Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Po zeszłorocznych "rewelacjach" o znalezisku poinformować opinię publiczną oczywiście było trzeba. Moja irytacja sięga samego początku, to jest tamtych "rewelacji". Mamy tu niepodważalny dowód na to, jak mogą mylić i krzywdzić informacje ogłaszane w połowie badawczej drogi. Odkrycie nowego dokumentu kompromituje tych, którzy przed rokiem pospiesznie ogłaszali to, co właśnie wpadło im do ręki. Czy trzeba dodawać, że publiczne informowanie o czyjejś współpracy bez niezbitych dowodów jest niedopuszczalne? To nic, że te publikacje "nie przesądzają", a "tylko" insynuują. Czytelnik i tak wie, że "nie ma dymu bez ognia". A polemika z insynuacjami, jeśli w ogóle możliwa, bywa trudna. Autorzy takich insynuujących publikacji popełniają przestępstwo, naruszają największe dobro osobiste - dobre imię. Naruszają je nieodwracalnie, bo insynuacje mają większy zasięg aniżeli jakiekolwiek sprostowania. Gdyby nie zabrakło odrobiny naukowej rzetelności i dyskrecji, to całej, okrutnej i niepotrzebnej historii z Nuncjuszem mogłoby nie być.