Czy państwo może wygrać z kibolami?

Rozróby podczas Święta Niepodległości pokazały, że służby nadal nie radzą sobie ze stadionowymi bandytami, a jedyny pomysł władzy to marszczenie brwi. Na pół roku przed Euro to trochę mało.

22.11.2011

Czyta się kilka minut

Il. Marek Tomasik /
Il. Marek Tomasik /

Wydarzenia z 11 listopada to kolejny powód, żeby się zastanowić nad taktyką zwalczania chuligaństwa stadionowego. Chociaż rozróby w stolicy nie były wyłącznym dziełem kiboli, lecz również bojówek tzw. "antyfaszystów" (kompromitujących prawdziwy antyfaszyzm mniej więcej tak jak wspomniani kibole autentyczny antykomunizm - autor zalicza się do wrogów obu schorzeń), to na razie kibole są na naszych ulicach problemem codziennym, a niemieccy "antyfaszyści" - egzotycznym. Dlatego trudno zrozumieć zaskoczenie władz i brak koncepcji zwalczania patologii.

Symptomatyczne jest właśnie zaskoczenie. Bo jak to możliwe, że władze nie wiedziały, że kibole mogą się pojawić w okolicach spodziewanej - bo reklamowanej od miesiąca przez media - zadymy? Skoro sensem życia subkultury kibolskiej jest "zadyma", to jest wysoce prawdopodobne, że zachęcanie do "ustawki" - bo tak należy rozumieć nawoływanie do siłowego blokowania legalnej manifestacji i ściąganie w tym celu z zagranicy zawodowych bojówkarzy - przyciągnie również bandytów z piłkarskich stadionów.

Załóżmy, że kilkuset kiboli postanawia przyjechać na awanturę z Białegostoku do Warszawy. Przecież o ich planach wie, lekko licząc, półtora tysiąca osób - część rodzin, znajomi, dziewczyny, przed którymi pochwalą się planowanym "bohaterstwem"... Jak więc to możliwe, że nie wiedzą o tym służby, które muszą monitorować ich zachowania także ze względu na agresywny rasizm, skutkujący napadami na obcokrajowców w Białymstoku?

Oznacza to ni mniej, ni więcej, tylko całkowity brak rozpoznania, które jest podstawą wszelkich działań służb przeciwko zorganizowanej przestępczości.

Piszę "służb", a nie "policji", bo problem jest na tyle spory i często na tyle zahaczający o ekstremizm, że powinien wzbudzić zainteresowanie ABW. Na pewno większe niż chamskimi żartami internauty na temat prezydenta RP...

Kiedy w 2004 r. w policji budowano Biuro Wywiadu Kryminalnego - rozpoznawczo-analityczną komórkę, wzorowaną na najnowocześniejszych światowych rozwiązaniach - w krótkim czasie udało się uzyskać kontrolę nad bandami kiboli. Policja wiedziała z wyprzedzeniem, co planują bandyci, i po prostu do tego nie dopuszczała. Wkrótce jednak części decydentów zaczęło to przeszkadzać. Zapobieganie przegrało ze statystyką, która domaga się słupków z liczbą zatrzymanych. Nie po raz pierwszy statystyka zabiła zdrowy rozsądek.

Nikt nie przyznaje medali za wojny, których uniknięto - zwykł ironizować znajomy funkcjonariusz. Przestępstwo, do którego nie doszło, politycznie się nie opłaca, natomiast spektakularne zatrzymania w świetle reflektorów dają politykom szansę na odwrócenie uwagi od tematów niewygodnych. Podobnie jak przeszkadzający strażakom na wałach przeciwpowodziowych polityk z łopatą wypada lepiej przed kamerami niż sprawny system antykryzysowy.

Tak bywało za poprzedniej ekipy, kiedy zniszczono dorobek Biura Wywiadu Kryminalnego - i tak jest obecnie.

Jak inaczej rozumieć następujące po sobie informacje mediów? Najpierw "zaskoczenie" władz i, ma się rozumieć, "oburzenie" ("oburzanie się" należy ostatnio do dobrego tonu). Potem zmarszczenie brwi przez premiera, a w ślad za nim zapowiedzi surowego ukarania sprawców. Jak Donald Tusk to zrobi? Weźmie pasa, jak srogi ojciec, czy sam pójdzie się tłuc pod stadionem?

To jednak nieistotne. Ważne, że premier po raz któryś z rzędu jest "zdeterminowany", żeby problem rozwiązać "z całą stanowczością". Scenariusz ten jest do znudzenia powtarzany i trwa dopóty, dopóki omawiana kwestia jest newsem. Potem temat umiera aż do następnej medialnej zadymy. Oraz następnego "oburzenia" i "zdeterminowania".

Niewiele bardziej profesjonalna okazała się reakcja prezydenta, który w reformatorskim zapędzie zapowiedział przedstawienie projektów zmian przepisów o zgromadzeniach... jeszcze tego samego dnia. Czy głowa państwa zamierzała napisać projekt ustawy "na kolanie", zanim jeszcze dziennikarze zainteresują się czymś innym? To źle wróżyłoby jakości ustawy. Oczywiście złośliwi mogli przypuszczać, że projekty są gotowe od dawna i czekają na pretekst - i zastanawiać się, czy w związku z tym władza rzeczywiście o niczym nie wiedziała... Ale my nie jesteśmy złośliwi i trzymamy się faktów, a nie spekulacji.

Fakty są takie, że rozpoznanie stadionowych bandytów najwyraźniej się nie udaje, a jedyny pomysł władzy to marszczyć brwi. Trochę mało, zwłaszcza na sześć miesięcy przed Euro 2012.

Oczywiście "rozpoznanie", "infiltracja" etc. to nie wszystko. I nie za wszystko odpowiada policja, którą najchętniej ustawia się w roli chłopca do bicia. Rozwiązanie problemu kiboli to bowiem nie kwestia jednej czy drugiej spektakularnej akcji, lecz systemu działań. Niedotyczącego wyłącznie stadionów. Bo deklaracja premiera, że stadiony są zabezpieczone tak, że na nich nic się nie będzie działo, pokazuje nie to, że problemu nie ma, tylko że przenosi się on poza stadiony. To dla zwykłego przechodnia sytuacja znacznie bardziej niebezpieczna.

"Kiboli" zatrzymuje się głównie po większych zadymach czy zabójstwach, zamiast wzorować się na nowojorskiej "zasadzie wybitej szyby". Czyli na walce nie w momencie eskalacji, tylko przy najmniejszym przejawie łamania prawa. System nowojorski, zakładający reagowanie na drobne wykroczenia - od których przestępcy zazwyczaj zaczynają, zanim się na dobre rozkręcą - zmienił jedną z najniebezpieczniejszych metropolii w USA w najbezpieczniejszą. Nikt do tej pory nie wymyślił nic skuteczniejszego.

Za niszczone przez podróżujących na mecze "fanów" pociągi płacimy drogimi biletami. Nie słyszałem o pozwach PKP przeciwko kibolom. A przecież model może być następujący: banda kiboli jedzie na mecz. Wiadomo, kiedy będą jechać. PKP robi dokumentację stanu pociągu przed ich wejściem. Służby instalują monitoring. Jeśli pociąg zostaje zniszczony, PKP przed dojazdem na miejsce zawiadamia policję. Skład zatrzymuje się przed stacją docelową i policja zatrzymuje... wszystkich. Bo każdy jest potencjalnym podejrzanym o demolkę - albo o "udział w zbiegowisku mającym na celu popełnienie przestępstwa" (co penalizuje art. 254 kk). Nie trzeba wtedy udowadniać, kto co dokładnie zrobił - wystarczy, że uczestniczył. W efekcie nikt z "dżentelmenów" nie dojeżdża na mecz. Części udaje się przedstawić zarzuty karne i część zostaje skazana.

Dalej: przeciwko tym, którzy zostają skazani przez sąd karny, PKP wnosi pozew o odszkodowanie. Sprawa idzie szybko, bo sąd cywilny jest związany skazującym wyrokiem sądu karnego. Pozwani odpowiadają solidarnie, co oznacza, że jeżeli znajdą się wśród nich przywódcy, którzy zazwyczaj mają dobre samochody i wyposażenie mieszkania (nawet jeśli oficjalnie są bezrobotni), będą mogli to szybko stracić. A nic tak nie motywuje do przestrzegania prawa jak utrata dużej części majątku.

Wartością dodaną będzie możliwość operacyjnych działań policji przy takiej liczbie zatrzymanych, co oczywiście powinna wykorzystać. Prewencyjnie na przyszłość zadziała frustracja tych, którzy stracili przez kolegów część majątku, i tych, którzy nie dojechali na mecz. To z jednej strony skłoni do pilnowania innych, z drugiej osłabi przestępczą solidarność.

Wczesne reagowanie to nie tylko ściganie przestępstw. To także egzekwowanie Kodeksu Wykroczeń, w którym mowa m.in. o "używaniu słów nieprzyzwoitych w miejscu publicznym" (art. 141 kw), "nieobyczajnym wybryku" (art. 140 kw) czy choćby zakłóceniu porządku publicznego (art. 51 kw).

Za każde z tych wykroczeń, na które w naszych zchamiałych czasach nikt już nie zwraca uwagi (ci, co by chcieli, są zastraszeni), można w świetle prawa zatrzymać. Zanim dojdzie do przestępstwa.

PAWEŁ TARNAWSKI jest prawnikiem, byłym funkcjonariuszem Centralnego Biura Śledczego. Absolwent Akademii FBI w USA, pełnił funkcję szefa Biura Ochrony Infrastruktury Krytycznej i Planowania w Rządowym Centrum Bezpieczeństwa. Obecnie jest niezależnym doradcą ds. bezpieczeństwa.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2011