Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pomysłodawców oburzenie i krytyka na pewno zresztą ucieszyły - wszak rozgłos zawsze cenny, a najgorsze dla składających oferty jest przemilczenie. (Z czego morał dla moralistów jednoznaczny: nieraz warto najpierw zlekceważyć niż zaraz uderzać w wielkie dzwony, bo może się okazać, że sprawa uschnie bardzo szybko, jak nie podlewana sadzonka.) Jeden wszakże z owych tekstów zastanowił mnie na serio (prezentowany przez osobę w świecie twórczości poważną i znaczącą): “Nie chodzę do kościoła". Skąd pomysł na taki tekst w Polsce i co by on miał załatwiać? Każdemu wolno przecież “chodzić" i “nie chodzić"?
Wyobraziłam sobie kogoś, kto zobaczywszy taką ofertę odkryłby, że ona mu odpowiada i “wywiesiłby" na sobie samym taki manifest. Skąd by mu się to wzięło i gdzie by z tym napisem poszedł? W wielu krajach nam znanych nie miałoby to pewnie wielkiego sensu: im więcej różnorodności postaw a zarazem im więcej obojętności (albo dyskrecji!) wobec “credo" bliźnich, tym mniej coś takiego byłoby zauważane. Ale w Polsce jest na pewno inaczej. Napis jest manifestacją sprzeciwu wobec praktyk religijnych traktowanych jako powszechne. Ktoś powie: jest to więc “nie" wykrzyczane z pozycji przeciwnika religijności, “nie" smutne i godne współczucia. A może nie tylko? Może to jest sprzeciw nie wobec wiary - która przecie jest wyborem najbardziej osobistym i wolnym - lecz wobec konwencji traktowanej jako obowiązująca, a równocześnie poczuwanej jako powierzchowna tylko, jeśli nie wręcz fałszywa?
W odniesieniu do praktyk religijnych konwencja typu “nie wypada nie iść", “nie wypada nie uczestniczyć", argument za religijnością nie z wyboru wiary, tylko dlatego że to “dobrze widziane", ostentacyjność aktów pobożności i owocująca sukcesem w postaci wzrostu prestiżu lub poparcia - to wszystko może rodzić sprzeciw, któremu należałoby się przynajmniej zastanowienie. “Nie chodzę do kościoła bo nie chcę dobrze wypaść". A czy jesteśmy pewni, że nie ma w Polsce takich środowisk i zgromadzeń, wśród których pojawiający się w inkryminowanej koszulce spotkałby się z reakcją nie tylko słowną, ale i czynną, i to bardzo nawet dotkliwą? I czy nie miałby wtedy za sobą argumentu przeciw fałszowi , jakim jest zaprzeczenie miłości bliźniego nie obejmującej “obcych"?
Paweł Paliwoda w niedawnej polemice z Januszem Majcherkiem (“Stare podziały mają sens", Rzeczpospolita z 5 sierpnia) wyraźnie lekceważy niebezpieczeństwo ideologizacji w postawach prawicowych. Bez porównania bardziej boi się pustyni aksjologicznej. Nie wchodzę tu w spór o prawicę polityczną, o której tak krytycznie pisze Majcherek. Ale jeśli ktoś chciałby uparcie zaprzeczać zjawisku ideologizacji w niektórych środowiskach katolickich, a nawet kościelnych, niech sobie przeczyta kilka stron z nowo wydanego wywiadu-rzeki z księdzem Michałem Czajkowskim (“Nie wstydzę się Ewangelii", WAM, rozmawia Jan Turnau). Padają tam m.in. cytaty z anonimowych listów otrzymywanych przez znanego biblistę i duszpasterza, listów co do jednego obrzydliwych w nienawiści i zacietrzewieniu, a pisanych przecież - w intencji autorów - “w obronie" wiary i Kościoła. To tylko mała ilustracja problemu, który jest i którego odsunąć na bok można.