Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jako polityk mogę pana oceniać, ale jako lekarz muszę pana zdiagnozować. Pan jest patologicznym kłamcą. Proszę o odroczenie obrad, dopóki premier Morawiecki nie podda się terapii” – powiedział w Sejmie Władysław Kosiniak-Kamysz i nie wiem doprawdy, co w tej sprawie najgorsze. Aplauz, z jakim posłowie opozycji przyjęli wystąpienie kolegi? Aprobata, z jaką cytowały je media? A może sam fakt, że lider PSL w trakcie politycznej polemiki postanowił opisać oponenta w kategorii deficytów zdrowotnych, w dodatku dotyczących sfery psychicznej, i że powołał się przy tym na autorytet zawodu, który wykonuje?
Niby mieliśmy w ostatnich latach wiele okazji, żeby się przyzwyczaić. „Nadużycia dotyczące osób z zaburzeniami psychicznymi w polskiej debacie publicznej stanowią szczególny rodzaj radykalizacji języka publicznego” – pisała Karolina Wigura we wstępie do przygotowanej w 2016 r. w biurze Rzecznika Praw Obywatelskich analizy podobnych zjawisk. „Świr”, zachowania „schizofreniczne” albo „autystyczne”, odsyłanie do „psychiatryka”, mówienie o histerii, paranoi, obłędzie i szaleństwie polityków lub całych partii – przykładów już wtedy znalazło się sporo, choć żaden nie pochodził z ust człowieka z dyplomem medycznym. Każdy służył obniżaniu wiarygodności lub ośmieszaniu przeciwnika. Żaden nie brał pod uwagę tego, jak mogą się poczuć słuchające debaty osoby z zaburzeniami psychicznymi.
Wśród licznych omówień wystąpienia dr. nauk medycznych Władysława Kosiniaka-Kamysza tak naprawdę brakuje mi jednego: rzecznika odpowiedzialności zawodowej Okręgowej Izby Lekarskiej w Krakowie.©℗