Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W 2001 r. PO miała być szerokim, otwartym ruchem społecznym. Z kolei PiS miał był "pierwszą kadrową" - organizacją skupiającą ludzi starannie wyselekcjonowanych, gdzie cele wyznacza i rozlicza się odgórnie. Im bardziej jednak wzajemne relacje zmieniały się z życzliwej współpracy w otwartą wrogość, tym bardziej następowało zbliżenie wewnętrznych standardów działania. W PO coraz bardziej dominował Donald Tusk, zaś wewnętrzna demokracja w coraz większym stopniu podlegała regulacjom - mniej lub bardziej formalnym. Gdy PiS stał się partią władzy, siłą rzeczy otworzył się na kolejne grupy działaczy. Gdy notowania przestały rosnąć i trzeba było przełykać gorzkie pigułki niepowodzeń, coraz trudniej było ukrywać wewnętrzne tarcia. Im bardziej było o czym dyskutować za zamkniętymi drzwiami, tym trudniej było taką dyskusję prowadzić i tym mniej z niej wynikało. Zrażało to kolejnych polityków. Powiększało się grono dysydentów. W tym czasie jedność PO na oko wzrastała, lecz pod powierzchnią bynajmniej nie osłabła rywalizacja różnych grup i środowisk. W obu partiach o wspólną dla całej organizacji wizję dobra wspólnego troszczą się co najwyżej centralne sztaby. To, czym na co dzień zajmują się posłowie czy radni, tylko w niewielkim stopniu z owym dobrem współgra.
Jest zatem godne uwagi, że ostatni kongres PiS nie koncentrował się na atakach na konkurentów. Dyskusja o sprawach wewnętrznych to nie abstrakcja, jak mogłoby się niektórym wydawać. Zmiany na tym polu są szansą dla nas, wyborców, by oferowano nam coś więcej niż kolejny spot, plakat czy telewizyjną pyskówkę. By ktoś na serio pomyślał, jak nas wciągnąć w zarządzanie krajem.
Tyle tylko że efekty tej dyskusji rozczarowują. Zmiany są nieśmiałe i odłożone w czasie. Trudno uwierzyć, że faktycznie przyniosą wzrost tak zachwalanej przez Jarosława Kaczyńskiego efektywności. Niemniej ciekawe jest samo publiczne podjęcie tego tematu - kto wie, może to początek konkurencji pomiędzy partiami także na tym polu? Gdyby zaczęły się one ścigać w kontaktach z wyborcami, może łatwiej byłoby znaleźć dobre odpowiedzi na kluczowe pytanie współczesności: "Jak wyrwać demokrację z okowów pomysłowej powierzchowności?".