Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Al-Kaida stała się sławna i zyskała sobie gorący podziw sfrustrowanych ekstremistów muzułmańskich poprzez ataki na “twarde" cele (by w ten spektakularny sposób zadać śmierć i upokorzyć “chrześcijańskich krzyżowców"): dobrze strzeżone ambasady, okręty, Pentagon, bliźniacze wieże WTC. Po 11 września powszechnie oczekiwano kolejnych efektownych ataków na całą listę celów w Stanach Zjednoczonych i Europie z elektrowniami atomowymi na czele. Jednak zamiast nich widzieliśmy tylko źle pomyślane zamachy, które nie przyniosły Al-Kaidzie nowych funduszy ani rekrutów, przeciwnie - wzbudziły silny sprzeciw. Załadowana materiałami wybuchowymi ciężarówka pod synagogą w Dżerbie miała zademonstrować pogląd wahhabitów, że powinno się zabijać także niesyjonistycznych żydów (żaden nie może postawić stopy na saudyjskiej ziemi). Skończyło się zabiciem niemieckich turystów. Masakra francuskich techników w Pakistanie oraz samobójczy atak na francuski tankowiec u wybrzeży Jemenu miały z kolei przypomnieć, że mimo obłudnych prób odróżnienia się od Amerykanów i Brytyjczyków, Francuzi też są zasługującymi na śmierć “krzyżowcami". Wreszcie majowe ataki w Rijadzie i Casablance - czyli w “miękkich" krajach w porównaniu z USA czy Europą - na tak bezbronne cele, jak restauracje, kluby i osiedla mieszkaniowe, w których zginęło więcej muzułmanów niż chrześcijan czy żydów. Także na Bali indonezyjscy sojusznicy Al-Kaidy uderzyli w najbardziej “miękki" z “miękkich" celów: dyskotekę w największej lokalnej turystycznej atrakcji. Atak poważnie nadwątlił stan gospodarki tego najliczniejszego muzułmańskiego kraju.
Żaden z tych ataków nie był dobrze planowaną operacją sfinansowaną i koordynowaną przez Al-Kaidę na wzór tej z 11 września z jednego prostego powodu - nie jest ona już tą samą organizacją, nie ma centrów dowodzenia, obozów treningowych, magazynów i schronów, którymi kiedyś dysponowała w Afganistanie. Gdy kilka tygodni po atakach z 11 września Ameryka wyruszała na wojnę w tym kraju, mówiło się, że ta próba się nie powiedzie z powodu rozległego terytorium Afganistanu, wysokogórskiego ukształtowania, nadejścia zimy i zażartego oporu talibów, którzy pokonają Amerykanów tak, jak ich poprzednicy pokonali Armię Sowiecką. Gdy reżim talibów upadł prawie bez walki (w trzy tygodnie pobiły go oddziały zwiadowcze, małe jednostki specjalne i lokalna opozycja), spodziewano się, że Al-Kaida tylko rozproszy się po krajach muzułmańskich, stając się jeszcze większym zagrożeniem. Dziś wiemy, że przetrwały jedynie jej fragmenty, rozsiane grupki z pewną ilością gotówki, doświadczeniem i bronią. Mogą one dalej przeprowadzać sporadyczne ataki, ale już nie zmasowaną terrorystyczną ofensywę, której kulminacją był 11 września 2001 roku.
Przede wszystkim jednak nie powiodła się próba sprowokowania globalnej wojny muzułmanów z “krzyżowcami i żydami". Próba ta wzbudziła za to gorzki protest tradycyjnych, ortodoksyjnych muzułmanów z całego świata, mających za złe krzywdę, jaką wyrządziła ich reputacji ludzi tolerancyjnych działalność Al-Kaidy i innych produktów salafistyczno-wahhabickiej sekty - heterodoksyjnych ekstremistów, którzy odmawiają zaakceptowania koranicznej zasady (przyjętej nawet przez Hamas!), że chrześcijanie i żydzi mają prawo praktykować swoją wiarę na ziemiach muzułmanów. Kiedyś wahhabici byli nieliczni, skupieni głównie w odległym skrawku Arabii Saudyjskiej - do czasu, gdy rządząca rodzina Saudów zaczęła finansować ich światowy rozwój subsydiując ich szkoły, budując wystawne meczety i opłacając duchownych. Przez długi czas upokarzali i podważali oni rolę tradycyjnych imamów, którzy teraz odgrywają się demaskując ich naruszenia Koranu. Wielką porażką kontrofensywy podjętej przeciwko terroryzmowi jest fakt, że Arabia Saudyjska wciąż finansuje owe szkoły nietolerancji i meczety ekstremizmu - nawet te oddalone o kilka kilometrów od Białego Domu, nawet te z widokiem na Watykan...
Przeł. MF