Dyktator kontra ksiądz

40 lat temu w Korei Południowej wojsko zmasakrowało cywilów. Chun Doo-hwan, ówczesny prezydent, dziś ponownie stoi przed sądem.
z Gwangju

01.06.2020

Czyta się kilka minut

Kukła byłego prezydenta Chun Doo-hwana przewożona na miejsce demonstracji w rocznicę krwawego stłumienia protestów z 1980 r. Gwangju, 16 maja 2020 r. / YONHAP / EPA / PAP
Kukła byłego prezydenta Chun Doo-hwana przewożona na miejsce demonstracji w rocznicę krwawego stłumienia protestów z 1980 r. Gwangju, 16 maja 2020 r. / YONHAP / EPA / PAP

Kobieta z zapałem depcze rysunki na chodniku. Na Placu Demokracji 5.18 (to skrót od daty: 18 maja) w południowokoreańskim mieście Gwangju wymalowano kilkadziesiąt karykatur byłego dyktatora kraju. W pobliżu stanęła też artystyczna instalacja: klatka, a w niej posąg związanego i klęczącego Chun Doo-hwana. Można bić go po głowie plastikowym młotkiem i ktoś już roztrzaskał posągowi twarz. Plakaty z podobizną generała wiszą w całym mieście.

18 maja 2020 r. na placu wściekli Koreańczycy żądają ukarania „rzeźnika z Gwangju”. Przekaz jest prosty: „Morderca do więzienia!”.

Skąd tak wielkie emocje, po 40 latach?

Najbardziej znienawidzony

Wielu Koreańczyków uważa, że Chun, który rządził w latach 1980-87, nie odpowiedział za swoje zbrodnie. Frustrację odczuwają zwłaszcza mieszkańcy półtoramilionowego dziś Gwangju, którzy stracili najbliższych podczas pacyfikacji w 1980 r. Do dziś historycy spierają się o liczbę zabitych: waha się ona od trzystu do nawet dwóch i pół tysiąca. Uczciwego śledztwa nie sposób było przeprowadzić przez lata, zwłaszcza że pierwsze wolne wybory prezydenckie w 1987 r. – zwiastujące koniec wojskowej dyktatury, trwającej od początku lat 60. – wygrał Roh Tae-woo, przedstawiciel wojskowych elit.

Dopiero w 1997 r. Chun został osądzony. Ale karę śmierci zamieniono mu najpierw na dożywocie, po czym nie minął rok, a ułaskawił go nowy prezydent Kim Young-sam. Posunięcie to miało zjednoczyć kraj w obliczu kryzysu ekonomicznego – Chun wciąż miał licznych zwolenników. Uwolniony, miał jednak zapłacić gigantyczną grzywnę za zdefraudowane fundusze. Do koreańskich politycznych bon motów przeszły jego słowa, że nie może tego zrobić, gdyż zostało mu tylko „290 tys. wonów”, czyli równowartość ok. 1,2 tys. zł. Grzywny nie zapłacił do dziś.

Gdy oglądam karykatury 89-letniego obecnie generała, towarzyszy mi znajome uczucie. W dużych okularach, z łysiną i zaczesanymi do tyłu włosami, przypomina azjatycką wersję Wojciecha Jaruzelskiego. Obaj wprowadzili stan wojenny, nawet w podobnym czasie. Jednak Chun Doo-hwan – dziś bodaj najbardziej znienawidzony w społeczeństwie z grona wszystkich dawnych przywódców – był nieporównywalnie bardziej krwawy.

Generał „oczyszcza” Koreę

Do władzy doszedł w wyniku przewrotu wojskowego 17 maja 1980 r. – po tym, jak poprzedni prezydent Park Chung-hee (też generał) został zamordowany przez szefa swoich służb specjalnych. Na mocy stanu wojennego, wprowadzonego po śmierci Parka, zamknięto uczelnie, zakazano działalności politycznej, a prasie narzucono cenzurę. Setki studentów, związkowców, a także duchownych różnych religii trafiły do więzień, wielu torturowano. Los niektórych zapewne na zawsze pozostanie tajemnicą.

Pod hasłem wyplenienia „społecznego zła” Chun przeprowadził też czystkę wśród urzędników, której nie powstydziłaby się Korea Północna: ok. 40 tys. osób wysłano do tzw. obozów reedukacyjnych w Samchung. Program „oczyszczenia” trwał tam cztery tygodnie i był tak brutalny, że doprowadził do śmierci 54 więźniów i uszczerbku na zdrowiu (także psychicznym) wielu kolejnych.

Stan wojenny zakończył się 24 stycznia 1981 r. Wcześniej Chun zdelegalizował wszystkie partie i zapewnił sobie posadę prezydenta: w sierpniu 1980 r., w kontrolowanych przez wojsko wyborach pośrednich (tj. polegających na wyborze elektorów, którzy z kolei wybierali głowę państwa), otrzymał 99,9 proc. głosów. Jeden nieważny głos prawdopodobnie spreparowano na potrzeby wizerunkowe, aby odróżnić Południe od Północy, gdzie Kim Ir Sen zawsze zgarniał 100 proc. poparcia.

Co mówią statystyki zgonów

Stanowcze działania Chuna miały być pokazem siły. Doprowadziły do tragedii, która kulminację miała właśnie w Gwangju, gdzie 18 maja – następnego dnia po ogłoszeniu stanu wojennego – studenci miejscowego uniwersytetu zorganizowali protest.

W większości miejsc w kraju policja skutecznie dławiła opór, stawiany zwłaszcza przez środowiska studenckie. Jednak w Gwangju wydarzenia przebiegły inaczej: brutalność policjantów, którzy użyli m.in. bagnetów, tak rozwścieczyła mieszkańców, że zaczęli masowo dołączać do studentów. Sytuacja wymknęła się spod kontroli. Padły strzały, które jeszcze bardziej rozjuszyły protestujących. Demonstranci ogłosili rewolucję, zarekwirowali broń z komisariatów i arsenału wojskowego, po czym 21 maja przejęli kontrolę nad większą częścią miasta – będącego ważnym ośrodkiem w południowej części kraju. Demonstracje i ataki na przedstawicieli władz objęły całą prowincję Jeolla, której Gwangju jest stolicą. Władze centralne spanikowały i 27 maja do Gwangju wkroczyło regularne wojsko, aby spacyfikować miasto.

Według oficjalnych danych podczas całego zrywu miało zginąć 170 osób (144 cywilów, 22 żołnierzy i 4 policjantów), a 380 zostało rannych (127 cywilów, 109 żołnierzy i 144 policjantów). Jednak rzeczywista liczba ofiar wśród cywilów była dużo wyższa. Z miesięcznych statystyk zgonów wynika, że w maju 1980 r. odnotowano tu o 2,3 tys. więcej zmarłych niż zwykle. Wiele osób zniknęło już po zduszeniu rewolty. W ostatnim czasie światło dzienne ujrzały historie kobiet zgwałconych przez żołnierzy podczas pacyfikacji.

Brutalność wojska została podsycona nie tylko rządową propagandą, która przekonywała, że w mieście ma miejsce komunistyczna inwazja, ale też faktem, że żołnierze pochodzili z innych prowincji – a w Korei do dziś silna jest nieufność między regionami.

Papież odwiedza Gwangju

Podczas tamtych demonstracji ksiądz Cho Chul-hyun próbował mediować. Na kolanach błagał cywilów, by odłożyli broń – uważał, że zbrojny opór nie ma szans. Następnie samotnie ruszył naprzeciw wkraczającym żołnierzom, próbując mediacji – skończyło się to jego pobiciem i aresztowaniem. Zanim trafił za kratki, zdążył jednak zaobserwować m.in. heli- koptery, z których wojsko strzelało do protestujących.

Cho Chul-hyun przez lata walczył o ujawnienie prawdy na temat tamtych wydarzeń. Do dziś ta kwestia budzi wątpliwości. Kapłan zebrał ok. 20 świadków, znalazł zdjęcia helikoptera i udokumentował ślady po kulach na budynku, który miał być zaatakowany. Przez lata pojawiał się w mediach, ujawniając również inne świadectwa okrucieństw.

To niejedyny przykład działalności prodemokratycznej Kościoła katolickiego w Korei (dziś ok. 8 proc. mieszkańców to katolicy), który przez lata dawał przestrzeń opozycyjnym środowiskom. Despocie łatwiej było rozprawiać się z rodzimymi religiami, które nie miały kontaktów międzynarodowych. Choć zdarzały się aresztowania kapłanów, nawet biskupa, wszyscy byli szybko zwalniani.

Dla władz wojskowych ważna była kwestia wizerunku za granicą. Chun przygotowywał wszak kraj do olimpiady, zaplanowanej na rok 1988. Otwarty konflikt z Kościołem zniszczyłby opinię o Południu jako o tej części Półwyspu, gdzie panuje wolność religijna. Ponadto Jan Paweł II był postrzegany jako antykomunistyczny autorytet. Pierwszą pielgrzymkę do Korei Południowej odbył w 1984 r., a msza, podczas której kanonizował 103 koreańskich męczenników i cytował Konfucjusza, była wielkim wydarzeniem. Koreańscy duchowni zadbali jednak, aby podczas swojej wizyty papież odwiedził również Gwangju – miejsce masakry. Jego wizytę tutaj odczytano jako gest wsparcia dla ruchów prodemokratycznych.

Temat kontrowersyjny

W wydanych w 2017 r. „Pamiętnikach” (trylogii liczącej 2 tys. stron) Chun nazwał księdza Cho „kłamcą” i „diabłem w masce”. Generał wyparł się też wszelkiej odpowiedzialności za masakrę (nazywając siebie kozłem ofiarnym), a nawet negował jej fakt (stwierdził, że żaden obywatel Korei Południowej nie dopuściłby się takiej zbrodni). Prawie jednocześnie autobiografię opublikowała jego żona Lee Soon-ja – pod tytułem „Nie jesteś sam”, co odebrano jako jej wyznanie pod adresem męża.

Trudno uwierzyć w wersję, którą przedstawia była para prezydencka. Zwłaszcza że to aparat państwowy Chuna kreował propagandową wizję „komunistycznej inwazji” w Gwangju i blokował informacje o masakrze do końca jego rządów. Plotki o ingerencji północnokoreańskich agentów, a nawet o 600 żołnie- rzach z Północy krążą do dziś wśród radykalnej prawicy południowokoreańskiej. Wprawdzie Północ korzysta na całej sytuacji i do dziś wykorzystuje incydent z Gwangju do atakowania Południa, jednak liczne dochodzenia nie ujawniły bezpośredniej aktywności żadnych „specjalnych oddziałów” z Północy. Z kolei niektórzy sympatycy generała umniejszają masakrę, jej ofiary przedstawiając jako efekt li tylko zamieszek.

Osobom publicznym, które powielają takie teorie spiskowe, na tegorocznych obchodach zdrowo się oberwało: trafili na wystawę karykatur, gdzie przedstawiano ich jako ufoludki, diabły itd. O tym jednak, że społeczeństwo pozostaje wciąż podzielone w opiniach na temat tamtej masakry, świadczy fakt, iż największa wyszukiwarka Naver – zazwyczaj informująca internautów o najważniejszych wydarzeniach – nie zdecydowała się przypomnieć o rocznicy wydarzeń w Gwangju. Platforma tłumaczyła potem, że temat jest zbyt kontrowersyjny.

Pozew w imieniu zmarłego

Ksiądz Cho Chul-hyun nie mógł odpowiedzieć na obelgi generała, gdyż zmarł na rok przed publikacją jego wspomnień. Sprawę o zniesławienie wniósł natomiast Cho Young-dae – bratanek zmarłego i również ksiądz katolicki. To specyfika tutejszego prawa, które pozwala na obronę imienia najbliższych nawet po ich śmierci. Generała uznano winnym w pierwszej instancji, grozi mu do dwóch lat więzienia lub grzywna o równowartości ok. 6 tys. dolarów.

Sprawa ma też wymiar symboliczny. Wcześniej były despota kilkakrotnie unikał pozwów, broniąc się złym stanem zdrowia i demencją. Jednak dziennikarze śledczy w ostatnich miesiącach ujawnili, że to kłamstwa, namierzając Chuna w drogich restauracjach i na polu golfowym. W ten sposób proces mógł się rozpocząć – i to w mieście, gdzie wniesiono pozew. W marcu Chun musiał pojawić się więc w Gwangju – po raz pierwszy od momentu, gdy dokonał tu przeglądu wojska po stłumieniu protestów. Towarzyszyła mu żona i adwokat.

Jednocześnie, w ramach obchodów rocznicy i z poparciem rządu w Seulu, powołano nową komisję śledczą. Skład ma dwa lata (z możliwością przedłużenia dochodzenia o kolejny rok) na to, aby przedstawić swój raport.

Tymczasem w przestrzeni publicznej pojawiają się informacje, że generał był rzekomo w mieście podczas starć. Miał przylecieć helikopterem i osobiście wydać zgodę na użycie ostrej amunicji. Przez lata Chun nie tylko odżegnywał się od tego (argumentując, że nie wiedział o działaniach wojska), ale firmował pokazowe procesy rzekomo winnych masakry. W 1981 r. na karę śmierci (zamienioną na więzienie) skazano twarz opozycji Kim Dae-junga, który rzekomo wzywał do protestów (w 1998 r. został on prezydentem, a dwa lata później laureatem pokojowego Nobla).

Tu pojawia się kolejny papieski wątek: poinformowany przez koreański episkopat, Jan Paweł II dwukrotnie – w roku 1980 i 1981 – słał listy do Chuna, z prośbą o ułaskawienie Kim Dae-junga i zmianę kary śmierci (zamieniono mu ją na dożywocie, a w 1982 r. pozwolono wyjechać do USA, skąd wrócił w połowie lat 80., by włączyć się w proces demokratyzacji).

Miasto demokracji

Jeśli komisji śledczej uda się dowieść, że Chun osobiście wydał rozkaz strzelania, będzie grozić mu ponownie wysoka kara.

Wielu obecnych w tych dniach na Placu Demokracji marzy się nawet wyrok śmierci. Inni są bardziej stonowani. – Nie chodzi mi o to, aby go powiesili czy skazali na więzienie. Co to dziś da? Chciałbym tylko, aby Chun przestał udawać i przyznał się do błędu – mówi mi Park Chol-kyu, uczestnik obchodów. Z dumą prezentuje legitymację poświadczającą, że brał udział w demonstracjach. Miał wtedy 23 lata. – Byłem przy tym samym zegarze, który widzisz dziś na placu. Byliśmy wściekli. Nie wierzyłem, że mamy szansę, ale to była chwila wolności – mówi Park Chol-kyu.

W Gwangju pamięć o tamtych wydarzeniach widoczna jest niemal na każdym kroku. W mieście stoi dziś aż 29 pom- ników odnoszących się do wydarzeń z tych dziesięciu majowych dni 1980 r. Są tu również trzy muzea poświęcone wyłącznie masakrze. Zdjęcia w nich się powtarzają, to nieuniknione.

Fotografii byłoby jeszcze mniej, gdyby nie odwaga Jürgena Hinzpetera, dziennikarza zachodnioniemieckiej telewizji ARD. Miał on 42 lata, gdy ryzykując życiem dostał się z kamerą do Gwangju. W 2017 r., rok po jego śmierci, historię Hinzpetera przeniósł na ekran koreański reżyser Jang Hoon. W samej Korei Południowej film „A Taxi Driver” obejrzało w kinach 12 mln ludzi. W specjalnym pokazie udział wziął sam prezydent i wdowa po zmarłym dziennikarzu. Tytułowy taksówkarz to postać autentyczna: nazywał się Kim Sa-bok (w filmie: Kim Man-seob) i zawiózł dziennikarza z Seulu do Gwangju. Jego tożsamość została odkryta dopiero po premierze filmu, kiedy do koreańskiej prasy zgłosił się syn bohaterskiego kierowcy. Prawdziwy Kim Sa-bok zmarł w 1984 r.

W jednym z tutejszych muzeów (nosi ono nazwę „Archiwum 5.18”) znajduje się wystawa pokazująca oddolne protesty w różnych częściach świata. Ekspozycję otwiera Solidarność – z kopią słynnych 21 postulatów, które gdańscy stoczniowcy wysunęli wobec komunistycznych władz w sierpniu 1980 r.

– Jesteśmy dumni z tej kopii eksponatu – mówi przewodniczka. – Niezależnie od narodowości, każdy marzy o lepszym jutrze. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 23-24/2020