Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Przygotowała go Polska Izba Książki. Projekt miałaby obowiązywać przez rok. Regulacja, o której dyskutuje się mniej więcej od dekady, ma zahamować spadek czytelnictwa – i z tak sformułowanym celem trudno się nie zgodzić. Wczorajsze bestsellery w koszach supermarketów obok przecenionych dżemów i klapek z plastiku, nowości kuszące kilkunastoprocentowym rabatem i księgarnie traktowane jako salony wystawiennicze, w których po przejrzeniu „towaru” podejmuje się decyzję o zakupie u internetowej konkurencji – to wszystko sprawia, że nawet przeciwnicy proponowanych rozwiązań nie wysuwają już ultraliberalnych argumentów w rodzaju: wyższa cena równa się dodatkowemu ubytkowi czytających. Przekonanie, że polski rynek książki przypomina ciężko chorego, któremu może pomóc tylko jakaś terapia wstrząsowa, zdają się już podzielać wszyscy, jednak znając powiedzenie o szlachetnych intencjach i wybrukowanym nimi piekle, warto uważniej przyjrzeć się projektowi PIK.
Po jego wejściu w życie największym wygranym powinien stać się niezależny księgarz, przedstawiciel ginącego w naszym kraju gatunku (1800 takich placówek wobec ponad 4 tys. jeszcze w latach 90.) Nie musząc stawać więcej do nierównej walki z dużym dystrybutorem, mógłby konkurować jakością usług i różnorodnością oferty, zarabiając więcej na marżach. Zyskać finansowo mógłby też wydawca, rezygnując z niepotrzebnego już manewru, jakim jest pompowanie ceny okładkowej, by zrekompensować sobie zniżki na rzecz pośredników, a większa wolność finansowa powinna go skłonić do inwestowania w ambitniejsze pozycje, stąd korzyść i dla czytelnika, i dla autora.
Sceptycy znający branżowe realia zwracają jednak uwagę, że projekt zmierza do szczytnego celu, nie dostrzegając zupełnie tego, co dzieje się po drodze, a mianowicie marży płaconej przez wydawców dystrybutorom, która uchodzi za gwóźdź do trumny obecnego systemu. Gdyby ograniczenie rabatów stosowanych przez tych ostatnich (propozycja mówi o maksymalnie 5 proc. ustalonej ceny) wzmocnić jeszcze zapisem utrzymującym wysokość marży na określonym pułapie, na przykład 30 proc. poniżej ceny detalicznej, oraz precyzującym dopuszczalne terminy płatności, dopiero wówczas można by mówić o prawdziwym wyrównaniu szans. Mniejsi wydawcy napisali właśnie w tej sprawie do ministra kultury – ich nieufność budzi fakt, że obecna wersja ustawy jest dziełem wielkich sieci, również zrzeszonych w PIK, które trudno podejrzewać o działanie wbrew własnym interesom. Istotnie, zamiast rozwiewać wątpliwości, projekt raczej je mnoży. Czy sami wydawcy nadal będą mogli oferować podczas spotkań autorskich książki w promocyjnej cenie? Po co kolejna instytucja, powołana przez ministra „właściwa do gromadzenia, przetwarzania i udostępniania informacji o jednolitej cenie książki”? Do twórczej interpretacji zachęcają też zapisy o wyjęciu spod reguły książek określanych jako wybrakowane, wydanych w minimalnych nakładach lub „artystycznych”, zaś opcja wcześniejszego upłynnienia niechodliwych tytułów poprzez wycofanie i ponowne wprowadzenie całego nakładu na rynek wydaje się na tyle kosztowna i skomplikowana logistycznie, że może odstraszyć małych wydawców od ryzykownych inwestycji.
Na szczęście jeszcze trwa faza konsultacji, więc pozostaje trzymać kciuki za dociekliwych, by w pośpiechu nie powstał prawny bubel, jakich trochę już od ostatnich wyborów naprodukowano. Inaczej rekomendowana terapia, zamiast poprawić stan chorego, może go położyć na miejscu trupem.