Dłużej niż meteoryt

Z liderów antykomunistycznej „starej gwardii” w Czechach nie ostał się prawie nikt. Zjawiają się i znikają różne egzotyczne postacie. Czy tak też będzie z Andrejem Babišem, przyszłym premierem?

21.05.2017

Czyta się kilka minut

Czy Babiša można porównać do Václava Havla? Jan Macháček podnosi się znad pucharka lodów i patrzy jak profesor na nierozgarniętego studenta. – Nie sądzę, aby coś ich łączyło. Havel był intelektualistą, Babiš to pragmatyczny, w gruncie rzeczy mało wyrafinowany biznesmen. Dwa bieguny.

– Choć, gdyby się zastanowić... – reflektuje się Macháček. – Havel też nie był zawodowym politykiem. Nie znosił partii. Miał poparcie zwykłych ludzi, umiał z nimi rozmawiać. Czesi są zmęczeni polityką, dlaczego stale szukają kogoś nowego.
W innych krajach Europy Środkowej prym wiodą nadal polityczni wyjadacze z pionierskich lat 90. XX w.: Kaczyński, Orbán, na Słowacji tylko trochę mniej doświadczony Fico. Rządzą latami albo nie pozwalają o sobie zapomnieć, odgrywając kluczową rolę w opozycji.

Natomiast w Czechach ze starej gwardii nie ostał się prawie nikt. Za to co jakiś czas spada z nieba nowy polityczny meteoryt. Rządził już cichy statystyk, któremu tak spodobało się w polityce, że postanowił zostać prezydentem. Nie dostał się nawet do drugiej tury, choć tuż przed wyborami sondaże dawały mu pierwsze miejsce. Po nim nastał bogobojny konserwatysta z zacięciem antykorupcyjnym, zwany „panem czyste ręce”. Odszedł, bo kochanka kazała służbom śledzić jego żonę. Inny premier z prawicy chwalił się przyrodzeniem na imprezach bunga bunga. Gdyby dodać do tego zastęp lewicowych aparatczyków, otrzymamy galerię osobowości raczej żałosnych, w najlepszym razie bezbarwnych. Pojawiają się i znikają.

Czy z Babišem będzie podobnie?

Miliarder i antysystemowiec

Jan Macháček – były dysydent, dziennikarz i sygnatariusz Karty 77 – z Václavem Havlem znał się jeszcze z czasów opozycji antykomunistycznej. Teraz jest doradcą Babiša i szefem think tanku związanego z jego partią, założoną sześć lat temu, Akce nespokojených občanů – Akcją Niezadowolonych Obywateli (ANO; po czesku skrót ten znaczy: „TAK”).

To nie jedyny człowiek kojarzony z Havlem w otoczeniu Babiša – do niedawna wicepremiera i ministra finansów oraz lidera ANO, które za pięć miesięcy najpewniej wygra wybory parlamentarne. Jest jeszcze np. Martin Stropnický, minister obrony, ambasador za czasów Havla.

– To dlatego, że Babiš lubi się uczyć od bardziej doświadczonych – przekonuje Macháček. – Nigdy nie znałem nikogo pracowitszego. Wstaje o świcie, idzie spać po północy. Nawet jak wyjeżdża na wakacje, czyta i podpisuje dokumenty.
Nic dziwnego, bo liczba jego obowiązków jest imponująca. Chociaż oficjalnie jego aktywami zarządza fundusz powierniczy, pilnuje on interesów Agrofertu, konglomeratu z branż rolno-żywnościowej, chemicznej, budowlanej i kilku innych. Dogląda grupy medialnej Mafra, klejnotu w koronie Agrofertu. Strzeże luksusowej farmy „Bocianie gniazdo” przed nieżyczliwymi, którzy oskarżają, że dostała ona nieuprawnioną dotację unijną w wysokości prawie 2 mln euro.

– Babiš ciągle się uczy państwa. Także tego, że nie zawsze można stosować w polityce metody, które wcześniej sprawdziły się w biznesie – mówi Macháček.

Jest miliarderem, magnatem medialnym i założycielem firmy, która w wielu dziedzinach ma pozycję monopolisty – a jednak ten sam Babiš przedstawia się Czechom jako lider antyestablishmentowej rewolty i głos szarego obywatela. Można? Można. W sondażach cieszy się zaufaniem ponad 40 proc. Czechów. Jest drugi, za prezydentem Milošem Zemanem.

– Jako intelektualista nie przepadam za tłumami – Macháček mruga okiem. – Ale Babiš czuje się doskonale wśród zwykłych ludzi. Uwielbia to. Jest autentyczny. Wtedy wychodzi, jak normalnym i sympatycznym jest człowiekiem.

– Pomagam mu, bo wierzę w konkurencję. On dobrze robi całej scenie politycznej. Tradycyjne partie muszą się wreszcie zmobilizować do pracy – rzuca na odchodne dawny antykomunistyczny opozycjonista.

Trzech samców alfa

Czechami rządzi dziś egzotyczny triumwirat: Babiš, lewicowy premier Bohuslav Sobotka i prezydent Zeman. Dwaj ostatni pochodzą z tego samego obozu, ale się nie znoszą. Babiš i Sobotka są koalicjantami. Jednak ich partie to główni rywale, więc każdy gra na siebie. Z kolei Zemana i Babiša dzielą zatargi z lat 90. o zakup spółki energetycznej Unipetrol, którą miał sprywatyzować Agrofert, a która ostatecznie trafiła do PKN Orlen. „Niewiarygodny”, miał powiedzieć o Babišu prezydent w 2011 r. Jak nietrudno zgadnąć, teraz są sojusznikami.

W przeszłości triumwiraty prowadziły do jednowładztwa i nie ma powodu, by tu było inaczej. A pytanie, który z nich zostanie Cezarem, jest nadal otwarte.

Sygnał do ataku dał Sobotka – najsłabszy, bo nie tak popularny. Jest uważany za dobrego administratora, ale przeciętnego lidera. Na początku maja oskarżył Babiša, któremu podlega nadzór skarbowy, że przed czterema laty nielegalnie uniknął opodatkowania dywidendy Agrofertu.

– Premier Sobotka z nikim tego nie konsultował – tłumaczy Vít Dostál z praskiego think tanku AMO. – Potem się pogubił. Nie chciał wyrzucić Babiša, żeby nie robić z niego męczennika. Podał cały rząd do dymisji, ale nie została przyjęta przez Zemana. Sobotce zabrakło bezwzględności.

W ciągu następnych dni do internetu trafiły nagrania dwóch rozmów wicepremiera z reporterem śledczym „Mladá Fronta Dnes”, najlepiej sprzedającego się dziennika opiniotwórczego (nie licząc tabloidu „Blesk”), który należy do Babiša. Obaj zastanawiają się nad wypuszczeniem kompromitujących materiałów na socjalistów.

Ulica się oburzyła. Na plac Wacława w Pradze wyszło najpierw 20 tys., a tydzień później 10 tys. osób, demonstrując przeciw „oligarsze” Babišowi i Zemanowi, któremu wielu prawników zarzuciło złamanie konstytucji przy zablokowaniu dymisji rządu. Mniejsze protesty odbywają się w Brnie, Ostrawie i kilku innych miastach.

– Żądamy odejścia Babiša z ministerstwa. Chcemy też, aby senatorowie zainicjowali procedurę odwołania prezydenta – mówiła mi w minioną środę, 17 maja, w czasie praskiego protestu Šárka Fialová, główna organizatorka. – Jesteśmy apolityczni. Nie chcemy, aby Czechy wkroczyły na ścieżkę, na której są już Polska i Węgry. Tak się stanie, jeśli wybory parlamentarne wygra Babiš, a prezydenckie w styczniu 2018 r. ponownie Zeman.

Sojusznicy grają na zwłokę. Prezydent jedzie na tydzień do Chin, a Babiš za 285 tys. euro wykupuje reklamy, w których pozuje z zaklejonymi ustami, pytając, czy socjaliści wypowiedzieli mu wojnę, bo stał się dla nich za silny. Gdy Babiš w końcu odchodzi z rządu, trwają przepychanki, kto go zastąpi w ministerstwie. – Jeden duży kryzys zmienił się w kilka małych. Ludzie przestali to rozumieć – uważa Dostál.

Babiš traci niewiele. Wprawdzie nie ma go teraz w rządzie, ale od początku jedną nogą stał w opozycji. Jego ANO stale ma ponad 15 punktów procentowych przewagi nad socjalistami. To, co na początku wydawało się potężną aferą o nadużycie władzy, na koniec przypomina zawody przeciągania liny między trzema samcami alfa. – Albo raczej telenowelę, której nikt już nie chce oglądać – dopowiada Dostál.

Telefon od właściciela

Jak to jest z tymi mediami? Naciska czy nie naciska? – pytam Luboša Palatę, redaktora działu zagranicznego „Mladá Fronta Dnes”. Oprócz tej gazety pod parasolem Mafry znajdują się m.in. dziennik „Lidové Noviny”, portale internetowe, popularne radio i telewizja muzyczna.

– Raz do mnie zadzwonił z pretensjami, jak napisałem coś krytycznego o jego firmie – opowiada Palata. – Ale to był rutynowy telefon. Dostajemy wiele podobnych od polityków każdej opcji, kiedy coś im się nie podoba. Nigdy nie próbowano na mnie wywrzeć żadnego nacisku.

Palata przyznaje, że atmosfera w redakcji jest „trochę jak po burzy”. Dziennikarz, który rozmawiał z (jeszcze) wicepremierem, został wyrzucony kilka godzin po ujawnieniu skandalu. W sprzeciwie wobec wpływów Babiša do dymisji podało się kilku innych. Nie chcą rozmawiać, bo nie skończyły im się okresy wypowiedzenia. – Było wiele powodów mojego odejścia, ta sytuacja przelała czarę goryczy – pisze mi jeden z nich w mailu, prosząc o anonimowość.

Ci, którzy zostali, podpisali petycję. Zaznaczyli w niej, że biorą odpowiedzialność za teksty, które publikowali, i że nie były one inspirowane przez Babiša i jego ludzi.

– Fakt, że naszym właścicielem jest lider najpopularniejszej partii, to skomplikowana sytuacja. Każdy musi sobie odpowiedzieć na pytanie, jak w takich warunkach można robić dziennikarstwo. A sytuacja na rynku pracy jest trudna – podkreśla Palata.

– Tego dziennikarza, z którym Babiš negocjował, nawet nie znałem. Oficjalna wersja, którą przedstawiło nam szefostwo, jest taka, że negocjacje to była jego własna inicjatywa – twierdzi Palata.

Ale czy on sam w to wierzy?

Palata: – Muszę. Gdybym nie wierzył, to bym już tu nie pracował.

Łagodny populista

Czy protestujący słusznie boją się autorytarnych zapędów Babiša? Nieźle oceniano go jako ministra finansów, chwalono za uszczelnienie systemu zbierania podatków. Ale o parlamencie nie ma dobrego zdania. Nazwał go „žvanírna” (papla, wodolejca). Jakim będzie premierem? Nie wiem: odpowiadali wszyscy moi rozmówcy.

Dziennikarz Palata: – Zapytałem o to samo jego bliskiego współpracownika. Wzruszył ramionami i rzucił, że Babiš chce być szefem rządu. Co będzie dalej, nie wiadomo. Mówi tylko, że będzie rządził krajem jak firmą, co wydaje mi się groźne. Demokracją nie da się sterować jednoosobowo.

Były dysydent Macháček: – On jest łagodnym populistą. Nie wierzę, że poprze go więcej niż 30-35 proc. głosujących. W Czechach nie dostaje się takich wyników jak w Polsce czy na Węgrzech. Będzie musiał szukać koalicjanta. Poza tym partia ANO należy do europejskich liberałów, Babiš przyjaźni się z Guyem Verhofstadtem, czołowym krytykiem PiS-u. Z Unią nie będzie miał problemów.

Politolog Dostál: – Babiša różni od Kaczyńskiego i Orbána to, że jest pragmatykiem. Nie wyznaje żadnej ideologii, nie interesuje go Europa. Niektórzy twierdzą, że jego jedynym celem jest ochrona interesów ekonomicznych. Nie jestem w stanie powiedzieć nic więcej o jego programie.

W głośnym filmie dokumentalnym „Matrix AB” sprzed dwóch lat Babiš został przedstawiony jako despotyczny megaloman o kapryśnej naturze dziecka, trochę w stylu Trumpa. Przyznawał przed kamerą z uśmiechem, że gdy zostawał ministrem, o finansach nic nie wiedział. Twierdził też, że już nie dzwoni do redaktora naczelnego jednego ze swoich dzienników. A kiedy reżyser zauważał, że przecież regularnie gra z nim w tenisa, Babiš wzruszał ramionami i rzucał: „No to co?”.

Jeśli zależy mu na tym, żeby odróżnić się od wielu poprzednich premierów – tych rodem z przygód dobrego wojaka Szwejka – to raczej nie ma szans. Może za to namieszać dłużej niż spadający meteoryt. Ale czy z korzyścią dla Czech i Europy Środkowej? ©

DARIUSZ KAŁAN specjalizuje się w tematyce środkowoeuropejskiej, współpracuje m.in. z „Politico Europe” i „Foreign Affairs”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2017