Donald Tusk – ostatnie starcie

Jest bliżej decyzji o powrocie niż kiedykolwiek wcześniej podczas czterech lat spędzonych w Brukseli. To będzie jego rok – bez względu na to, jakie decyzje podejmie.

07.01.2019

Czyta się kilka minut

Bruksela, 12 lipca 2018 r. / TATYANA ZENKOVICH / REUTERS / FORUM
Bruksela, 12 lipca 2018 r. / TATYANA ZENKOVICH / REUTERS / FORUM

Nie dopadła go żadna komisja śledcza, prokuratura mimo serii postępowań nie zdołała postawić zarzutów, a spora część elektoratu antypisowskiego z rozrzewnieniem wspomina jego rządy.

Dla Donalda Tuska nadchodzi czas decyzji. Pod koniec roku kończy się jego kadencja na fotelu szefa Rady Europejskiej. Kandydować kolejny raz nie może, jego następca zostanie wybrany latem lub wczesną jesienią.

Przed Tuskiem stoi zatem wybór: powrót do krajowej polityki, inna zagraniczna posada lub emerytura politycznego komiwojażera w stylu Lecha Wałęsy czy Aleksandra Kwaśniewskiego – tu wykład, tam impreza dużej korporacji. Na pewno wraz ze zbliżającym się końcem brukselskiej misji coraz wyraźniej sonduje możliwość powrotu do Polski. I kalkuluje swoje szanse w boju z Jarosławem Kaczyńskim. Zapewne ostatnim.

Czas próby

Rok 2018 był dla Tuska czasem próby. Po raz pierwszy od wyjazdu do Brukseli publicznie pojawiał się w Polsce z dużą intensywnością. I pokazał, że jest gotów walczyć z PiS. Zaczął ponad rok temu, głośnym wpisem na Twitterze: „Alarm! Ostry spór z Ukrainą, izolacja w Unii Europejskiej, odejście od rządów prawa i niezawisłości sądów, atak na sektor pozarządowy i wolne media – strategia PiS czy plan Kremla? Zbyt podobne, by spać spokojnie”. Swój efekt osiągnął – liderzy PiS wpadli w furię.

Atakował więc dalej. Równo rok temu udzielił mocnego wywiadu „Tygodnikowi Powszechnemu”. Wypowiedziane wówczas przez niego słowa nadawały ton debacie politycznej przez okrągły rok: „Rządzący nie są entuzjastami, delikatnie mówiąc, naszej obecności w UE”.


Czytaj także: Spieszmy się kochać Unię - Donald Tusk w wywiadzie dla "Tygodnika Powszechnego"


Z każdym miesiącem było Tuska w polskiej polityce coraz więcej. Wypowiadał się praktycznie w każdej kwestii kłopotliwej dla PiS. Krytykował rząd za przyjęcie kontrowersyjnej ustawy o IPN, piętnował konflikty z Unią i bronił sądów.

Ze szczególną lubością podśmiewał się z Andrzeja Dudy – co nadawało wiarygodności plotkom o prezydenckich apetytach Tuska. Gdy Duda narzekał, że Unia decyduje za niego, jakich ma używać żarówek, Tusk odparował: „Czasami trzeba pomyśleć z taką większą cierpliwością o prezydencie. Wtedy, kiedy wydaje się pogubiony w argumentacji, wtedy potrzebuje raczej naszego wsparcia”.

Starał się wyróżnić na tle Dudy podczas międzynarodowych wydarzeń, na których prezydent reprezentował Polskę, a on Unię. Założył konto na Instagramie i pokazywał w internecie zdjęcia z najważniejszymi figurami tego świata. Nie tylko z liderami państw. Furorę zrobiła jego sesja z Bono, liderem zespołu U2, gdy razem wskazują na charakterystyczny plakat z napisem „Konstytucja”. Na profilach internetowych Dudy dominują tymczasem capstrzyki i oficjałki.

Tusk pojawił się także w kampanii wyborczej, wspierając kilku kandydatów, w tym Rafała Trzaskowskiego w Warszawie oraz Jarosława Makowskiego w Katowicach. Świadomie zakładając chłodne przyjęcie, a nawet ostracyzm obozu władzy, przyjechał na oficjalne obchody setnej rocznicy odzyskania niepodległości. Został ustawiony w dalszych rzędach, a prezydent go nie przywitał. Jednak swój cel osiągnął i tym razem – wszystko to było szeroko komentowane.

Tak, w 2018 r. Tusk pokazał, że bierze na poważnie powrót do polskiej polityki.

Dał od siebie odpocząć

Dziś widać, że Tusk realizował konsekwentny i logiczny program polityczny. Przez pierwszą, dwuletnią część swej kadencji w Brukseli rzadko angażował się w krajowe rozgrywki.

Z jednej strony, musiał się wdrożyć w obowiązki unijne, a faktem jest, że w pierwszym okresie szło mu to z dużym trudem i był źle ocenianym szefem Rady Europejskiej. Z drugiej strony, przez ten czas dał wyborcom od siebie odpocząć. Pamiętać bowiem należy, że odchodził z krajowej polityki przy spadających sondażach i utracie osobistej popularności. Utorował PiS drogę do władzy, bo nie wyczuł coraz bardziej prosocjalnych nastrojów elektoratu i zlekceważył skandale w swym obozie – choćby aferę kelnerów z knajpy u Sowy. Zdecydował się na wyjazd wiedząc, że wyborcy są nim zmęczeni i że przegra kolejne wybory z Kaczyńskim.

Osobistej porażki uniknął, ale zostawił Platformę wypaloną i pozbawioną indywidualności, bo zwalczał je latami traktując jak konkurentów. Partia okazała się bezbronna, gdy opuścił ją człowiek, który ją pod siebie zbudował.

Kaczyński szuka puczu

W owym pierwszym okresie emigracji Tusk ostro zaatakował PiS raz – w grudniu 2016 r., gdy ruszała pamiętna okupacja przez opozycję sali sejmowej, a pod parlamentem zgromadzili się przeciwnicy PiS. Był wówczas we Wrocławiu.

– Mając też w osobistej pamięci, co znaczą grudnie w naszej historii, apeluję do tych, którzy realnie sprawują władzę w naszym kraju, o respekt i szacunek wobec ludzi, zasad i wartości konstytucyjnych, ustalonych procedur i dobrych obyczajów – stwierdził. Porównanie do stanu wojennego czy Grudnia ’70 było kompletnie nieuzasadnione.

Tusk przesadził i w dodatku przypomniał o sobie za wcześnie. Nie zdobył wielkiego poklasku dla swych słów. Inna rzecz, że zadziałało to na Kaczyńskiego jak płachta na byka – uznał, że sejmowe wydarzenia i Tuskowa wizyta to zorganizowane działania zmierzające do „puczu”, czyli obalenia władzy PiS siłą. Media publiczne lansowały tę tezę tygodniami, a prokuratura wszczęła śledztwo przeciw puczystom. Sprawdziłem – szuka ich do dziś, czyli ponad dwa lata.

Czas grał jednak na korzyść Tuska. Po pierwsze, temperatura rządów PiS znacznie przekroczyła odporność elektoratu liberalnego. Wobec wojny o Trybunał Konstytucyjny oraz sądy, wobec przejmowania wszystkich instytucji w państwie przez najbardziej twardogłowych ludzi PiS, dawne przewiny Tuska straciły na aktualności.

Dodatkowo wobec chaosu po stronie opozycji – wojenek wewnątrz przegranej Platformy i jej starć oraz Nowoczesną i powstałym oddolnie KOD-em – Tusk szybko zaczął odzyskiwać utracone pod koniec swego premierostwa poparcie. ­Jawił się jako jedyny, który może – jak to robił wcześniej przez wiele lat – zepchnąć PiS do opozycji.

To przypadkowy prezent od Kaczyńskiego. Tusk nie musiał walczyć z PiS, to PiS ściągnął sobie na głowę całą masę przeciwników. I zmobilizował elektorat liberalny wokół marzenia o powrocie Tuska z Brukseli.

Na czterech frontach

To zresztą element szerszego zjawiska. Stosunek Kaczyńskiego do Tuska po Smoleńsku nie jest polityczny i chłodny. Jest osobisty i gorący. Dlatego jednym z pierwszych haseł rewolucji PiS po dojściu do władzy w 2015 r. było dopadnięcie Tuska.

PiS polowało nań w co najmniej czterech obszarach. Nade wszystko w sprawie Smoleńska, gdzie prokuratura wciąż doszukuje się „zdrady dyplomatycznej”, czyli rzekomego współdziałania Tuska z Rosjanami przeciw prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu.

Druga sprawa to potencjalne niedopełnienie obowiązków przez Tuska w sprawie afery Amber Gold. Trzeci wątek to potencjalna korupcja przy sprzedaży chemicznego giganta Ciech firmie Jana Kulczyka. I wreszcie kwestia umowy między Służbą Kontrwywiadu Wojskowego a rosyjską Federalną Służbą Bezpieczeństwa, następczynią KGB. Chodzi o to, że Tusk jako premier wyraził zgodę na zawarcie tej umowy bez formalnej opinii swego ministra obrony.

Szkopuł w tym, że wzywanie Tuska przed prokuraturę czy komisje śledcze dodatkowo budowało jego mit w elektoracie antypisowskim. Liberalny lud witał go na dworcach i koczował godzinami pod oknami przesłuchujących Tuska prokuratur. Dla tych ludzi wiece wsparcia dla dawnego lidera PO były deklaracją poparcia dla III RP – państwa, które PiS zaczął rozmontowywać.

Przez niemal trzy lata śledztw prokuratorzy Zbigniewa Ziobry nic na Tuska nie znaleźli. Najnowszy akt tej rozgrywki to próba przesłuchania tłumaczki pracującej przy spotkaniu Tuska i Putina w Smoleńsku. Skoro po trzech latach prokuratura decyduje się na ryzykowną próbę zwolnienia z tajemnicy tłumaczki najważniejszych ludzi w państwie, to znaczy, że niewiele na Tuska ma i szuka rozpaczliwie. Może tylko puszczać oko – wszak tłumaczka jest żoną gen. Marka Dukaczewskiego, byłego szefa WSI, którego PiS prezentuje swemu elektoratowi jako wcielenie zła.

Prezent od Kaczyńskiego

Kaczyński w chęci dopadnięcia Tuska zabrnął tak daleko, że przestał zwracać uwagę, że ta wojna od pewnego momentu obraca się przeciwko PiS. Tak naprawdę najpierw podtrzymywał żywotność polityczną Tuska swym kontrowersyjnym stylem rządów.


Czytaj także: Andrzej Stankiewicz: Państwo prywatnej zemsty


A wiosną 2017 r. go reaktywował – decyzją, że rząd Polski jako jedyny w całej UE sprzeciwi się wyborowi Tuska na drugą kadencję szefa Rady Europejskiej. Od początku rządów PiS w 2015 r. to była zagadka: jak Kaczyński zachowa się w sprawie przedłużenia jego brukselskiej misji. Jeszcze na przełomie 2015 i 2016 r. – gdy zajęty był szybkim przejmowaniem instytucji państwa, wojną o Trybunał Konstytucyjny i protestami KOD – zdawał się uznawać, że Tuska lepiej trzymać z dala od Polski, bo w razie powrotu mógłby się stać katalizatorem antypisowskiej opozycji.

Dlatego 8 maja 2016 r. w „Rzeczpospolitej” ukazał się tekst, który był ważnym sygnałem. Napisał go europoseł Ryszard Czarnecki, będący oczami i uszami Kaczyńskiego w unijnych instytucjach. Kluczowy, ostatni akapit został zatwierdzony osobiście przez lidera PiS. Brzmiał on tak: „Kaczyński ma swoje zasady. Jedną z nich jest popieranie Polaków na stanowiska międzynarodowe, niezależnie od opcji politycznej, jaką reprezentują. Kaczyński nie poświęci zasad w imię rewanżu. Tusk nasze poparcie będzie miał”.

Między majem a lipcem do Kaczyńskiego zaczął jednak intensywnie pielgrzymować Antoni Macierewicz, przedstawiając dokumenty rzekomo obciążające Tuska odpowiedzialnością za katastrofę smoleńską. Macierewicz przekonał Kaczyńskiego, że Tusk spiskował z Putinem przeciw prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu już od września 2009 r., gdy rosyjski premier przyleciał na Westerplatte w rocznicę wybuchu II wojny światowej.

Od jesieni 2016 r. Jarosław Kaczyński mówił jasno nie tylko o sprzeciwie wobec dalszej europejskiej misji Tuska, ale wręcz o jego możliwej odpowiedzialności karnej.

W tym sensie głosowanie przeciwko przedłużeniu kadencji w Radzie Europejskiej było logiczne. Tyle że zachowanie PiS stało się punktem zwrotnym w krajowej karierze Tuska – sondaże pokazały, że społeczeństwo źle ocenia tę decyzję. W ten sposób Tusk zyskał drugie polityczne życie. „Oceniam wynik tej operacji jako obciążający na rynku wewnętrznym. Ale sondażowe straty szybko odrobimy” – mówił mi wówczas Kaczyński.

To dzięki działaniom PiS wobec państwa i Tuska dziś ten transfer z Brukseli jest tak prawdopodobny.

Bardzo dużo do stracenia

Ale wszystko to nie znaczy, że powrót jest sprawą przesądzoną. Widać to wyraźnie już dziś, gdy powoli rusza kampania wyborcza przed majowymi wyborami do Parlamentu Europejskiego.

Jeszcze niedawno spekulowano, że Tusk może zjednoczyć antypisowską opozycję i patronować wystawieniu tzw. listy premierów i ministrów, na której mieliby się znaleźć byli szefowie rządu (Ewa Kopacz, Leszek Miller, Włodzimierz Cimoszewicz, Marek Belka i Jerzy Buzek) czy liczni członkowie rządów z PO, PSL i SLD. Moje źródła we wszystkich partiach wskazują na to, że nie trwają żadne rozmowy o takiej liście. Co więcej – wciąż nie wiadomo, w jakiej konfiguracji przeciwnicy PiS pójdą do eurowyborów. Ewidentnie ręki Tuska tu nie widać.

Tak naprawdę Tusk przy swym doświadczeniu politycznym – dwie kadencje na fotelu premiera, niezliczona liczba wygranych wyborów, pięć lat na prestiżowym stanowisku w Brukseli – ma niełatwą sytuację. Musi stanąć do gry o wysoką stawkę, a ma bardzo dużo do stracenia. Start w wyborach parlamentarnych jesienią nie wchodzi w grę, to nie ta liga, zresztą wtedy będzie jeszcze przewodniczył Radzie. Realna rozgrywka to tylko prezydentura w 2020 r.

Problem w tym, że porażka z – wciąż jednak – politycznym młokosem, takim jak Andrzej Duda, oznaczałaby definitywny koniec Tuska w polityce.

Dlatego też – opowiadają jego znajomi – Tusk kalkuluje. W tych rozmowach powtarza się kilka warunków, które muszą zostać spełnione, by wrócił nad Wisłę. A zatem, po pierwsze, musi mieć realne szanse na wygraną. Widać, że upływający czas i ostry styl rządów PiS mu pomagają. Według najnowszych badań Duda i Tusk mają wyrównane szanse, choć wciąż z lekkim wskazaniem na urzędującego prezydenta (50 do 45 proc. dla Dudy w sondażu „Faktów” TVN, a w badaniu „Rzeczpospolitej” 46 proc. do 44 proc. – oba wyniki z końca listopada). Ale, po pierwsze, Tusk zanotował w ciągu ostatniego roku duże wzrosty, a w dodatku w niektórych badaniach zaufania do polityków już Dudę wyprzedził.

Efekt kuli śniegowej

Po wtóre, ważna jest sekwencja wyborów. Wybory europejskie wiosną tego roku, parlamentarne jesienią, a po nich w połowie 2020 r. wybory prezydenckie – taki układ jest dobry i dla Tuska, i dla opozycji.

Wybory europejskie mobilizują elektorat liberalny i łatwiej w nich pokonać PiS. W dodatku trzyletnią politykę Kaczyńskiego łatwo przyjdzie ubrać opozycji w hasło polexitu – wyprowadzania Polski z Unii. Od początku PiS będzie w defensywie, bo musi udowadniać, że jest – by zacytować hasło z niedawnej konwencji tej partii – „sercem Europy”. Nie może jednak przesadzić, by nie zrazić eurosceptycznej części swego elektoratu. Ponadto będzie mieć kłopot z wiarygodnością. Trudno mu będzie pozostać sercem Europy, jeśli do rządu wchodzą tacy wrogowie UE jak najnowszy nabytek z obozu narodowców – Adam Andruszkiewicz, którego antyunijne i probiałoruskie wypowiedzi można wyciągać z internetu całymi tera­bajtami. W dodatku wciąż trwa konflikt rządu z Brukselą, choćby w sprawie sądownictwa. A podczas eurokampanii unijny Trybunał Sprawiedliwości może podjąć decyzje niekorzystne dla PiS w tym obszarze.


Czytaj także: Co cię nie zabije, to cię wzmocni - Marek Wąs o drodze Donalda Tuska na polityczne szczyty


Liderzy opozycji wierzą, że dobry wynik ich partii w eurowyborach wpłynie na głosowanie do Sejmu jesienią – majowe zwycięstwo miałoby zmienić nastroje społeczne.

– Tusk skłania się do startu w wyborach prezydenckich w razie wygranej opozycji w wyborach do Sejmu – opowiada jego wieloletni znajomy. – Wtedy mógłby zadziałać efekt kuli śnieżnej: zwycięzcy sejmowi zawsze przez kilka miesięcy po wyborach zwiększają poparcie. W tej sytuacji miałby większe szanse w wyborach prezydenckich.

Prezydent Duda się na to przygotowuje. „Powrót Tuska nie byłby zaskakujący. Cieszyłby mnie jako ktoś z długą historią polityczną. Można będzie zestawić jego słowa z tym, co miał okazję zrobić, a raczej nie zrobić. Jego siłą byłoby jednak doświadczenie” – stwierdził w „Super Expressie”.

A jeśli opozycja przegra wybory do Sejmu?

– Moim zdaniem nie wystartuje – mówi jego znajomy. – Po pierwsze, za duże ryzyko przegranej, bo to PiS będzie zyskiwał poparcie jako wygrane ugrupowanie, na czym skorzysta Duda. A po drugie, w razie porażki w wyborach do parlamentu, w Platformie i na całej opozycji antypisowskiej zaczną się brutalne rozliczenia. Kto miałby poprowadzić wygraną kampanię prezydencką?

Choć lata płyną, to nie zmienia się jedno: Donald Tusk nie trawi Grzegorza Schetyny. Uważa, że obecny przewodniczący PO – który ma bardzo złe oceny w rankingach zaufania – nie jest liderem mogącym wygrać z PiS. Stąd wiarygodne pogłoski, że Tusk widziałby w roli lidera zjednoczonej opozycji raczej szefa ludowców Władysława Kosiniaka-Kamysza, swego byłego ministra pracy. Konserwatysta, lekarz, polityk młodego pokolenia, lepiej pasuje do profilu pogromcy PiS, jaki stworzył Tusk. Jak nietrudno zgadnąć, w niedawnym sondażu „Rzeczpospolitej” Kosiniak-Kamysz wypadł wyraźnie lepiej od Schetyny jako potencjalny kandydat opozycji na premiera.

Kosiniak-Kamysz już zaczął porządkować swoją sytuację osobistą – do niedawna rozwiedziony, poprzez ustawione sesje w tabloidach zaprezentował swą nową kandydatkę na żonę, też lekarkę.

Sprawa rodzinna

Jest jeszcze jeden, ważny czynnik, który – jak słychać – Tusk bierze pod uwagę: rodzina. W klanie Tusków nie ma entuzjazmu dla powrotu seniora do gorącej, codziennej wojny z PiS.

Tusk niedługo zostanie po raz kolejny dziadkiem, w ciąży jest jego ukochana córka Katarzyna. To ona wraz z żoną Tuska mają być zdecydowanymi przeciwniczkami powrotu do przeszłości.

Z drugiej jednak strony w prywatnych rozmowach Tusk nie kryje, że chciałby pobić PiS także ze względu na osobiste porachunki. Kontrolowana przez władzę komisja śledcza ds. Amber Gold próbowała (a może jeszcze spróbuje) obarczyć Michała Tuska współodpowiedzialnością za tę aferę. Tusk jest przeczulony na punkcie mieszania rodziny do politycznej rozgrywki przeciw niemu. I ma alergię na próby łączenia jego syna z aferą Amber Gold. Za swych rządów usunął wieloletniego szefa ABW gen. Krzysztofa Bondaryka za to, że ujawnił kalendarium działań swej formacji w sprawie Amber Gold. Wnikliwa lektura dat mogła sugerować, że przestrzegając syna przed pracą dla linii lotniczych należących do Amber Gold, Tusk miał już wiedzę z ABW, że to piramida finansowa.

Michał Tusk był przesłuchiwany przez komisję śledczą PiS jeszcze przed przesłuchaniem ojca.

Zeznając junior popełnił parę gaf, na które liczyli posłowie z PiS („Razem z ojcem wiedzieliśmy, że – mówiąc kolokwialnie – to lipa”). Ale podczas swego przesłuchania senior ich zdeklasował, przekreślając nadzieje Kaczyńskiego, że ta komisja śledcza będzie jednym z gwoździ do jego trumny.

Kariery polityków z Brukseli po powrocie do kraju się zdarzają. Czasem są udane – jak była unijna komisarz ds. budżetu Dalia Grybauskaitė, która została prezydentem Litwy. Czasem średnio fortunne – były szef Komisji Europejskiej Romano Prodi został co prawda premierem Włoch, ale jego rząd był chwiejny i upadł. A czasem to kompletne pomyłki – były szef Parlamentu Europejskiego Martin Schulz w 2017 r. poprowadził niemieckich socjaldemokratów z SPD do największej porażki wyborczej w ich historii.

Nie ma się więc co dziwić, że rozważając decyzję o powrocie, Tusk jest niebywale ostrożny. Nikogo nie informuje o swoich planach, raczej – w swym stylu – sonduje, wysłuchuje i stara się robić dobre wrażenie. Bo ostateczna decyzja jest jak bilet w jedną stronę. ©

Autor jest dziennikarzem Onet.pl, stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 2/2019