Do ilu razy sztuka

Korzystając z kłopotów i kłótni Zachodu, afrykańscy przywódcy przestają przejmować się przestrzeganą dotąd regułą, by długość panowania wyznaczała dozwolona konstytucją liczba kadencji.
w cyklu STRONA ŚWIATA

16.10.2020

Czyta się kilka minut

W Konakry, stolicy kraju Gwinei, na kilka dni przed wyborami prezydenckimi, 12 października 2020 r. / FOT. JOHN WESSELS/AFP/East News /
W Konakry, stolicy kraju Gwinei, na kilka dni przed wyborami prezydenckimi, 12 października 2020 r. / FOT. JOHN WESSELS/AFP/East News /

W niedzielę gwinejski prezydent Alpha Conde ubiegać się będzie o trzecią prezydencką kadencję. Zgodnie z konstytucją nie wolno mu było tego robić, ale z władzą, o którą tak długo walczył, a cieszył się nią marnych dziesięć lat, też niełatwo było mu się rozstać. Długo nie mógł się zdecydować, aż czas zaczął naglić. Kazał więc przerobić konstytucję i przyjąć w marcu jako nową. Teraz może śmiało głosić, że demokracja w Gwinei ma się znakomicie, a prezydentowi wolno rządzić tylko przez dwie, przepisane konstytucją kadencje. Tyle, że będzie się je liczyć dopiero od teraz. A żeby nikt w kraju ani na świecie nie miał co do tego żadnych wątpliwości, poświadczyli to posłuszni prezydentowi sędziowie z miejscowego Trybunału Konstytucyjnego. W rezultacie po dwóch pięciolatkach u władzy w Konakri Alpha Conde będzie mógł się nią delektować przez następne dwie sześciolatki. Jeśli, ma się rozumieć, niedzielną elekcję wygra.

Mundury i garnitury

W Gwinei mało kto w to wątpi. W tym 13-milionowym, niepodległym od 1958 roku kraju jeszcze żaden z przywódców nie oddał władzy dobrowolnie albo tylko dlatego, że tak stanowiło prawo. Pierwszy prezydent, ojciec-założyciel Ahmed Sekou Toure szybko przepoczwarzył się w tyrana i rządził do śmierci w 1984 roku. Zanim ogłoszono wybory nowego władcy, wojsko dokonało przewrotu i rządy jako dyktator w mundurze przejął oficer Lansana Conte. Również panował do śmierci w 2008 roku i znów, zanim wybrano nowego prezydenta, wojsko dokonało zamachu stanu i rządy jako dyktatur w mundurze przejął kapitan Moussa Dadis Camara. Rok później, podczas kłótni z innymi oficerami, Camara został postrzelony i ciężko ranny. Jego krótkie rządy zostały zapamiętane głównie z powodu krwawej rozprawy z przeciwnikami junty, gdy żołnierze zastrzelili w Konakri prawie 200 ludzi, a na miejskim stadionie dokonali zbiorowego gwałtu na setce kobiet. Camara wciąż leczył się z ran zagranicą, gdy w Konkari zdecydowano urządzić pierwszą w historii kraju wolną elekcję. Odbyła się w 2010 roku i to właśnie w jej wyniku do władzy doszedł Alpha Conde, wieczny dysydent, który prawie całe dorosłe życie poświęcił walce z tyranami w mundurach, garniturach czy tunikach bubu, noszonych przez mężczyzn w zachodniej Afryce.

Odkąd został prezydentem, zgodnie z miejscową tradycją, Alpha Conde wygrywa wszystkie wybory – ponownie prezydenckie, parlamentarne, plebiscyt konstytucyjny. Panujący władca w Gwinei jeszcze nigdy nie przegrał, a jednak główny rywal prezydenta w niedzielnych wyborach, Cellou Dalein Diallo zapewnia, że jemu pierwszemu uda się zwyciężyć, mimo że wszystko – urzędy, policja, sędziowie, służalcza, rządowa telewizja – sprzyjać będzie Alphie Conde. „Do trzech razy sztuka” – powtarza Diallo, który przegrał z Conde wybory w 2010 i 2015 roku. „W ciągu dziesięciu lat panowania Alpha Conde dowiódł, że na prezydenta się nie nadaje i że zależy mu tylko na władzy. Narobił tyle błędów, powiedział tyle głupstw, że nie wyobrażam sobie, by ludzie mogli wybrać go znowu”.

Alpha i inni

Obrońcy praw człowieka, którzy przez dziesięciolecia sekundowali Alphie Conde w jego walce z tyranią i tyranami, nie mogą uwierzyć, że pod wpływem władzy zmienił się aż tak, że coraz bardziej przypomina tych, z którymi walczył. Gwinejczyk tłumaczy, że zdecydował się rządzić dłużej, żeby dokończyć sprawy, z którymi w dziesięć lat nie zdążył się uporać. Dodaje, że przeszkodziła mu w tym epidemia eboli z lat 2013-16, która zabrała mu jedną trzecią prezydentury. I opozycja, wiecznie niezadowolona, wiecznie wszystko krytykująca (podczas jego prezydentury w ulicznych protestach zginęło ponad 200 ludzi). „Przecież nie będę rządził do końca życia!” – powiedział dziennikarzowi francuskiego radia RFI. Ma już 82 lata i jeśli dopisze mu zdrowie i dotychczasowe szczęście, w chwili, gdy upłynie druga z przysługujących mu nowych prezydenckich kadencji, będzie miał 94 lata.

„Niesłychane! Mnie nazywać dyktatorem!” – oburzał się w innym wywiadzie. „Mnie, który przez 45 lat niestrudzenie walczyłem z dyktaturą! I robią to ci, którzy potulnie służyli dyktatorom!”. Diallo, rywal Alphy Conde, był bowiem przez dwa lata (2004-06) premierem technokratą u Lansany Conte.

Działacze praw człowieka kiwają smutno głowami, że wszystko to prawda, a jednak ostrzegają, że dochodzą do nich wieści, iż dla utrzymania władzy Alpha Conde gotów jest wywołać wojnę i podburza rodaków Mandingów (jedna trzecia ludności kraju) i kuzynów Susu przeciwko najliczniejszym w kraju Fulanim (ok. 40 proc. ludności), rodakom i wyborcom jego konkurenta, Diallo.


CZYTAJ WIĘCEJ

STRONA ŚWIATA to autorski serwis Wojciecha Jagielskiego, w którym dwa razy w tygodniu reporter i pisarz publikuje nowe teksty o tych częściach świata, które rzadko trafiają na pierwsze strony gazet. CZYTAJ TUTAJ →


Dla rodaków Alphy Conde, którzy nie mogą uwierzyć, że niedawny bohater ludowy i niezłomny weteran walki o demokratyczne swobody i prawa stoczył się do poziomu pospolitego, zaślepionego władzą polityka, nie jest pociechą, że nie on pierwszy zaprzedał się dla władzy. Abdoulaye Wade z Senegalu miał od niego jeszcze dłuższy dysydencki staż i opinię człowieka uczciwego, niemal ascety. Wyniesiony w końcu w 2000 roku do prezydenckiej godności sprawował ją przez 12 lat, ale kiedy zbliżał się koniec drugiej i ostatniej kadencji, mimo swoich 86 lat ani myślał ustąpić z prezydenckiego fotela. Łamiąc prawo wystartował po raz trzeci, ale zawstydzeni jego pazernością rodacy, odwrócili się od niego i przegrał wybory.

W Gambii, senegalskiej sąsiadce i siostrze, od 1994 roku rządził ekscentryczny, wojskowy tyran porucznik Yahya Jammeh. Pewny siebie w 2016 roku ogłosił prezydenckie wybory przekonany, że z łatwością je wygra. Ku swojemu zdumieniu został jednak sensacyjnie pokonany przez bliżej nieznanego Adamę Barrowa. Jammeh próbował jeszcze wszystko odkręcić, unieważnić wybory, ale sąsiedzi, grożąc zbrojną inwazją, zmusili go do ustąpienia.

Barrow, cudem osadzony na tronie w Banjulu, obiecywał, że z oddaniem władzy nie będzie czekał nawet do końca pierwszej, pięcioletniej kadencji. Nowe wybory wypadają w przyszłym roku, a we wrześniu głosami zwolenników Barrowa parlament gambijski odrzucił projekt konstytucji, która ograniczałaby liczbę prezydenckich kadencji do dwóch.

W lutym w nieodległym Togu miejscowy prezydent Faure Gnassingbe, panujący od 2005 roku, wygrał wybory już po raz czwarty z rzędu, przedłużając tym rodzinne rządy, bo przed nim, od 1967 roku, jako wojskowy dyktator rządził jego ojciec Gnassingbe Eyadema.

W sierpniu, w Mali, wojsko dokonało kolejnego puczu i obaliło prezydenta Ibrahima Boubacara Keitę, przekonując jednocześnie Zachód, że nie był to żaden zamach na demokrację, a wręcz przeciwnie, przejaw woli zrozpaczonego ludu, który miał już powyżej uszu marnego prezydenta i jego rządów.

Latem wyglądało jeszcze, że afrykańską reputację ratować będzie prezydent Wybrzeża Kości Słoniowej, Alassane Dramane Ouattara, który zapowiadał, że po drugiej i ostatniej prezydenckiej kadencji, jesienią wybiera się na emeryturę. W lipcu niespodziewanie umarł namaszczony przez niego na następcę kandydat partii rządzącej i przerażeni widmem utraty władzy towarzysze partyjni przekonali Ouattarę, by ostatniego dnia października powalczył jednak o trzecią kadencję. Zgodził się, a wszystkim rozczarowanym tłumaczył, że ma prawo ubiegać się o prezydenturę i to nie raz, ale dwa. Konstytucja faktycznie ogranicza liczbę prezydenckich kadencji do dwóch – wyjaśniał. – Ale ponieważ została niedawno poprawiona, kadencje liczy się od nowa. 

Dla obrońców praw człowieka decyzja Ouattary jest szczególnie bolesna, ponieważ jego wygrana w wyborach prezydenckich była uważana za szczególnie ważny triumf demokracji. Pokonany przez Ouattarę urzędujący prezydent Laurent Gbagbo (kolejny weteran walki o demokrację, którego prezydencki fotel przemienił w satrapę) nie uznał porażki i ani myślał oddać władzę. Zamiast tego rozniecił wojnę domową, w której podburzone przez niego chrześcijańskie południe zmierzyło się z muzułmańską północą. Zbrojną i polityczną konfrontację wygrał Ouattara, a świat uznał to za zwycięstwo dobra nad złem.

Idzie stare

Zachodnia Afryka, gdzie w latach 60., 70. i 80. panowały – z nielicznymi wyjątkami – jednopartyjne albo wojskowe dyktatury, a zbrojne zamachy stanu były jedynym obok śmierci przywódców sposobem wymiany rządzących elit, w ostatnich latach dumnie obnosiła się jako część kontynentu, gdzie demokracja zapuściła najgłębiej korzenie. Wojskowych zamachów więcej tam nie tolerowano, a uzurpatorów bojkotowano i zmuszano do ustąpienia. Pilnowano też, by przywódcy przestrzegli konstytucji i zawartych w nich limitów prezydenckich kadencji. Ochronny parasol nad tymi nowymi, politycznymi zwyczajami rozpościerał Zachód, chętnie występujący w roli nauczyciela i opiekuna demokracji.

Ostatnio jednak Europa, zajęta coraz ostrzejszymi kłótniami na własnym podwórku, i Ameryka pod rządami Donalda Trumpa przestały zajmować się sprawami Afryki (wyjątek stanowią zagrażający Zachodowi migranci i dżihadyści), a ich wpływ na bieg wydarzeń na sąsiednim kontynencie bardzo osłabł.

„Zbyt wiele naszych krajów przestało przestrzegać procedur i przepisów,  które  wcześniej same na siebie przyjęły. Procedur dotyczących demokracji i limitów prezydenckich kadencji, przekazywania władzy w sposób pokojowy” – przyznała niedawno w wywiadzie była prezydent Liberii i pokojowa noblistka Ellen Johnson Sirleaf, pierwsza w Afryce kobieta wyniesiona do godności przywódcy państwa. „Dzieje się tak głównie z powodu zmieniającej się sytuacji geopolitycznej”. A Diallo, gwinejski konkurent Alphy Conde uściślił, że jego zdaniem dzieje się tak dlatego, że „Europa nie jest tak uważna jak kiedyś”, a  Amerykanie, odkąd zaczął nimi rządzić Trump (w 2018 roku wygłosił niesławne zdania o „gównianych krajach” w Afryce i rządzących tam „gównianych przywódcach”), przestali zwracać uwagę na sprawy demokracji i praw człowieka w świecie. 

Prawdziwy wiek Afryki

W ciągu najbliższego półrocza wybory prezydenckie odbędą się w dziesięciu z ponad pięćdziesięciu krajów Afryki. Tylko w Nigrze urzędujący od 2011 roku prezydent Mahamadou Issoufou, dawny dysydent, walczący z wojskowymi dyktatorami, nie ubiega się o reelekcję. W Ugandzie panujący 34 lata Yoweri Museveni już dawno wykreślił z konstytucji zapis ograniczający prezydenckie panowanie i w przyszłym roku spróbuje przedłużyć swoje o kolejnych pięć lat. Konstytucję musiał zmienić jeszcze raz, żeby wykreślić z niej zapis stanowiący, że o ugandyjską prezydenturę nie może ubiegać się ktoś, kto skończył 75 lat. Siedemdziesiąte piąte urodziny wypadają Museveniemu akurat w przyszłym, wyborczym roku. Wcześniej, bo jeszcze w październiku, o pierwszą reelekcję w sąsiedniej Tanzanii ubiegać się będzie John „Buldożer” Magufuli, który swoje przezwisko zawdzięcza wybuchowemu temperamentowi i sposobowi, w jaki pozbywa się ze swojej drogi wszystkiego, co uznaje za przeszkodę. W Burundi i Rwandzie z konstytucji wykreślono zapisy ograniczające prezydenckie panowanie. W Kongu bez powodzenia próbował tego panujący do 2018 roku prezydent Joseph Kabila. Za ustąpienie z urzędu kazał jednak sobie płacić podziałem władzy, dzięki czemu ubezwłasnowolnił swojego następcę Feliksa Tshisekediego, a jak tylko jego kadencja dobiegnie końca, będzie próbował natychmiast go zastąpić.

Umaro Sissoco Embalo, prezydent wyjątkowo doświadczonej przez zamachy stanu Gwinei-Bissau, namawia afrykańskich kolegów po fachu, by tych, którzy majstrując przy konstytucjach i przedłużają w nieskończoność panowanie, traktować tak samo, jak zamachowców w mundurach, przejmujących władzę siłą. Wtóruje mu prezydent Nigerii Muhammadu Buhari, a ten wie, co mówi, bo od 2015 roku rządzi jako wybrany w wolnych wyborach prezydent, ale w 1983 roku przewodził zbrojnemu zamachowi stanu i przez półtora roku rządził jako wojskowy dyktator.

Obrońcy praw człowieka martwią się, że w Afryce wracają nie tylko stare, polityczne obyczaje, ale i panujący przywódcy robią się coraz starsi. Statystyczny mieszkaniec Wybrzeża Kości Słoniowej nie ma jeszcze 20 lat, a poza 78-letni Ouattarą o przywództwo tego kraju ubiegać się będzie m.in. były prezydent Konan Bedie, liczący sobie już 86 wiosen. Alpha Conde, który już w niedzielę stanie w wyborcze szranki, ma 82 lata, ale zapewnia, że czuje się przedstawicielem młodzieży.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej