Epidemia przesady

My, targowiczanie, kolaboranci, pożyteczni idioci i lemingi chcemy z Wami – Wolni Polacy i Panowie Bracia – porozmawiać o historii.

06.02.2012

Czyta się kilka minut

Zamiłowanie do historycznych porównań to część Waszego genotypu. Nic w tym dziwnego, skoro środowiska konserwatywne i narodowe żywią dla tradycji tak wielką atencję i tyle prawicowych słów wytrychów trąci historią. Salon, jako zbiorowe określenie dla ideowych przeciwników, odsyła do sportretowanego przez Adama Mickiewicza „Salonu Warszawskiego”. „Drugi obieg” odwołuje się do niezamierzchłych czasów minionego systemu. „Autorzy niepokorni” to aluzja do „Rodowodów niepokornych” Bohdana Cywińskiego, które stały się ważną inspiracją dla naszych dziejów najnowszych.

Przed niecałą dekadą podział na dwa skonfliktowane narody znad Wisły prawicowi politycy i publicyści usiłowali zdefiniować jako dwie Polski AK: głosującą na postkomunistę Aleksandra Kwaśniewskiego i nawiązującą do etosu Państwa Podziemnego. Tak było, ale minęło...

Zapusty i agonie

Na plan pierwszy wysunęły się bowiem analogie do Polski pod zaborami, a przede wszystkim do XVIII wieku – od Sasa do Stasia. Kiedy piętnować wypadnie gnuśność i upadek obyczajów, poręczne jest porównanie do epoki Wettinów. Kiedy wytoczyć trzeba cięższe działa – oskarżyć o zdradę, zaprzedanie się obcym mocarstwom, świadomie bądź nie – na scenę wprowadza się Stanisława Augusta i Targowicę. Na porównania do saskich zapustów i agonii pierwszego państwa Polaków mamy na prawicy prawdziwą klęskę urodzaju. Rymkiewicz, Nowakowski, Nowak, Krasnodębski, Ziemkiewicz, Semka, Górny, bracia Karnowscy... Każdy, kto liczy się na prawicowym panteonie, czerpie z wydarzeń sprzed ponad 200 lat.

Ta literacko-filozoficzno-publicystyczna moda narodziła się jeszcze przed 10 kwietnia 2010 r. Źródeł wymienić można kilka, ale dwa wydają się zasadnicze. Po pierwsze, na wieszcza prawicy wysforował się pisarz wybitny, gdy idzie o styl i erudycję, ale kontrowersyjny, gdy idzie o tezy: Jarosław Marek Rymkiewicz. Jego zamiłowanie, by do narodowych rozważań zakładać historyczny kostium, ujawniło się już w wydanym w 1983 r. „Wielkim Księciu”. Ale dopiero insurekcyjne „Wieszanie” (2007), jeden z najważniejszych głosów w debacie o rozliczeniach z komunizmem, wyniosło Rymkiewicza na prawicowe sztandary.

Drugie źródło to środowisko skupione wokół rocznika „Teologia Polityczna”, dzieła Dariusza Karłowicza, Marka A. Cichockiego i Dariusza Gawina. Chodzi przede wszystkim o jego numer piąty (2007-08) pod tytułem „Złoty róg, czyli nieodzyskana podmiotowość”. Gawin wyszedł od sensownego skądinąd założenia, że mimo formalnych przejawów suwerenności, Rzeczpospolita Obojga Narodów podmiotowość polityczną utraciła właściwie na długo przed pierwszym zaborem, bo już w 1709 r., gdy Rosja pobiła Karola XII pod Połtawą. Opowieść o przeszłości sprowokowała ważkie pytania o suwerenność, podmiotowość, państwo – dziś. A także o przyszłość Polski.

Miłe złego początki. Po Smoleńsku wyrafinowane dywagacje wprzęgnięto w wojnę, która żadnych subtelności już nie toleruje.

Gestapo!

I tu pojawia się pierwszy kłopot. Bo prawicowy mainstream z reguły brzydzi się dzieleniem włosa na czworo, nie interesuje się strefą światłocienia, lecz preferuje sądy bliższe kategoriom czerni albo bieli. Tymczasem mało jest polskich epok tak niejednoznacznych jak XVIII w. Tęgie głowy wśród rodzimych historyków – stańczycy, Konopczyński, Rostworowski, Jasienica, Łojek i wielu innych – ostro się spierały o przyczyny katastrofy, która spotkała Rzeczpospolitą szlachecką, czy o postać króla Poniatowskiego. Ileż tam zresztą było postaci niejednoznacznych, które w biografii mają zarówno rozdział barski, jak i akces do Targowicy.

Historia to nie tylko fakty. To często przede wszystkim emocje, więc porównanie aktualnego wroga do zdrajcy czy jurgieltnika z przeszłości należy do metod defamacyjnych, które odznaczają się szczególnie wysoką skutecznością. Jeden z popularnych ostatnio chwytów to zestawianie Adama Michnika z gen. Józefem Zajączkiem, bohaterem bitwy pod Zieleńcami, kościuszkowskim i napoleońskim żołnierzem zaprzedanym potem carowi. Jak na ironię, sam Michnik poświęcił postaci Zajączka jeden ze swoich esejów...

Ale nie tylko o wycieczki osobiste tu chodzi. Gawin, pisząc wspomniany tekst inspirowany wydarzeniami 1709 r., zastrzegał: „Analogie z XVIII w. nie mogą być naturalnie bezpośrednie. Nie grozi nam banalna i prosta powtórka z przeszłości – ani w postaci fizycznych rozbiorów, ani też w postaci totalnych, ludobójczych wojen, znanych nam z minionego stulecia”.

Tyle że teraz mało kto na prawicy o tym pamięta. Bez namysłu, bez ładu i składu, bezkarnie miesza się epoki i konteksty. Jakby nie było różnic między współczesną demokracją a oświeconym absolutyzmem, jednoczącą się Europą XXI w. a kontynentem targanym konfliktami w wieku XVIII, magnatami na carskim żołdzie a demokratycznie wybranym rządem, między absolutyzmem Fryderyka Wielkiego a republiką federalną kanclerz Merkel etc. To zresztą przejaw choroby, która od lat niszczy polskie życie polityczne.

Chodzi o epidemię przesady. Każde wypowiedziane słowo musi być głośniejsze i ostrzejsze od poprzedniego. Ten wirus mnoży się w Sejmie, w gazetach, na ulicach, by wspomnieć tylko tłum broniący dostępu do krzyża przed Pałacem Prezydenckim, który do strażników miejskich krzyczał: „Gestapo!”.

Nieadekwatność porównania niektórzy zrozumieliby zapewne dopiero wtedy, gdyby przyszło im spędzić dzień w celi na Szucha – powiedzmy – w 1943 r. To nieumiarkowanie, Wolni Polacy i Panowie Bracia, w Waszych podszytych historią rozważaniach jest tym dziwniejsze, że wciąż skarżycie się na tych, co Was porównują do faszystów.

Licencja na zabijanie

Bo groźne w historycznych analogiach jest też to, że zawsze znajdą się tacy, którzy rzecz zaczną traktować dosłownie. Wtedy porównanie, zamiast wskazywać jedynie na określone mechanizmy dziejów – zmienia się w instrukcję obsługi cepa. Przesada rodzi przesadę do kwadratu, ta zaś przesadę do sześcianu. Frazy poetów i pisarzy, bon moty publicystów – ogarnięty żarliwością lud przekłada sobie na mało subtelne slogany. Hasła rzucone na szczytach, w dolinach odzywają się tępym echem.

Nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać chociażby przy lekturze wywiadu z Rymkiewiczem, który w zeszłym roku opublikowała „Gazeta Polska”. Literat powtarza, że nowy rozbiór „może już się nawet zaczął, może już trwa”, a nasze położenie jest pod wieloma względami gorsze niż w XVIII w. Na szczęście jednak katastrofa 10 kwietnia obudziła niektórych z drzemki – powstają obywatelskie kluby i stowarzyszenia; wolności Polaków trzeba bronić „wszelkimi nam dostępnymi sposobami”. Joanna Lichocka od razu rusza tym tropem: „Pan nas wzywa do powstania?”. Mistrz z Milanówka odpowiada wymijająco, zagadkowo: „Polacy powinni zdecydować się teraz na czyny godne ich wolności”. Ale Emilia Plater nie chce dać za wygraną: „Te organizacje, o których Pan mówił, obywatelskie kluby i stowarzyszenia, powinny się uzbroić?”. Aż w taki absurd Rymkiewicz zabrnąć nie zamierza, nie chcąc gasić zapału zwolenników ucina więc: „Jestem poetą, nie mam żadnej recepty, która mówiłaby, jak ratować Polskę”. Czyżby ojciec rewolucji nieco przestraszył się swoich dzieci?

Publicysta strzela, Pan Bóg kule nosi. Rafał Ziemkiewicz bez mrugnięcia powieką ujawnia jeden z celów przyświecających „wpływowym środowiskom”: „Polaka dumnego ze swej polskości zmienić w Polaka pełnego wstydu, pogodzonego z potrzebą odrzucenia swego narodowego dziedzictwa jako balastu. Ostatni raz poddawano nas takiej tresurze za czasów inspektora Apuchtina i Hakaty”.

Cóż, gwoli ścisłości warto przypomnieć, że w apuchtinowskich szkołach tylko religii nauczano po polsku, a uczniów regularnie szpiclowano, natomiast Hakata działała w imię zasady: „Stoicie naprzeciw najgroźniejszego, najbardziej fanatycznego wroga dla niemieckiej egzystencji, niemieckiego honoru oraz niemieckiej reputacji na całym świecie: wobec Polaków”.

Fundamentalnie nie zgadzając się więc z Ziemkiewiczem, można jednak od biedy przyjąć, że w tym przypadku erystyczną przesadę usprawiedliwia licentia poetica. Niestety – inni, zainspirowani snuciem takich analogii, wolą korzystać już z licencji na zabijanie. Zabijanie zdrowego rozsądku.

Wklejanie bohaterów

Absolutne kuriozum to wystąpienie Grzegorza Górnego w 110. rocznicę strajku szkolnego we Wrześni, przedrukowane przez „Uważam Rze”. Warto in extenso przytoczyć fragment, który zbudowano wokół pytania, jak dzisiejsze „wpływowe media i środowiska opiniotwórcze” zareagowałyby na wydarzenie podobne do tamtego z maja 1901 r.:

„Przede wszystkim organizatorzy strajku usłyszeliby zarzut, że swoimi nieodpowiedzialnymi poczynaniami niweczą wieloletnie wysiłki na rzecz pojednania polsko-niemieckiego. Utrwalają tym samym w Europie wizerunek Polski jako kraju nieodpowiedzialnego i awanturniczego. Jaki był motyw strajku we Wrześni? Otóż dzieci nie chciały się modlić po niemiecku. Dla wielu autorytetów moralnych ów splot patriotyzmu i katolicyzmu, uczuć narodowych i religijnych stałby się sygnałem, by bić na alarm, że prowodyrzy strajku budzą demony nacjonalizmu. Że chcą rozpętać piekło w naszym życiu publicznym. Znaleźliby się zapewne publicyści, którzy dowodziliby, że inteligentny człowiek powinien uczyć się języków obcych, gdyż tym samym podnosi nie tylko swoje kwalifikacje zawodowe, lecz także ogólny poziom kultury osobistej. Dlatego nie ma sensu upieranie się przy nauczaniu religii w języku polskim. Poza tym żyjemy w zjednoczonej Europie, gdzie nie ma granic, nie ma interesów narodowych, więc po co stwarzać sztuczne bariery? Niewykluczone też, że dzieci z Wrześni stałyby się bohaterami skeczów opowiadanych w kabaretach przez dyżurnych satyryków. Na przykład mówiono by o nich, że chcą modlić się tylko po polsku, ponieważ wyobrażają sobie, że Pan Bóg nie zna innych języków. Być może opiniotwórcze tygodniki rozwinęłyby tę myśl i alarmowałyby na okładkach, że w Polsce rodzi się nowa herezja – herezja wrzesińska”.

Trudno skomentować tak ahistoryczny passus. Może przede wszystkim należałoby przypomnieć rzecz banalną: posługiwanie się historycznymi porównaniami nie polega na wyrywaniu bohaterów z kontekstu ich epoki i wklejaniu w czasy oddalone o sto czy dwieście lat, w inne społeczeństwo i kulturę. Oczywiście dzisiejszych zwolenników współpracy Polski i Niemiec w ramach Unii łatwo zohydzić, przenosząc ich rozumowanie w realia wojen z Zakonem Krzyżackim, czasy Kulturkampfu albo miesiące poprzedzające Wrzesień ’39. Tylko po co? Czy jest w tym jakikolwiek sens poza okładaniem polemistów maczugą?

Posługując się metodą Górnego, w nieskończoność można by produkować propagandowe gnioty na każdą rocznicę. Czyż Salon nie potępiłby o. Kordeckiego za obronę sanktuarium jasnogórskiego przed Szwedami? Czy „Gazeta Wyborcza” nie obsmarowałaby Jana Kazimierza za Śluby Lwowskie? Czy TVN 24 nie pokazywałby zwycięstwa Żółkiewskiego pod Kłuszynem jako groźnego dla pojednania z Moskwą? Czy liberalni katolicy, ślepi zwolennicy dialogu międzyreligijnego nie mieliby za złe Sobieskiemu, że pod Wiedniem nie szukał porozumienia z Kara Mustafą, tylko kazał szarżować husarzom?

Jasne, że można by uderzyć też w przeciwnym kierunku, np. przypomnieć długie dziesięciolecia krwawych walk polsko-litewskich, w których życie traciły nie tylko tysiące rycerzy, mieszczan i chłopów, ale nawet i piastowscy książęta, jak Kazimierz II, brat Łokietka. A jednak, choć wielki najazd litewski jeszcze w 1376 r. dotarł aż w okolice Tarnowa, w niewolę zaś wzięto ponad 20 tys. ludzi – już wkrótce panowie krakowscy potrafili zaprosić na tron wnuka Giedymina i syna Olgierda, czym położyli fundament pod przyszłe zwycięstwo grunwaldzkie i budowę środkowoeuropejskiego imperium. Gdyby decydujący głos na wawelskim wzgórzu miał wtedy Jarosław Kaczyński, czy umiałby tak wiele puścić w niepamięć?

Zadawanie takich pytań jest obrazą dla rozumu i intelektualnego smaku. Tamta historia – o ile w ogóle się zgadzamy, że historia jest nauczycielką życia – pokazuje tylko jedno: w imię racji stanu nie wolno celebrować nawet bardzo świeżych ran. Tylko tyle i aż tyle.

Wolni Polacy i Panowie Bracia, historia jest przestrzenią tak bogatą w fakty, że wystarczy być naprawdę przeciętnym kuglarzem, by nimi żonglować. Tylko czy o to chodzi?

Rzeczpospolita 2.0

Trzeba jednak przyznać, że prawica potrafi też intrygująco się spierać. Wbrew pozorom wiele Rymkiewiczowskich proroctw czy tez jego nieudolnych naśladowców spotyka się z polemiką. Nawet tak zacięty pogromca Salonu, ale z ducha i przekonania bonapartysta jak Waldemar Łysiak, pisze, że rozpowszechniony pośród szlachty w XVIII w. „patologiczny kult wolności” bywa „hagiografowany bezsensownie (exemplum Jarosław M. Rymkiewicz), mimo że to właśnie on budował pochylnię upadku państwa, prostą drogę do niewoli, do kajdanów”.

Najciekawszy pod tym względem tekst ostatnich miesięcy opublikował Marek A. Cichocki na łamach 61. numeru „Frondy”, kwartalnika wydawanego pod kierownictwem wspomnianego już Grzegorza Górnego, co zresztą potwierdza powyższą tezę o gotowości prawicy do nieskrępowanego dyskutowania w obrębie własnych szeregów. Współtwórca „Teologii Politycznej” nie odrzuca historycznych porównań czasów dzisiejszych do epoki Sasów i Ciołka, ale wskazuje też na ich niebezpieczeństwa: „Przede wszystkim zamykają nasze oczy na znaczenie obecnych międzynarodowych uwarunkowań (banalna konstatacja: współczesna Europa nie jest tym samym co Europa w XVIII w.) oraz na obecne procesy społeczne, które zachodzą w Polsce. Te dwie poważne słabości sprawiają, że nasze przemożne analogie funkcjonują w próżni, skutkiem czego wyciągane z nich wnioski są nietrafione”.

Po kilku latach Cichocki powtarza za Gawinem proste, ale zbawienne rozróżnienia: Rzeczpospolita Obojga Narodów w XVIII wieku i III RP stoją przed tym samym dylematem: jak uniknąć sytuacji, gdy przy zachowaniu zewnętrznych atrybutów suwerenności straci się rzeczywistą podmiotowość polityczną. Ale chociaż pytanie jest identyczne, inne są i okoliczności, i konsekwencje. Tym samym Cichocki usiłuje oczyścić debatę z niepotrzebnych emocji, personalnych nienawiści i całego absurdu – wrócić do sedna postawionego przed laty przez „Teologię Polityczną”. A przecież tamte pytania, gdy stoimy przed dylematem, na ile pogłębić integrację Europy kosztem państw narodowych, jeszcze zyskały na wadze.

Powiedzmy zresztą jasno: dopóki PiS, czy jakakolwiek partia prawicowa, posługiwać się będzie retoryką grożących czy postępujących już rozbiorów, dopóty ta formacja nie ma szans na zwycięstwo w wyborach. Bo taka retoryka drastycznie rozmija się z codziennym doświadczeniem Polaków.

Zupełnie inne niż Gawin i Cichocki, ale także inspirujące nawiązanie historyczne, zaproponował Jan Filip Staniłko, członek władz Instytutu Sobieskiego. Na łamach „Uważam Rze”, zamiast obsadzać różne persony współczesnego życia publicznego w rolach barzan i targowiczan, odwołuje się do dziedzictwa największego polskiego sukcesu XVIII w., czyli edukacji. Nie sposób nie zgodzić się z tezą, że przebudowa państwa nie dokonuje się ad hoc; bez przygotowanych elit spalić musi na panewce. I gdyby nie działalność ks. Stanisława Konarskiego, gdyby nie reforma szkół pijarskich, gdyby nie Collegium Nobilium i Szkoła Rycerska, gdyby nie „wychowankowie Komisji Edukacji Narodowej, nie byłoby Mickiewicza, Słowackiego i wielu innych, którzy zredefiniowali polskość w XIX w. Gdyby nie te szkoły, nie byłoby też momentu trzeciomajowego, bo nie byłoby reformatorów, których przybywało przy królu z Sejmu na Sejm”.

Efekty jednego z najważniejszych polskich projektów nowoczesności, łączących modernizację z patriotyzmem – wprawdzie nie zahamował nieuchronnego już upadku państwa – można by mnożyć. Obudził myślenie propaństwowe, obywatelskie i reformatorskie. Choć Polska zniknęła z mapy Europy, narodziła się grupa ludzi polskości rozumnie strzegących, co wcale przesądzone nie było.

Dziś stoimy przed kolejnym przełomem: czy będziemy w stanie wykonać drugi po 1989 r. skok cywilizacyjny? Zbudować Rzeczpospolitą 2.0, która w świecie zglobalizowanym i cyfrowym nie spadnie do ligi biernych konsumentów i podwykonawców? Czy mamy dziś ludzi na miarę ks. Konarskiego, który – jak pisał Paweł Jasienica – był „wybitnym myślicielem, praktykiem zaś genialnym”? Czy są tacy, co jak pijarski reformator „odważą się myśleć”?

O tym właśnie, Wolni Polacy i Panowie Bracia, możemy z Wami podyskutować.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Były dziennikarz, publicysta i felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie zdobywał pierwsze dziennikarskie szlify i pracował w latach 2000-2007 (od 2005 r. jako kierownik działu Wiara). Znawca tematyki kościelnej, autor książek i ekspert ds. mediów. Od roku… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2012