Dzień najczarniejszy

Niemal pięć miesięcy walk, 12 km zdobytego terenu i 20 tys. żołnierzy zabitych jednego tylko dnia – to bilans bitwy nad Sommą. Najkrwawsza w brytyjskiej historii, zaczęła się sto lat temu.

11.07.2016

Czyta się kilka minut

Brytyjscy żołnierze budują zasieki. Walki nad Sommą, wrzesień 1916 r. / Fot. Library of Congress
Brytyjscy żołnierze budują zasieki. Walki nad Sommą, wrzesień 1916 r. / Fot. Library of Congress

Trzydziestego czerwca 1916 r., brytyjscy żołnierze obsadzający okopy w Pikardii – w północnej Francji – masowo pisali listy do bliskich. Tak na wszelki wypadek, gdyby coś im się stało. Wiedzieli już, że za kilkanaście godzin ruszą do walki – potężny ostrzał artyleryjski niemieckich pozycji, jakiego nie oglądali nigdy wcześniej, trwał już od tygodnia. Wydawało się, że niewiele pozostanie z umocnień, za którymi kryli się żołnierze kajzera. Historycy mieli później policzyć, że w ciągu tych kilku zaledwie dni brytyjska artyleria wystrzeliła na niemieckie okopy półtora miliona pocisków.

Taki był plan: najpierw artyleria osłabi Niemców, potem do ataku ruszy piechota (łącznie 19 dywizji), a na końcu dzieła dokończy kawaleria, wchodząc w uczynione wyłomy. Pierwotny plan, układany jeszcze pod koniec 1915 r., zakładał jednak również, że siła ofensywy będzie potężniejsza – Brytyjczycy mieli tu atakować wspólnie z Francuzami. Teraz jednak, latem 1916 r., wojska francuskie musiały koncentrować się na innym zagrożonym odcinku frontu zachodniego: od lutego 1916 r. trwała niemiecka ofensywa pod Verdun.

Ostatecznie więc wsparcie francuskie okazało się słabsze, niż najpierw sądzono, a większość sił, które miały ruszyć do ofensywy w Pikardii, stanowili Brytyjczycy. I to z wszystkich zakątków Imperium – nie tylko z Anglii, Walii czy Szkocji, ale też z Kanady, Nowej Zelandii i Australii. Były też oddziały irlandzkie [patrz rozmowa z Aleksem Dowdallem na kolejnych stronach – red.].

Brytyjski ostrzał artyleryjski nie przyniósł oczekiwanych rezultatów i niemieckie pozycje nie zostały zniszczone – jednak wtedy, na dzień przed atakiem, żołnierze byli dobrej myśli.

Nikomu nie przychodziło nawet do głowy, że tylko pierwszego dnia ofensywy zginie 20 tys. z nich, a ponad 35 tys. zostanie rannych. Miały to być największe straty poniesione jednego tylko dnia w historii wszystkich wojen, jakie toczyła kiedykolwiek Wielka Brytania.


CZYTAJ TAKŻE:

Alex Dowdall, irlandzki historyk: Choć na froncie zachodnim walczyło wielu moich rodaków, ich poświęcenie długo było uważane za mniej godne upamiętnienia niż walka o niepodległość przeciw Brytyjczykom.


„Nic mi się nie stanie”

Porucznik Percy Boswell miał wtedy 22 lata. Z listu, który tuż przed atakiem napisał do swego ojca, pobrzmiewa młodzieńcza pewność siebie. „Szkopy dostaną się tu do piekła absolutnego, my wyjdziemy jutro z okopów i mam nadzieję na kilka wesołych godzin ganiania za Szwabami. Jestem pewien, że nic mi się nie stanie. Ale gdyby jednak stało się coś niespodziewanego, wtedy spocznę wiedząc, że spełniłem swój obowiązek – a nikt nie może zrobić więcej” – pisał porucznik.

Zginął w pierwszej godzinie bitwy, jak tysiące innych. Jego list znajduje się obecnie w londyńskim Imperial War Museum. Wśród wielu innych – wygniecionych i poplamionych, bo często jeszcze nawet niewysłanych, wyciągniętych z kieszeni poległych przez ich kolegów, którzy przeżyli, a którym przyszło zbierać zwłoki towarzyszy. I równie przejmujących. Razem z listami w muzeum są zdjęcia, pamiątki, osobiste drobiazgi przekazane przez rodziny.

Somma – to także chyba jedna z pierwszych bitew w dziejach tak wszechstronnie udokumentowanych. Bo właśnie wtedy popularne stały się małe aparaty fotograficzne. W wojsku były one zabronione, ale niektórzy oficerowie przemycili je ze sobą na front – robili zdjęcia sobie i swoim towarzyszom, z nadzieją, że kiedyś, gdy wojna się skończy, będą im przypominały chwile przed bitwą. Dlatego też zdjęcia są raczej pogodne: widać na nich uśmiechniętych żołnierzy, odpoczywających, palących fajki, golących się.

Natomiast wśród listów są i takie pisane już kilka tygodni po rozpoczęciu walk. Np. list Johna Shawa do matki: Shaw został ranny w październiku 1916 r. na przedpolu, zdołał doczołgać się z powrotem do linii brytyjskich. Wcześniej na „ziemi niczyjej” przeleżał jednak cztery dni – bez jedzenia, picia i jakiejkolwiek pomocy. To wtedy, leżąc gdzieś między liniami okopów, pisał do matki – o tym, jak bardzo chce mu się pić i że jest ranny w biodro. Choć próbował pisać lekko, nawet żartując, musiał jednak potwornie cierpieć – i bać się, bo leżał przecież wśród innych rannych, umierających, na błotnistym zimnym polu. Dzień po dniu, noc po nocy.

W końcu trafił do swoich, został odtransportowany do szpitala – ale tam zmarł. O jego ostatnich dniach życia wiemy właśnie z tego listu.

Kawałek po kawałku

1 lipca 1916 r., o godzinie 7.30 rano, sto tysięcy brytyjskich żołnierzy wspięło się na drabinki, wyszło z okopów i ruszyło w kierunku niemieckich pozycji. Te jednak wcale nie były zniszczone przez wcześniejszy ostrzał artyleryjski. Również potężne detonacje kilkunastu podziemnych min, podłożonych pod niemieckie okopy przez brytyjskich żołnierzy ze specjalnych „kompanii tunelowych”, nie otworzyły drogi piechurom. Już wiele dni wcześniej, gdy nasilił się brytyjski ostrzał, niemieckie dowództwo wycofało większość żołnierzy z pierwszej linii – teraz wracali do swych okopów. Albo do tego, co z nich zostało.

Tymczasem pierwszą przeszkodą, na którą natknęli się biegnący naprzód Brytyjczycy, były zasieki z drutu kolczastego. Drugą – ogień z broni maszynowej, który ich dziesiątkował. Prawie 55 tysięcy zabitych i rannych, którzy tylko tego jednego dnia padli na odcinku frontu o długości zaledwie 40 km – to były straty niewyobrażalne, nawet w realiach I wojny światowej (wcześniej tragiczny „rekord” trzymali Francuzi, którzy podczas chaotycznych walk odwrotowych w sierpniu 1914 r. stracili w ciągu jednego dnia kilkadziesiąt tysięcy zabitych i rannych).

Nikt się tego nie spodziewał. Brytyjscy dowódcy byli przekonani, że ich taktyka – nawała artyleryjska torująca drogę piechocie – przyniesie pewny rezultat. Tak się jednak nie stało. Po pierwsze, brytyjska artyleria nie mogła zaszkodzić Niemcom w głębokich i ufortyfikowanych okopach. Po drugie, po stronie niemieckiej walczyli zahartowani w bojach żołnierze, podczas gdy wśród Brytyjczyków było wielu ochotników.

Po masakrze pierwszego dnia Brytyjczycy nie przerwali ofensywy – kontynuowali potem ataki na niemieckie pozycje dzień do dniu, tydzień po tygodniu. Zdobywając małe skrawki terytorium i jednocześnie płacąc za nie kolejnymi tysiącami rannych i zabitych.

W połowie września 1916 r. Brytyjczycy wprowadzili do walki czołgi – pierwsze prototypy, powolne i niezgrabne. Ale dzięki nim żołnierze byli lepiej chronieni przed ogniem z karabinów maszynowych, który wcześniej był zabójczy dla atakującej piechoty. Nowa broń początkowo dała wojskom brytyjskim przewagę, jednak szybko okazało się, że niekorzystna pogoda, zamieniająca grunt w grząskie błoto, ogranicza skuteczność czołgów. Wiele z nich nawet nie dotarło do linii wroga. Pozwoliły co najwyżej podnieść morale brytyjskiej armii.

Wyczerpujące walki nad Sommą trwały do 18 listopada 1916 r. Brytyjczykom nie udało się przełamać frontu, Niemcy zostali odrzuceni zaledwie o kilkanaście kilometrów i zdołali utrzymać swoje linie umocnień. Z drugiej jednak strony, uporczywe brytyjskie ataki sprawiły, że niemieckie dowództwo musiało rozdzielać rezerwy ludzkie i materiałowe między Verdun i Sommę – ofiara młodych ochotników sprawiła więc przynajmniej tyle, że nacisk na Francuzów, broniących się pod Verdun, stał się choć trochę mniejszy.

Ale cena była straszliwa dla obu stron: to właśnie Somma okazała się najkrwawszą z wszystkich bitew I wojny światowej. W ciągu czterech i pół miesiąca jej trwania zginęło, odniosło rany lub zaginęło bez wieści grubo ponad milion ludzi: ok. 500 tys. Brytyjczyków, 200 tys. Francuzów i 465 tys. Niemców.

Pamiętanie 

Dyskusje na temat znaczenia bitwy nad Sommą toczyły się w Wielkiej Brytanii od końca tamtej wojny – i oceny były diametralnie odmienne: od „wielkiego zwycięstwa”, okupionego „poświęceniem tysięcy żołnierzy”, aż po „bezsensowny przelew krwi”. Skala strat jest szokująca do dziś – mimo że wiek XX oswoił nas z okrucieństwami wojny na skalę przemysłową. A nad Sommą ziemia do dziś pokazuje ślady tej bitwy – kratery po wybuchach min, łagodne zielone wzniesienia nad dawnymi okopami; na powierzchnię wychodzą zardzewiałe łuski pocisków...

Od bitwy minęło sto lat, ale nadal pozostaje tą najkrwawszą, najbardziej przerażającą – także w zderzeniu idyllicznych zdjęć żołnierzy z tym, co nastąpiło zwłaszcza 1 lipca i w kolejnych tygodniach.

W minionych dniach, równo w stulecie, przy monumencie Thiepval na północy Francji – upamiętniającym tych brytyjskich żołnierzy, którzy nie mają swojego grobu – zebrali się członkowie brytyjskiej rodziny królewskiej, premier David Cameron i prezydent Francji François Hollande. Z kolei królowa Elżbieta II uczestniczyła w wieczornym czuwaniu w londyńskim opactwie Westminster. Te uroczystości – zwłaszcza nocne czuwanie – były ważne i poruszające. Ale do zwykłych Brytyjczyków równie mocno trafiały i inne formy upamiętnienia – jak wtedy, gdy ubrani w repliki mundurów sprzed stu lat wolontariusze mieszali się z mieszkańcami Londynu na stacjach i w wagonach metra. Tak jakby właśnie teraz ruszali do bitwy, zwykli spokojni mężczyźni – tacy sami jak ci, którzy spieszą się do pracy. A jednak to ich życie miało się wtedy za chwilę skończyć.

To, że najważniejsza jest dziś pamięć o ludziach, widać też w innych wydarzeniach towarzyszących rocznicy. Przykładowo, w Manchester postanowiono stworzyć „Ścieżkę Zapamiętanych” – w ramach wirtualnego projektu każdy mógł upamiętnić któregoś z poległych nad Sommą żołnierzy, przez rysunek czy zdjęcie.

Wśród upamiętnionych w ten sposób jest też John Shaw – ten, który leżał na polu walki przez wiele dni. Dla niego rysunek namalował Michael Popaduik, uczeń szkoły podstawowej z niewielkiej wioski Mellor. Widzimy na nim niewprawnie namalowaną sylwetkę żołnierza, a także nieproporcjonalnie wielki karabin, z którego pociski lecą w kierunku Shawa. Wydaje się, że dzieci widzą to, co najważniejsze. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2016