Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kariera Krall przebiega w oszałamiającym tempie. Każdy z jej siedmiu wcześniejszych albumów - poczynając od “Only Trust Your Heart" z roku 1995, kończąc na “Live in Paris" z 2002 roku - nie dość, że rozchodził się w milionowych nakładach i przynosił prestiżowe nagrody Grammy, to na dodatek wzbudzał wyłącznie ochy i achy krytyki, zakochanej po uszy w tej smukłonogiej platynowej blondynce. Cóż, każda z jej płyt, niezależnie od tego, czy została nagrana w trio z gitarzystą i kontrabasistą, czy też z Londyńską Orkiestrą Symfoniczną pod dyrekcją Clausa Ogermana, to prawdziwy majstersztyk.
Majstersztykiem jest również “The Girl in the Other Room", gdzie wokalistce i pianistce w jednej - pełnej melancholijnego wdzięku - osobie towarzyszą dwie sekcje rytmiczne. Nie wiadomo, która z nich jest lepsza (powiedzmy, że mimo wszystko ta w składzie: Christian McBride - kontrabas i Peter Erskine - perkusja) oraz rasowy, a więc jak najbardziej stylowy, gitarzysta Anthony Wilson. W czterech ostatnich utworach, takich jak “Abandoned Masquerade" czy “Departure Bay", artystka dociera do granicy dźwięku i ciszy, aż słyszymy bicie własnego serca.
Nie byłaby Diana Krall sobą, gdyby jednak nie zaśpiewała kilku standardów. Stąd na płycie rewelacyjna interpretacja “Temptation" Toma Waitsa z udziałem Neila Larsena, grającego na cudownie warczących organach Hammonda, stąd ballada “Black Crow" Joni Mitchell, wykonana tak, że nawet sama Joni Mitchell - która jak wszem i wobec wiadomo śpiewa głosem anioła - lepiej by nie dała rady.
Tak, tak. Muzyka Diany Krall jest jak szklanka campari na Riva degli Schiavoni w Wenecji z widokiem na San Giorgio Maggiore albo jeszcze lepiej - jak kieliszek porto w Porto.