Człowiek ze stali

Nikol Paszynian przegrał wojnę, ale zwyciężył w wyborach i zachowa władzę. Od rozczarowania Ormian niegdysiejszym bohaterem ludowym silniejszy okazał się ich lęk, by do władzy nie wrócili ci, którym to on odebrał rządy.
w cyklu STRONA ŚWIATA

22.06.2021

Czyta się kilka minut

Nikol Paszynian na cmentarzu wojskowym z grobami żołnierzy poległych podczas walk o Górski Karabach w 2020 roku, okolice Erywania, poniedziałek, 21 czerwca 2021 r. / FOT. Tigran Mehrabyan / PAN Photo/Associated Press/East News /
Nikol Paszynian na cmentarzu wojskowym z grobami żołnierzy poległych podczas walk o Górski Karabach w 2020 roku, okolice Erywania, poniedziałek, 21 czerwca 2021 r. / FOT. Tigran Mehrabyan / PAN Photo/Associated Press/East News /

Jak na polityka i przywódcę państwa Nikol Paszynian, rocznik 1975, jest młokosem i żółtodziobem. Ale choć na największą polityczną scenę wkroczył zaledwie trzy lata temu, przeżył na niej dramaty, jakie innym nie przydarzają się nigdy. Najpierw stanął na czele ulicznej rewolucji, która obaliła stare porządki, a jego wyniosła do władzy. Jeszcze pod koniec roku zwyciężył w wyborach, które uprawomocniły jego rządy.

Na wielkiej scenie

Jesienią zeszłego roku jako przywódca Armenii został jednak pokonany przez Azerów, sąsiadów i odwiecznych wrogów w wojnie o Górski Karabach. Należącą do Azerbejdżanu, ale zamieszkałą przez Ormian krainę, która w latach 90., po krótkiej, krwawej i zwycięskiej wojnie secesyjnej, ogłosiła samozwańczą niepodległość. Od Karabachu dla Ormian ważniejszą byłaby tylko wojna o zachowanie samej Armenii. Karabach to ostatnie poza Armenią ziemie na południowym Kaukazie i w Azji Mniejszej, na których Ormianie wciąż stanowią większość. Ze wszystkich pozostałych: w Turcji, Syrii czy Libanie, zostali wyrugowani lub sprowadzeni do mniejszościowej roli.


CZYTAJ WIĘCEJ

STRONA ŚWIATA to autorski serwis Wojciecha Jagielskiego, w którym dwa razy w tygodniu reporter i pisarz publikuje nowe teksty o tych częściach świata, które rzadko trafiają na pierwsze strony gazet. CZYTAJ TUTAJ →


Przegrana wojna sprawiła, że zapalczywi Ormianie swojego niedawnego jeszcze ulubieńca i bohatera okrzyknęli zdrajcą i wyszli na ulice stołecznego Erywania, by odebrać mu władzę, którą nie tak dawno, w identyczny sposób, mu powierzyli. Paszynian się bronił, winą za klęskę wojenną obarczał swoich poprzedników. Mówił, że zostawili mu państwo w ruinie i armię niegdyś najbitniejszą na całym Kaukazie, a dziś zupełnie niegotową do wojny. Przekonywał, że dzięki pokojowi, jaki zdecydował się podpisać z Azerami, zachował dla Ormian choć część Karabachu. Gdyby tego nie zrobił, zajęliby cały, a tamtejszych Ormian wybili do nogi albo przegnali precz. Tłumaczył, że powinno mu się dziękować, że jest tak naprawdę zbawcą Karabachu, a nie zdrajcą ormiańskiej sprawy. W końcu jednak zgodził się poddać wyborczemu osądowi, ustąpił ze stanowiska premiera, rozwiązał parlament i zarządził nowe głosowanie.

Święty dzień wyborów

Przed świąteczną niedzielą, wyznaczoną na pojedynek o władzę (dwa dni wcześniej, w świąteczny piątek, nowego przywódcę wybierali sobie także południowi sąsiedzi Ormian, Irańczycy), Paszynian nadrabiał miną. Zapewniał, że ponownie zwycięży i zachowa tytuł premiera. Odgrażał się, że po wygranej policzy się z tymi, którzy w czas próby go zawiedli, z generałami, dyplomatami i urzędnikami, wyliczającymi mu na palcach błędy, wytykającymi niekompetencję, brak doświadczenia, porywczość i zadufanie oraz twierdzącymi, że za to wszystko Ormianie zapłacili przegraną wojną o Karabach, śmiercią kilku tysięcy żołnierzy, utratą znacznej części karabaskiego terytorium, a także zajętych dodatkowo przez Ormian azerskich ziemi, przerobionych na bezludną strefę buforową.

Przedwyborcze sondaże nie wróżyły Paszynianowi dobrze. Większość politycznych wróżów przepowiadała, że w wyborczą niedzielę padnie remis, a jeśli któraś ze stron odniesie minimalne zwycięstwo, to nie przypadnie ono raczej Paszynianowi, lecz jego przeciwnikom. Pikanterii pojedynkowi o władzę dodawał udział w niej obu poprzedników Paszyniana, byłych prezydentów Roberta Koczariana (1998-2008) i Serża Sarkisjana (2008-2018), których obarcza winą za wszystkie biedy Armenii i którzy zamierzali odpłacić mu pięknym za nadobne i odebrać władzę. Na rozprawę z Paszynianem ostrzył sobie zęby zwłaszcza Koczarian, który za panowania Paszyniana został postawiony przed sądem za nadużywanie władzy (wyrok jeszcze nie zapadł). W wyborach startował też, bez powodzenia, jeszcze jeden były prezydent, pierwszy prezydent niepodległej Armenii Lewon Ter-Petrosjan (1991-97), którego Koczarian i Sarkisjan odsunęli od władzy po pałacowym przewrocie. Za dwudziestoletnich rządów Koczariana i Sarkisjana, Paszynian był zwolennikiem Ter-Petrosjana i próbował mu pomóc odzyskać władzę. Dziś dobiegający powoli osiemdziesiątki Ter-Petrosjan mówi, że Paszynian okazał się dla Armenii nieszczęściem jeszcze gorszym niż Koczarian z Sarkisjanem i ich oligarchiami.

Koczarian i Sarkisjan pochodzą z Karabachu i zanim sięgnęli po władzę w Armenii, na początku lat 90. dowodzili powstańczym wojskiem ormiańskich fedainów. Liczyli, że Ormianie nie zapomnieli bólu i upokorzenia po przegranej jesienią sześciotygodniowej wojnie i w dzień wyborów postanowią odebrać władzę Paszynianowi i zwrócić ją w majestacie prawa im, przywódcom doświadczonym i sprawdzonym, zaprawionym w dyplomatycznych rozgrywkach i mającym wsparcie Rosji, najważniejszej ormiańskiej sojuszniczki, która do ulicznego rewolucjonisty Paszyniana odnosiła się nieufnie i podejrzliwie.

Werdykt

Wyborczy werdykt okazał się zaskoczeniem. Paszynian, który od czasów ulicznej rewolucji stracił wiele ze swojego dawnego uroku buntownika i ludowego trybuna (przed jesienną wojną cieszył się poparciem dwóch trzecich Ormian; po przegranej wojnie popierał go już tylko co czwarty rodak) nie tylko zwyciężył, ale zdobył dwa razy więcej głosów niż Koczarian, jego największy wróg i najpoważniejszy pretendent do tytułu. Partia Paszyniana uzyskała 54 proc. głosów, a ugrupowanie Koczariana ledwie 21 proc. Żadna inna partia ani żaden blok wyborczy nie przekroczyły wyznaczonych dla nich limitów – 5 i 7 proc. głosów. Ponieważ jednak ormiańska konstytucja nakazuje, że w parlamencie nie mogą zasiadać posłowie z dwóch tylko ugrupowań, poselskie mandaty przyznano także trzeciemu na mecie blokowi Serża Sarkisjana o jakże typowej dla współczesnych partii politycznych nazwie „Mam swój honor” (partia Paszyniana poszła do wyborów pod sztandarami Umowy Obywatelskiej, a Koczarian nazwał swoją po prostu „Armenią”).

Koczarian był tak zaskoczony porażką, że odmówił uznania wyborczego werdyktu i zapowiedział już, że zaskarży go do Trybunału Konstytucyjnego. Po ogłoszeniu wyników powtarzał, że musiało dojść do oszustwa, ponieważ wszystkie sondaże jemu przepowiadały zwycięstwo. Badacze ormiańskich zwyczajów politycznych uważają jednak, że wszystkie przedwyborcze sondaże z Erywania były niewiarygodne, a jedyny, któremu można zaufać, przeprowadzony na początku maja, zanim jeszcze Koczarian powołał swoje wyborcze przymierze, przepowiadał, że wybory wygra Paszynian, ponieważ popiera go ormiańska prowincja, całkowicie lekceważona przez Koczariana i Sarkisjana, a przede wszystkim dlatego, że mając do wyboru ich powrót do władzy czy dalsze rządy Paszyniana, Ormianie bez wahania postawią na Paszyniana. „Koczariana zgubiła zbytnia pewność siebie” – orzekli badacze erywańskiej polityki. Także rewizorzy z OBWE, którzy zjechali do Armenii, by przyjrzeć się tamtejszym wyborom, stwierdzili, że nie dopatrzyli się żadnych kantów ani rażących nieprawidłowości.

Stal i aksamit

Po ogłoszeniu wstępnych wyników wyborów (ostateczne zostaną ogłoszone po rozpatrzeniu przez Trybunał Konstytucyjny wszystkich skarg i protestów) Paszynian zwołał swoich zwolenników na zwycięski wiec na placu Republiki. W triumfalnej mowie zapowiedział, że wyborcza wygrana da mu władzę, którą będzie mógł sprawować już nie w sposób „aksamitny, lecz stalowy” („aksamitną” nazwano pokojową rewolucję, która wyniosła go do władzy). „Teraz będę rządził jak człowiek ze stali! – zapowiedział Paszynian. – Nastanie dyktatura prawa i porządku!”.

Ale chwilę potem oznajmił, że za swój najważniejszy i najpilniejszy cel uważa przywrócenie narodowej zgody, i zapowiedział, że zamierza o tym rozmawiać ze wszystkimi, którzy do takiej rozmowy będą gotowi. „W ostatnich czasach wykrzyczeliśmy sobie w twarz wiele ostrych słów, a dziś wzywam wszystkich, byśmy zaczęli od nowa, od rzeczy bardzo prostej: skończmy z tą napastliwością i zajadliwością – powiedział. – Zaczynamy pisać nową kartę w dziejach Armenii i musimy ją zacząć od tego, że się ze sobą wszyscy pogodzimy”.

Na zwycięski wiec Paszyniana przyszło dziesięć tysięcy jego zwolenników. Przeciwnicy na ulice Erywania nie wyszli. I w ogóle, mimo rozhuśtanych politycznych emocji, w wyborach nie wzięła udziału ponad połowa uprawnionych. „Oddałam głos na Paszyniana, choć nie uważam, by nadawał się na dobrego przywódcę. Ale Koczarian z Sarkisjanem to byłoby jak krok wstecz” – powiedziała korespondentowi Reutersa jedna z mieszkanek Erywania. „Ludzie są już tym wszystkim zmęczeni i dobrze, że mamy to za sobą. Życie toczy się dalej”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej