Teologia nie jest nauką. W obronie listu prof. Marka Migalskiego

Wiara to przekonanie, które daje jakąś wiedzę niepodważalną, nawet pomimo braku jakichkolwiek przesłanek. Nauka przynosi wiedzę zawsze podważalną.

06.12.2023

Czyta się kilka minut

W numerze 47 „Tygodnika Powszechnego” ukazał się artykuł Artura Sporniaka „Profesor Bóg” będący polemiką z listem Marka Migalskiego, postulującego usunięcie teologii z Uniwersytetu Śląskiego. Podkreślę wagę, słuszność i uczciwość jednego tej polemiki stwierdzenia, że mianowicie „najpoważniejszy zarzut prof. Migalskiego wobec teologii na uniwersytecie dotyczy jej konfesyjności”. Rozpoznając ten zarzut, Autor jednak nic z nim nie robi: zamiast wykazać niekonfesyjność teologii, co byłoby definitywnym odparciem tego najpoważniejszego zarzutu, po prostu przyznaje, że „nie ma niekonfesyjnej teologii”. Trudno znaleźć w wywodzie Autora cokolwiek, co by ten zarzut choćby osłabiało. To tak, jakby Autor mówił w imieniu teologii: „tak, jestem konfesyjna, i co mi pan zrobi?”. 

Konfesyjność to antynaukowość

Reszta wywodu to bowiem głównie ekspresja owej konfesyjności (jak: „hipoteza postulująca ich [diabła i aniołów] istnienie [...] stanowi dla Boga alibi w świecie, w którym jest obecne zło”, albo: „w chrześcijaństwie ta racjonalność [praw rządzących światem]jest gwarantowana, gdyż jest odbiciem Stwórcy”, albo: „skuteczność i racjonalność nauki ostatecznie gwarantuje Bóg”), konfesyjności, która po pierwsze jest w tej debacie właśnie in quaestione, więc nie może stanowić argumentu na swoją korzyść, a po drugie wygląda najwyraźniej na religijne osobiste wyznanie samego Autora, zatem dalsza dyskusja nie byłaby tu możliwa; nie da się dyskutować z czyjąś wiarą. A to dlatego, że wiara jest przekonaniem, które daje jakąś wiedzę niepodważalną, wiedzę nawet pomimo braku jakichkolwiek przesłanek, a nie – jak nauka – wiedzę na podstawie jakichś przesłanek, ale zawsze podważalną. To zresztą stanowi m.in. właśnie o nienaukowości konfesji i konfesyjności, a zatem także teologii. Nie o fałszu – ale o nienaukowości.

Poza tymi wyrazami wiary Autor daje też pozamerytoryczne kontrzarzuty ad personam Marka Migalskiego – jak zarzut ignorancji, czy też (za rektorem UŚ) zarzut „złej woli lub ideowego zacietrzewienia”, a także ciekawe stwierdzenia różnych faktów, nieodpowiadające jednak na ten „najpoważniejszy zarzut”, choć zapewne podawane jako mające go osłabić argumenty, mające wykazać, że ów zarzut jednak wcale nie jest poważny. Tych argumentów broniących naukowości teologii autor podaje wiele, wyróżniając jednak i numerując trzy. Pierwszy z nich mówi, że „(...) wielu spośród naukowców (...) jest ludźmi wierzącymi”, drugi – że „nie przypadkiem nowożytna nauka zrodziła się w środowisku chrześcijańskim”, a trzeci – że „chrześcijaństwo otrzymało w spadku od judaizmu oryginalną teologię stworzenia, rozwiniętą następnie przy pomocy metafizycznych narzędzi greckiej filozofii”.

Błędne koło

Spójrzmy najpierw na ten trzeci argument (nawiasem: metafora trochę nietrafiona – „spadkodawca” jeszcze żyje). Co takiego owa „teologia stworzenia” ma do tego, czy jej uprawianie dzisiaj jest dalej naukowe czy nie? Podany w tym kontekście cytat z prof. Hellera jest o tyle bardziej naukowy, że ów uczony (w końcu astrofizyk) nie omieszkał wyrazić swej myśli jako możliwości tylko: „Jeśli wszechświat został stworzony (jest stwarzany) przez Boga, to (...)” i tak dalej. 

Argument drugi przypomina nam głównie historię uniwersytetów, jak wiadomo, powstających w drugim tysiącleciu po Chrystusie z inicjatywy i dla wspierania biskupa Rzymu, rzymskiego Kościoła i jego państwa (osobnym przypadkiem jest niezależny uniwersytet w Padwie). Podaje jednak niecałą prawdę, pomija np. olbrzymi wkład do nauki uczonych arabskich spod znaku islamu, nie mówiąc już o taoizmie, konfucjanizmie czy buddyzmie. Nie wiemy też nic o tym, w co detalicznie i jak głęboko wierzyli poszczególni uczeni. Nijak się ma ten argument do odpierania zarzutów nienaukowości, za to rozpływa się dalej w dywagacjach o nieudanych nowożytnych próbach ujednolicenia wszystkich dziedzin w jakiejś „ogólnej teorii wszystkiego” i w kolejnych wyznaniach religijnych („Pierwsza tajemnica prowadzi do koncepcji dwóch ksiąg: Księgi Objawienia i Księgi Przyrody. Bóg objawia się...” itd.). A co do „nie przypadkiem” (Autor też coś podobnego pisze, trochę innymi słowami): Michał Heller powiedział kiedyś w wywiadzie radiowym, że nie ma kłopotu w rozmowach z kolegami astrofizykami o przyczynowości we wszechświecie; po prostu tam, gdzie oni mówią o przypadku, on widzi tzw. palec Boży.

Ale jakim cudem z tego wszystkiego wynika Autorowi wniosek, że „nauki są częścią teologii”? Chyba tylko z tego, że – jak wyznaje – „Skoro skuteczność i racjonalność nauki ostatecznie gwarantuje Bóg...”. Zauważmy: nie ma tu ostrożnego funktora modus potentialis, jak w przytoczeniu z Hellera, tylko pewnik, dogmat: „skoro”. Inaczej mówiąc, zwykłe petitio principii i circulus vitiosus: „skoro jest tak, jak ja wierzę, to tak jest”. I ten wniosek umieszcza Autor w podtytule, jako – zapewne – decydujący odpór dla „ideowego zacietrzewienia” (sic!) krytykowanego przeciwnika teologii na uniwersytecie. 

Argument z autorytetu

Pierwszy z owych trzech argumentów jest jeszcze słabszy, choć zajmuje wiele miejsca – większość tekstu Artura Sporniaka jest jego parafrazą lub egzemplifikacyjnym uszczegółowieniem. Rzeczywiście, wielu naukowców to ludzie przyznający się do jakiejś wiary, ale – powtórzę – nie wiemy, w co dokładnie i jak głęboko wierzą i wierzyli poszczególni uczeni; nie wiemy, na ile ich „wiara” jest czy była tylko pewnym kulturowym behawiorem – dawniej jej okazywanie bywało też wymuszonym warunkiem możliwości uprawiania nauki. 

Nie można zapominać też o tym, że (historycznie rzecz ujmując) ani teologia, ani nawet jakiekolwiek społecznie upowszechnione wyznanie nie ostałyby się, ale też może nie powstałyby, gdyby nie ich instytucjonalizacja i profesjonalizacja, z całym ich uwikłanym administracyjnym, materialnym, ekonomicznym i politycznym, ale też interesownym, zaborczym, czasem dewiacyjnym, a nawet i kryminalnym „dobrodziejstwem inwentarza”. 

Wyprowadzanie z (niepewnego) faktu, iż wielu naukowców to ludzie wierzący, wniosku, że w takim razie są oni teologami, lub chociaż, że teologia, będąc jakąś emanacją wiary, też jest nauką, jest jakimś nieporozumieniem. Z pewnością wielu piłkarzy to też ludzie wierzący, ale nie wyprowadzimy z tego wniosku, że piłka nożna jest teologią; chociaż, kto wie, może teologowie wyprowadzą.    

Ale wracając do meritum: przytaczana za rektorem UŚ litania nazwisk autorów tekstów teologicznych i filozoficzno-teologicznych, wzbogacana o własne, Autora dodatki, to argument tyleż słaby, co chybiony. Słaby, bo tego rodzaju zarzuty, że ktoś nie docenia i nie zna takich a takich autorów, pojawiają się w każdej recenzji, zwłaszcza prac pisanych „na stopień”, co wynika z faktu, że autorów i dzieł w humanistycznych dziedzinach są takie ilości, że nie sposób znać wszystkiego, nawet z dość wąskiej specjalności, jaką teologia zapewne nie jest. Chybiony – gdyż „inkryminowany” prof. Migalski nie podaje, jako negatywnych przykładów, żadnych nazwisk, za to tytuły prac, które z pewnością nigdy nie wyszłyby spod piór wymienianych przez rektora i Autora koryfeuszy.

Poza tym – i przede wszystkim – słaby jest zawsze argument „z autorytetu”, chyba że obie strony sporu jeszcze przed sporem ów autorytet uznały. Chodzi też o szczegóły: trzeba wiedzieć, co też takiego o teologii, czy w jej ramach, powoływani uczeni twierdzili, samo nazwisko nie wystarcza. I tu dochodzimy do bardzo istotnej kwestii. Otóż Autor w paru miejscach wspomina fakt, że takie a takie autorytety nauki zajmowały się tematami teologicznymi, wielu uczonych np. „badało” (i nadal bada) tzw. dowody na istnienie Boga, nawet taki koryfeusz jak Kurt Gödel! Gdzieś tam pada także rzucone „od niechcenia” nazwisko Karla Poppera. Jak rozumiem, miałby to być argument na rzecz naukowości teologii i jej tematów, np. naukowości dowodów na istnienie Boga. 

Dowód Gödla

Argument zupełnie nietrafiony. Najpierw szczegółowo, choć w skrócie: dla popperowskiej idei falsyfikowalności zdań nauki (jako kryterium demarkacyjnego) żadne zdanie o realnym Bogu nie będzie naukowe. A Kurt Gödel nie dowodem na istnienia Boga zasłynął, ale dowodem swojego twierdzenia o niemożliwości uzyskania niesprzeczności zdań danego systemu matematycznego. Nie podał dowodu na istnienie Boga, tylko podał ściśle sformalizowaną wersję tzw. argumentu Anzelma, w wersji bodajże Leibniza, i była to formalizacja w naszkicowanym pewnym rozszerzeniu logiki modalnej; historycznie rzecz ujmując, nie jest też wcale pewne, co z opublikowanej już po śmierci słynnego logika rekonstrukcji jego notatki z 1970 r. zatytułowanej „Ontologischer Beweis” wyszło dokładnie spod jego pióra. 

W każdym razie i ta wersja wielkiego logika zachowuje (w tym wypadku jako aksjomat) założenie, którego różne warianty stosują zarówno sam Anzelm z Canterbury, jak i wielu jego naśladowców, a które sprawia, że mamy tu do czynienia nawet nie tyle z tautologią, co wręcz z tzw. postulatem znaczeniowym: założenie to stwierdza bowiem zarazem subiektywne i obiektywne istnienie pojęcia Czegoś Doskonałego, wyposażonego we wszystkie takie cechy, które przysługują wyłącznie Bogu. Wnioskowanie z tego, że w takim razie podobnie istnieje pojęcie Boga, to zwykłe błędne koło: peryfrastyczne wyrażenie pojęcia Czegoś Doskonałego jest synonimem wyrażenia pojęcia Boga. Następnym krokiem w rozumowaniu (!) Anzelma – i jego naśladowców – jest wyrażenie przekonania (to kolejne założenie), że nie może nie istnieć Coś Doskonałego, skoro istnieje jego pojęcie, a zatem (modus ponendo ponens) Bóg istnieje! 

Oczywiście można taki soryt dokładnie sformalizować, zapisać jego elementy w ciągu logicznych formuł specjalnie w tym celu utworzonego „języka” i pokazać, jakie aksjomaty należałoby jeszcze przyjąć dla jego poprawności – i to właśnie zrobił Gödel. Pod koniec życia podobno zresztą coś się z jego umysłem działo źle – obsesyjnie bał się śmierci, i sądząc, że ktoś chce go otruć, bał się jeść i zagłodził się na śmierć właśnie. Michał Heller w swojej recenzji książki Gabrielego Lolli o dokonaniach (ale i o religijnych przekonaniach) Gödla przytacza przewrotnie dowcipną opinię włoskiego logika, Roberta Magariego, o tym „dowodzie” Austriaka: „Gödel wprawdzie poprawnie wyprowadza tezę ze swoich aksjomatów, ale racje za przyjęciem jego aksjomatów nie są słabsze od racji skłaniających do uwierzenia w tezę”.

Refleksja nad teologią

A teraz ogólnie: to prawda, że wielu koryfeuszy oraz mniej znanych ludzi nauki badało, bada, analizuje teksty i rozważania teologów. Podobnie wielu innych (a i czasem tych samych) bada teksty poetów albo muzyczne czy plastyczne dzieła artystów. Ale co najmniej przesadą – jeśli nie absurdem – byłoby wnioskowanie z tego faktu, że w takim razie ci pierwsi uprawiają teologię, a ci inni uprawiają – odpowiednio – poezję, muzykę, malarstwo czy rzeźbę. Nie mylmy charakteru przedmiotu badań z charakterem dziedziny nauki. 

Wielu teologów, także spośród tych, których mogłem poznać osobiście, to świetnie wykształceni filozofowie (no, może raczej historycy filozofii), językoznawcy czy literaturoznawcy, historycy, nawet psychologowie lub socjologowie (i jeden astrofizyk). Często społeczną stratą byłoby pozbawienie ich możliwości pracy – i mam nadzieję, że nie o to chodziło Markowi Migalskiemu. Ale mogliby swoje naukowe pasje w tych dziedzinach realizować na stosownych innych wydziałach państwowych uczelni, a uprawianie ideologii (bez „zacietrzewienia”) i ideologizacji przenieść do odpowiednio właściwych instytucji. 

STANISŁAW JAKÓBCZYK jest emerytowanym profesorem UAM w Poznaniu, romanistą, pedagogiem, literaturoznawcą i językoznawcą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Teologia nie jest nauką