żelazne.

A  sam "Tygodnik" zachęcam do otwarcia debaty pt. "Formy niewoli (duchowej, obyczajowej, intelektualnej, estetycznej, medialnej, ekonomicznej, zawodowej, rodzinnej, medycznej) w wolnej Polsce". Może być ciekawie.

STEFAN CHWIN - (ur.1949) jest prozaikiem, eseistą, wykładowcą literatury na Uniwersytecie Gdańskim, autorem kilku powieści. Ostatnio opublikował książkę eseistyczną "Samobójstwo jako doświadczenie wyobraźni".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Stefan Chwin (ur. 1949) jest prozaikiem, eseistą, krytykiem literackim, historykiem literatury i profesorem Uniwersytetu Gdańskiego. Ostatnio opublikował „Miłosz. Interpretacje i świadectwa” (2012) i tom esejów „Samobójstwo jako doświadczenie wyobraźni” (2013… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2010