Do trzech razy sztuka

Joe Biden to już oficjalny kandydat Partii Demokratycznej, który w listopadzie zmierzy się z Donaldem Trumpem. 77-latek musi teraz dowieść, że poprowadzi zwycięską kampanię w ogarniętym epidemią kraju.
z San Diego (USA)

24.08.2020

Czyta się kilka minut

Transmisja internetowa z konwencji Partii Demokratycznej, z lewej Joe Biden. 19 sierpnia 2020 r. / AFP PHOTO / DEMOKRATIC NATIONAL CONVENTION
Transmisja internetowa z konwencji Partii Demokratycznej, z lewej Joe Biden. 19 sierpnia 2020 r. / AFP PHOTO / DEMOKRATIC NATIONAL CONVENTION

W tym roku nie było spadających spod sufitu balonów, owacji na stojąco i wypełnionych trybun. Joe Biden przyjął partyjną nominację w pustej sali konferencyjnej w rodzinnym Wilmington w stanie Delaware. Patrząc prosto w kamerę, przez prawie 25 minut przekonywał wyborców, że lepiej niż Donald Trump stawi czoło epidemii, która w Stanach zabiła już ponad 170 tys. ludzi, a na bezrobocie wypchnęła ponad 55 mln.

„Jako zjednoczony naród przezwyciężymy ten mroczny okres – mówi Biden. – Jeśli zostanę prezydentem, będę prezydentem wszystkich Amerykanów, a nie jedynie reprezentantem mojego elektoratu i partii politycznej. Te wybory będą referendum nad takimi wartościami jak moralność, przyzwoitość, współczucie, nauka i demokracja. Celem mojej kampanii jest odzyskanie ducha Ameryki”.

Obiecywał też, że w przypadku zwycięstwa tuż po zaprzysiężeniu wprowadzi ogólnokrajowy nakaz noszenia maseczek i zapewni wszystkim darmowe testy na koronawirusa. „Obecny prezydent nie zdołał Ameryki ochronić. On myśli tylko o sobie, nie o was” – przekonywał.

Konwencja na odległość

Wystąpienie Bidena zakończyło czterodniową konwencję Partii Demokratycznej, która niemal w całości odbyła się wirtualnie. Do centrum konferencyjnego w Milwaukee w stanie Wisconsin, gdzie pierwotnie planowano wielkie wydarzenie na 50 tys. osób, zjechała się jedynie garstka organizatorów i dziennikarzy. Reszta została w domach i uczestniczyła w konwencji na odległość.

W minionym tygodniu, od poniedziałku do czwartku, w telewizji lub na ekranie komputerów Amerykanie mogli śledzić codziennie dwugodzinny program, na który składały się przemówienia prominentnych polityków, przeplatane piosenkami i wypowiedziami wyborców deklarujących poparcie dla Bidena.

W konwencji na odległość uczestniczyli też delegaci, którzy w zeszły wtorek formalnie zaakceptowali nominację partyjną. W procesie wirtualnego liczenia głosów, około godziny 22.20 czasu nowojorskiego Biden przekroczył wymagany do tej nominacji próg 1991 głosów. Przyjął wynik w szkolnej bibliotece w Wilmington, w obecności żony Jill. Było konfetti i lecący w tle utwór „Celebration” – przebój amerykańskiego zespołu Kool & the Gang.

Ambitny Joe

Zapewne nie w takiej formie, ale Biden od dawna marzył, aby podczas takiej konwencji grać w końcu pierwsze skrzypce. Choć już wcześniej dwa razy stał tu w blasku jupiterów, zawsze chodziło o przyjęcie nominacji na kandydata na wiceprezydenta. A on miał większe ambicje.

Niewielu dziś pamięta, że zanim został wiceprezydentem u boku Baracka Obamy, rywalizował z nim o nominację Partii Demokratycznej. Wówczas odpadł już na wczesnym etapie prawyborów, tuż po tym, gdy zajął dopiero 5. miejsce w prawyborach w Iowa. Nie powiodło mu się też w 1988 r., gdy musiał zrezygnować z kampanii, bo zarzucono mu plagiat wystąpienia (przekonywał w nim, że jego przodkowie byli górnikami, czerpiąc przy tym z wypowiedzi ówczesnego lidera brytyjskiej Partii Pracy Neila Kinnocka).

W tegorocznych prawyborach również już prawie żegnał się z wyścigiem, gdy pod koniec lutego, nieoczekiwanie, wygrał głosowanie w Karolinie Południowej. Potem zadziałał efekt kuli śnieżnej. Podczas głosowania w tzw. Superwtorek, podczas kumulacji prawyborów w 14 stanach, zmiażdżył swojego rywala Berniego Sandersa i wysunął się na prowadzenie. Zdecydowanie wygrał też na Florydzie, w Illinois i Arizonie. Po prawyborach w Wisconsin na początku kwietnia nie miał już z kim rywalizować – ze względu na epidemię i pod naciskiem partii, Sanders zrezygnował.

Kurs na lewo

Oficjalny już zwycięzca prawyborów Partii Demokratycznej nie jest kandydatem idealnym. Jest wiekowy (77 lat), brakuje mu charyzmy i ma sporo szkieletów w szafie. Jako polityk z 36-letnim stażem, w Senacie USA głosował za interwencją w Iraku, forsowaną przez Republikanina George’a W. Busha, i wspierał projekty ustaw, pod którymi Partia Demokratyczna dziś by się nie podpisała. Kamala Harris – nominowana przez Bidena na przyszłą wiceprezydentkę – jeszcze jako jego rywalka w prawyborach zarzucała mu, że w latach 70. XX w. sprzeciwiał się desegregacji rasowej, polegającej na dowożeniu uczniów czarnoskórych i latynoskich do szkół dla białych [patrz tekst o Harris w tym numerze – red.].

Biden obrywa też za współtworzenie ustawy o przestępczości, która w latach 90. uderzyła nieproporcjonalnie mocno w Afroamerykanów. W 1996 r. głosował za ustawą umożliwiającą stanom zakazywanie małżeństw homoseksualnych, a do niedawna był zwolennikiem tzw. poprawki Hyde’a: prawo to, kontrowersyjne w liberalnych kręgach, zezwala na opłacanie aborcji ze środków federalnych tylko wtedy, gdy życie matki jest zagrożone, ciąża pochodzi z gwałtu lub kazirodztwa. Gdy w tegorocznych prawyborach wytknięto mu, że jest jedynym kandydatem popierającym te przepisy, zmienił zdanie o 180 stopni.


Czytaj także: Inna retoryka, te same cele - rozmowa z Robertem S. Rossem


Umiarkowany Demokrata, ma jednak dużą zaletę. Dzięki centrowym poglądom może przyciągnąć konserwatywnych wyborców, którzy cztery lata głosowali na Trumpa, a dziś są nim rozczarowani. Z drugiej strony, jako posłuszny członek partii idzie na ustępstwa i wyciąga rękę do progresywnych wyborców.

Widać to w jego programie gospodarczym, zatytułowanym „Build Back Better” (Odbudować lepiej), który ma wyciągnąć Stany z kryzysu wywołanego przez epidemię. Oprócz postulatów polegających na popieraniu tego, co amerykańskie – jak stawianie na produkty z USA i inwestycje w badania (m.in. w zakresie sztucznej inteligencji i technologii 5G) – Biden idzie w stronę socjalnego rozdawnictwa. Obiecuje darmowe uczelnie dla Amerykanów z niezamożnych rodzin, inwestycje w czarnych i brązowych dzielnicach, bezpłatne przedszkola dla 3- i 4-latków, a także dotacje na opiekę nad młodszymi dziećmi.

Ukłonem w stronę lewego skrzydła Partii Demokratycznej jest plan budowy gospodarki opartej na czystej energii, warty 2 biliony dolarów. Biden chce inwestować w elektrownie wiatrowe, pojazdy elektryczne i ekologiczne domy, co pozwoliłoby ograniczyć emisję gazów cieplarnianych.

O tym, jak progresywny stał się Biden, przekonywał podczas wirtualnej konwencji Bernie Sanders. Chwalił byłego rywala za obietnice dotyczące podwyższenia federalnej płacy minimalnej, cięć kosztów ubezpieczeń zdrowotnych i wprowadzenia płatnych urlopów na opiekę nad dzieckiem. Przekonywał też, że Biden lepiej niż Trump pokieruje krajem w dobie kryzysu spowodowanego przez epidemię.

Mąż stanu

Biden od dawna krytykuje Trumpa, że zlekceważył zagrożenie związane z epidemią, a potem spieszył się z odmrażaniem gospodarki i ignorował ostrzeżenia naukowców. W przeciwieństwie do prezydenta, pokazuje się w miejscach publicznych w maseczce i stara się budować wizerunek odpowiedzialnego lidera. Znajduje to odbicie w sondażach. Według badania dla telewizji PBS 53 proc. respondentów uważa, że Biden lepiej stawi czoło epidemii (za Trumpem opowiada się 37 proc.).

Wizerunek Bidena jako męża stanu podczas konwencji eksponowała Michelle Obama, była pierwsza dama. W emocjonalnym wystąpieniu przekonywała, że jest on „bardzo przyzwoitym człowiekiem”, który w dobie pandemii potrafi zrozumieć ból po śmierci bliskich. Bo życie Bidena nie oszczędzało. Jako świeżo wybrany senator w 1972 r. stracił w wypadku samochodowym żonę Neilię i roczną córeczkę Naomi. Kilka dekad później, gdy rozważał start w wyborach prezydenckich w 2016 r., na raka zmarł jego najstarszy syn Beau.

Sporą część swojego wystąpienia Michelle Obama poświęciła atakom na Trumpa. Wytknęła mu, że nie ma za grosz empatii, a sprawowanie funkcji prezydenta „już dawno go przerosło”. Przekonywała, że jedynym sposobem na opanowanie chaosu w kraju jest poparcie Bidena. „Zagłosujcie na niego, tak jakby od tego zależało wasze życie” – mówiła. Według ekspertów Michelle Obama nie tylko zagrzewała wyborców do głosowania, ale puszczała też oko do białych matek z przedmieść. To właśnie ta grupa – tradycyjnie konserwatywna, ale rozczarowana Trumpem – w 2018 r. pomogła Demokratom odzyskać większość w Izbie Reprezentantów.

Niechęć do prezydenta sprawia, że w wirtualnej konwencji wzięło udział także kilku członków Partii Republikańskiej, m.in. była kongresmenka ze stanu Nowy Jork Susan Molinari i Christine Todd Whitman, była gubernatorka New Jersey, która – jak donosi dziennik „USA Today” – na kampanię Bidena wpłaciła 500 tys. dolarów. Republikańską gwiazdą konwencji był John Kasich, niegdyś gubernator Ohio i rywal Trumpa w prawyborach Partii Republikańskiej w 2016 r. „Jestem Republikaninem, ale moja przynależność partyjna ma mniejsze znaczenie niż odpowiedzialność wobec kraju” – mówił Kasich, apelując do konserwatywnych wyborców, aby głosowali na Demokratę.

Oczywiście poparcia Bidenowi udzielił jego były szef i prezydent Barack Obama. W przemówieniu transmitowanym z Muzeum Rewolucji Amerykańskiej w Filadelfii podkreślał, że to wiceprezydent Biden stał u jego boku, gdy Stany wychodziły z kryzysu gospodarczego sprzed dekady. Nazwał Bidena „przyjacielem” i podkreślił, że w przeciwieństwie do Trumpa, „będącego zagrożeniem dla amerykańskiej demokracji”, ma on kompetencje do rządzenia.

Przewaga się zmniejsza

Także inni przedstawiciele partyjnej śmietanki – jak Hillary Clinton, senatorka Elizabeth Warren i kandydatka na wiceprezydenta Kamala Harris – przedstawiali Bidena jako empatycznego i opanowanego lidera, który wyciągnie Stany z kryzysu i wzmocni ich pozycję na świecie.

Konwencja, oglądana przez ok. 20 mln Amerykanów, stała się niepowtarzalną okazją, aby podkręcić mało porywającą dotąd kampanię Bidena. Jeszcze zanim przyjął on partyjną nominację, o głosy wyborców zabiegał głównie zdalnie – ze swojego domu w Wilmington. Uczestniczył w wirtualnych spotkaniach wyborczych i udzielał wywiadów. Zapytany na początku lipca, czy zamierza organizować wiece, odpowiedział, że będzie przestrzegał zaleceń epidemiologów i zrezygnuje z dużych zgromadzeń.

Niektórzy złośliwi mówią, że to dla niego wygodne, bo Biden słynie z popełniania gaf i nie jest najlepszym mówcą (choć akurat mowa podczas konwencji mu się udała). Jeśli już organizuje teraz kameralne spotkanie z wyborcami (wszyscy noszą maski i zachowują odpowiednią odległość), to zazwyczaj jest to granicząca z Delaware Pensylwania.

Na dwa i pół miesiąca przed wyborami – i po dołączeniu do tandemu młodszej o 22 lata Kamali Harris – jest jasne, że to musi się zmienić. Jak donosi „Washington Post”, to właśnie Harris zacznie objazdówkę po kluczowych stanach, gdzie będzie wzmacniała poparcie wśród czarnoskórych, kobiet z przedmieść i młodych Amerykanów.

Harris i Biden muszą działać sprawnie, bo zmniejsza się ich sondażowa przewaga nad duetem, który tworzą Donald Trump i wiceprezydent Mike Pence. Z sondażu CNN opublikowanego tuż przed konwencją Partii Demokratycznej wynika, że na jej kandydatów chce głosować 50 proc. zarejestrowanych wyborców, a na tandem Republikanów – 46 proc. Natomiast w zestawieniu dotyczącym stanów, które uważane są za kluczowe dla tego wyścigu, przewaga Bidena i Harris wynosi mniej, bo zaledwie jeden procent (49 do 48).

Wyjść z cienia

Gdy Demokraci podczas konwencji nie szczędzili gorzkich słów Trumpowi, ten mnożył ataki na Twitterze i spotykał się z wyborcami w Wisconsin, Arizonie, Pensylwanii i Minnesocie. Kilka godzin przed uroczystym zakończeniem konwencji Demokratów prezydent odwiedził fabrykę w pobliżu miasta Scranton w Pensylwanii, gdzie urodził się Biden. Atakował rywala w takich kwestiach jak podatki, dostęp do broni palnej, polityka migracyjna i reforma policji.

I choć walczący o reelekcję prezydent jest być może swoim największym wrogiem w tym wyścigu, to Biden musi w końcu wyjść z cienia. Tym bardziej że pod koniec września czeka go pierwsza telewizyjna debata z Trumpem. Nikt z partii mu wtedy nie pomoże. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce amerykańskiej, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. W latach 2018-2020 była korespondentką w USA, skąd m.in. relacjonowała wybory prezydenckie. Publikowała w magazynie „Press”, Weekend Gazeta.pl, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2020