Człowiek – istota zadziwiająca

Adwentowe rozmowy o cnotach: męstwo. Z prof. Barbarą Skargą rozmawiają Artur Sporniak i Jan Strzałka

18.09.2009

Czyta się kilka minut

Podczas tegorocznego Wielkiego Postu publikowaliśmy cykl rozmów o siedmiu grzechach głównych. W okresie Adwentu chcielibyśmy z kolei przyjrzeć się czterem cnotom kardynalnym. Ich tradycyjna nazwa pochodzi od łacińskiego słowa cardines (oparcie drzwi uzyskane dzięki zawiasom), gdyż zdaniem etyków cnoty te są jakby filarami, na których opiera się życie prawdziwie ludzkie. Ponieważ alegorią cnoty jest kobieta, postanowiliśmy o najważniejszych w naszym życiu sprawnościach moralnych rozmawiać z kobietami: o męstwie z Barbarą Skargą, o roztropności z Ireną Dawid-Olczyk, o sprawiedliwości z Ewą Łętowską, a o umiarkowaniu z Ewą Woydyłło-Osiatyńską.

TYGODNIK POWSZECHNY: - Pani Profesor, zaproponowaliśmy Pani rozmowę o jednej z czterech cnót kardynalnych. Dlaczego wybrała Pani męstwo?

PROF. BARBARA SKARGA: - Ach, z prostej przyczyny. Gdy Panowie zadzwoniliście z propozycją rozmowy, zdążyliście wymienić sprawiedliwość i męstwo. Pomyślałam, że o sprawiedliwości nie mam wiele do powiedzenia - to cnota, która reguluje stosunki społeczne. O męstwie zaś, które jest cnotą bardzo rzadką, zdecydowałam się coś powiedzieć, by nie sprawić Panom zawodu. Męstwo, umiarkowanie i roztropność nazwałabym cnotami czysto etycznymi, najmniej ciekawa wydaje mi się roztropność, którą uznałabym za przykład etyki praktycznej.

- Paul Tilich dowodzi, że męstwo jest cnotą ontologiczną, dotyka istoty bytu...

- Gdy zastanawiam się nad męstwem, pierwsze, co mi przychodzi na myśl, to zdumienie, że jest to pojęcie bardzo męskie. Bawi mnie to, bo słowo męstwo sugeruje, że cnota ta jest zastrzeżona dla mężczyzn, a tymczasem w sowieckich więzieniach mogłam zaobserwować, że najmężniejsze okazywały się kobiety.

Starożytni Grecy określali męstwo słowem ,,andreia"; tłumacze Arystotelesa wiedzą jednak, że Grecy znali także pojęcie "arete", czyli dzielność. W języku polskim funkcjonuje jeszcze jedno określenie, pochodzące z niemieckiego - hart, czyli twardość, i to jest piękne słowo. "Andreia", "arete", "hart" - nie czuję, by te pojęcia różniły się radykalnie, ale każde z nich posiada subtelne niuanse znaczeniowe, każde kładzie nacisk na coś innego, choć wszystkie określają tę samą postawę życiową: postawę człowieka, który się nie poddaje losowi.

- W jednym tylko przypadku dzielność jest niemożliwa - w myśleniu. Nie mówi się o dzielności myślenia, lecz o odwadze myśli.

- I w tym tkwi wskazówka. Mówimy o męstwie bycia - całego naszego bycia, męstwo tworzy więc jedność; odwaga natomiast dotyczy tylko pewnych sfer bycia, a więc czynów, myślenia, mowy. Jeżeli człowiekowi, którego uznajemy za mężnego, zabrakłoby śmiałych słów, np. sprzeciwu wobec nadużyć władzy - przestałby zasługiwać na przydomek mężnego, bo wszystko jedno w czym, ale przejawiła się jakaś jego słabość. Męstwo bowiem obejmuje człowieka w każdym jego czynie, myśli; co innego odwaga - ktoś, kto odważnie galopuje na koniu, nie musi wcale odważnie sprostać chorobie. Odwaga jest poniekąd momentem. Objawia się w danych okolicznościach - przede wszystkim w chwili niebezpieczeństwa. Niekoniecznie musi to być wojna, równie dobrze może to być powódź, pożar albo zagrożenie w naszych stosunkach z innymi ludźmi. Odwaga wiąże się, moim zdaniem, z gotowością do walki z konkretną zewnętrzną sytuacją: boję się szczura, ale przemogę strach i wypędzę go z domu. Męstwo zaś jest pokonywaniem siebie samego, swoich słabości i lęków, które tkwią wewnątrz człowieka.

Lęk 

- Lęków przed czym?

- Przed rozmaitymi sprawami, ale chodzi tu przede wszystkim o pokonywanie lęku, który dotyczy śmierci jako takiej. Po pokonaniu tego lęku, oczekiwanie na śmierć zyskuje spokój. W jej obliczu nie sposób mówić o odwadze, jedynie o mężnym stawieniu się na spotkanie z tym, co nieuniknione. Na spotkanie ze śmiercią stawić się trzeba bez "angoisse", bez "der Angst", by przywołać Heideggera, czyli bez lęku, najlepiej zaś powiedzieć: stawić się bez trwogi. Na ogół ludzie modlą się o nagłą i niespodziewaną śmierć. Mam wokół siebie wielu ludzi starych, widzę różne reakcje wobec zbliżającej się śmierci - na śmierć nie ma rady, nie sposób jej przegnać jak obrzydliwego szczura. Niektórzy czynią wszystko, by o niej nie myśleć, wyrzucając ją ze swojej świadomości. Niektórzy bardzo się jej boją, nawet ci, którzy mocno wierzą w życie pozagrobowe, co mnie zdumiewa. Dlaczego człowiek wierzący boi się śmierci - tego nie wiem, nawet się nie domyślam, bo czy można domyślić się, co się dzieje w umierającym człowieku? Nie wiem, jak się sama zachowam w ostatniej godzinie, ale chciałabym być do końca przytomna, bo jestem ciekawa - nie tego, co będzie potem, bo potem nic nie będzie, ale ciekawa jestem samego momentu. Tak, śmierć wymaga męstwa: jesteśmy śmiertelni i trzeba się z tym pogodzić, bo co innego nam pozostaje? Płakać? Krzyczeć ze strachu?

- Nicola Chiaromonte w książce ,,Co pozostaje?" dowodzi, odwołując się do Heideggera, że śmierć konstytuuje człowieka, że bez jej perspektywy nasze życie pozbawione byłoby wartości - wyobraźmy sobie, że takie jak jest, miałoby trwać bez końca...

- To znana od dawna w filozofii kwestia: kim byłby człowiek, gdyby śmierć nie istniała? Może istotą bardziej powierzchowną? Śmierć zmusza nas do refleksji nad biegiem własnego życia i wartościami związanymi z istnieniem jako takim. Nie ulega wątpliwości, świadomość naszej śmiertelności zmusza do pytania: kim jestem, jak żyję, czy wykorzystuję swoje istnienie, co po mnie pozostanie - czy tylko wspomnienie, że byłem złodziejaszkiem albo, jeszcze gorzej, istotą tak bezbarwną, że nazajutrz po mojej śmierci nikt mnie nie będzie już pamiętał? Co zatem pozostanie? Intelektualista ma nadzieję, że książki, choćby nawet miały pokrywać się kurzem na bibliotecznych półkach. Ktoś inny pozostawia po sobie dzieci, które wychował na przyzwoitych ludzi. Komuś zaś łatwiej odejść wiedząc, że nauczył drugiego człowieka miłości. Innemu, że ofiarował bliźniemu przysłowiowy wdowi grosz. I trudno powiedzieć, kto więcej po sobie pozostawia: ten, co napisał księgi, czy ten, co ofiarował wdowi grosz...

Męstwo przejawia się nie tylko w obliczu śmierci, również w pokonywaniu wszystkich innych przeciwności życia. Człowiek mężny nie pozwala się złamać losowi, usiłuje zachować w sobie to, co postrzega jako cenne. Może myślę tak, a nie inaczej, bo mam za sobą doświadczenia więzienne, lata przeżyte w sowieckich łagrach i pamiętam nieprawdopodobne męstwo niektórych współwięźniów z Wilna i z gułagu? Człowiek to istota zadziwiająca - nie dość, że znosi wszelkie trudy i poniżenia, lecz nie schyla głowy, potrafi trzymać ją podniesioną wysoko, nie poddając się psychicznym naciskom, które bywają znacznie cięższe niż fizyczne upokorzenia. Nawet w sytuacjach ekstremalnych pozostaje sobą, jak gdyby świat zewnętrzny nie był w stanie naruszyć jego osobowości. Potrafi mężnie bronić swojego człowieczeństwa nawet w łagrze.

Godność 

- Skąd czerpie siłę do obrony?

- Nie wiem, ale tak bywa. Męstwa nie daje ani siła, ani bogactwo - jak powiada Arystoteles.

- Czy zatem sytuacje, które zmuszają nas do próby męstwa, kształtują nasze człowieczeństwo? Czy sprostawszy próbie, stajemy się lepsi, nie sprostawszy zaś - gorsi? Jednym słowem: czy próba męstwa służy poznaniu siebie, tej istoty, której wcześniej nie znałem?

- Powiem szczerze, nie przepadam za słowami: "lepszy" i "gorszy" człowiek. Bo pod jakim względem? Chcę tylko powiedzieć, że każdy z nas nosi w sobie mniejsze czy większe poczucie własnej wartości. Człowiek mężny w momencie próby nie wyrzeknie się swojej wartości i za nic jej się nie sprzeniewierzy.

- Zapytamy dosadniej: czy człowiek powinien przeżyć np. obóz, by dowiedzieć się, kim jest?

- Ależ gdzie tam! Nie, nie powinien...

- Celowo przejaskrawiamy, by pokazać absurd gloryfikowania cierpienia, które rzekomo pozwala w pełni zaznać człowieczeństwa. Znaczyłoby to bowiem, że zło i cierpienie należą do definicji człowieka.

- A to za dużo powiedziane, bo musielibyśmy zacząć od tego, czym jest człowieczeństwo i uznać męstwo za jego cechę. Z pewnością męstwo jest istotnym elementem ludzkiego bycia, myślę, że nawet bardzo ważnym dla stworzenia wzorca człowieczeństwa, ale obok męstwa istnieją inne cnoty i każda z nich współtworzy to, co nazywamy człowieczeństwem. Która bardziej, która mniej? Trudno określić hierarchię cnót, ja w każdym razie nie mam zamiaru jej tworzyć. Zgadzam się: nikt nie powinien przechodzić przez obóz, a człowiek nie staje się lepszy dzięki próbom, jakim był poddawany w łagrze - pisałam zresztą o tym wielokrotnie. Wręcz przeciwnie: cierpienie niszczy człowieka, wiodąc go często do upadku i do utraty siebie samego. Trzeba natomiast niebywałego męstwa, aby przemóc cierpienie, nie pozwolić się w nim zatracić, nie pozwolić mu dotknąć własnego "ja", bo cierpienie zazwyczaj niszczy "ja". Ten zasób wartości, jakich człowiek nie może stracić, stanowi o jego "ja", o poczuciu i uznaniu siebie samego w swojej godności. Tracąc godność, najczęściej ulegamy jednocześnie skłonności do autodestrukcji.

Boję się uogólnień, ale męstwo zakłada niesłychane poczucie godności własnej. Toteż np. można mężnie odrzucać i mężnie znosić najrozmaitsze niesprawiedliwe oskarżenia, jakie nas dotykają. Niekiedy trzeba z nimi walczyć, niekiedy starczy się odwrócić od oskarżyciela, i nie świadczy to wcale o tchórzostwie, ale o tym, że jesteśmy ponad oskarżeniami i nie zamierzamy się zniżać do poziomu osoby obrzucającej nas błotem.

- Wspomniała Pani, że w sowieckich więzieniach najbardziej mężne bywały kobiety. W wileńskim więzieniu siedziała z Panią kobieta, która - mimo szantażu NKWD, grożącego jej zemstą na dzieciach - nie wydała męża akowca...

- Tak, ona była mężna. Kobiety są bardziej odporne na ból od mężczyzn, ale nigdy nie zgodziłabym się z tezą, że wszystkie tajemnice człowieka dają się wyjaśnić dzięki biologii. Owszem, biologia znaczy wiele, lecz nie wszystko. W więzieniu każdy przeżywa ogromny nacisk psychiczny, nikt nie ma najmniejszej nadziei na sprawiedliwość czy odzyskanie wolności, toteż łatwo się załamuje, a jednak niektórzy okazywali męstwo, nie załamywali się. I tu widzę wielką różnicę między odwagą a męstwem, pierwsza jest bowiem momentem, czyli jednorazowym gestem, druga - rozciągniętą w czasie gotowością na ofiarę z własnego życia. Myślę, że kto raz zdobył się na męstwo, pozostanie mężnym do końca swoich dni. Męstwo staje się na trwałe zespolone z jego osobowością.

Los 

- Czy męstwo jest zatem odkryciem siebie samego?

- W pewnym sensie tak, odkryciem, że mogę być mocnym i mogę się nie poddać losowi.

- A więc nie zgodziłaby się Pani z arystotelesowsko-tomistyczną definicją cnoty jako sprawności, którą się nabywa przez mozolne, codzienne próby budowania w sobie męstwa - np. przez drobne czyny heroiczne, dajmy na to przez rzucanie palenia.

- Nie odrzucałabym tej definicji, bo wydaje się, że każdą cnotę można w sobie wykształcać, nawet dzięki takim gestom jak wyrzeczenie się nałogu, ale to są zaledwie etyczne ćwiczonka dla przedszkolaków. Jako studentka byłam nałogową palaczką, potem wielokrotnie - zawsze bez powodzenia - rzucałam papierosy, lecz nie widzę jakiegokolwiek męstwa w tym, że w końcu wytrwałam w postanowieniu. Byłam dziewczyną odważną, bo jeździłam konno, ale nie byłam mężną, bo życie tego ode mnie nie wymagało, ponieważ Polska była wolna i cieszyliśmy się pokojem. Chcąc nie chcąc, człowiek staje niekiedy przed prawdziwymi próbami - i dopiero wówczas okazuje się, czy jest w nim męstwo, czy go nie ma.

- Jakie to były sytuacje w Pani życiu, w akowskiej konspiracji, w więzieniu czy w łagrze - jeśli wolno nam zapytać?

-Trudno mi o tym opowiadać. W każdym razie próbowałam stawiać czoło życiu, ale nie każdy dzień, nawet podczas wojny, daje nam okazję do próby, bo czy żołnierz na polu walki - a jako łączniczka w AK widziałam niejednego żołnierza - zawsze bywa mężny? Żołnierze bywali odważni, dzielni, co nie znaczy, że zawsze byli mężni. Szli do boju ze śpiewem na ustach, najczęściej nie zdając sobie sprawy, czym jest śmierć. Jak wszyscy młodzi, mieli w sobie lekkomyślność i wiarę, że kule się ich nie imają. Śmierć była dla nich czystą abstrakcją, być może przestawała nią być dopiero wtedy, gdy obok ścielił się trup - ale nie ludzi obcych, bo śmierć obcych nie wywiera szczególnego wrażenia; śmierć przestaje być abstrakcją dopiero wtedy, gdy padają najbliżsi koledzy i przyjaciele. Dopiero wówczas żołnierz doświadcza prawdziwego lęku i zaczyna uczyć się go pokonywać, czyli żołnierska dzielność przeradza się w prawdziwe męstwo.

W łagrze zaprzyjaźniłam się z pewnym niemieckim lekarzem, który zdezerterował z szeregów SS, zobaczywszy, do jakich zbrodni dopuszczają się esesmani na Żydach. Nie chciał być nadal żołnierzem tej zbrodniczej armii, uciekł więc i wstąpił do litewskiej partyzantki antyhitlerowskiej, a potem antybolszewickiej. Potrafił, ryzykując całym swoim życiem, zachować wierność ogólnoludzkim, najwyższym wartościom etycznym. Oto męstwo niebywałe. Najtrudniej wykazać się męstwem nie na polu bitwy, lecz męstwem cywilnym.

Nie chciałabym stopniować skali męstwa, ale w życiu zdarzają się rozmaite okoliczności, na które człowiek zwykle reaguje mężnie - jak gdyby akceptował okoliczności, które go boleśnie dotyczą. Może akceptacja jest w tym przypadku słowem niewłaściwym, lepiej powiedzieć: człowiek wie, że tak być musi, skoro tak jest. Co nie znaczy, że tak być powinno. Znoszę zatem przeciwności losu, wiedząc, że to sytuacja trudna, bolesna, czasem nawet etycznie niska, jak każda przemoc, ale nie załamię się i nie zniszczę siebie samej. W sytuacjach takich jak choroba, głód, niezrozumienie przez bliźnich - a zwłaszcza w tych etycznie niskich - człowiek zazwyczaj moralnie upada i traci siebie. Przypuśćmy, że alpinista traci nogę i nigdy już nie zdobędzie żadnego szczytu. Czy trzeba akceptować kalectwo? Nie, bo taki wyrok losu nie jest słuszny, ale mało kto ma w sobie siły, by go zmienić. Trzeba więc przyjąć los, zachowując przy tym to, co najważniejsze, czyli nie pozwolić się załamać wewnętrznie. Mówiąc brutalnie: choć jestem głodny, nie załamię się moralnie i nie pozwolę sobie na kradzież w sklepie.

Rozum 

- Arystoteles, którego Pani Profesor przywołała, powiada, że męstwo - jak każda cnota - jest złotym środkiem pomiędzy tchórzostwem a brawurą.

- Mało tego, Arystoteles powiada, że męstwo słucha rozumu. Gdy zaś go nie słucha, staje się albo tchórzostwem, albo brawurą.

- Zdarzało się Pani postępować w życiu brawurowo?

- W młodości brawurowo jeździłam konno, popisywałam się, żeby wszyscy mnie podziwiali. Dziś wiem, że brawura jest bezsensowna i nieroztropna, bo nie przynosi pozytywnych efektów. Chociaż, czy ja wiem? Czasami się opłaca. Podczas okupacji moja siostra Hanna brawurowo przejechała dorożką przez całe Wilno z żołnierzem AK, który uciekł z więzienia m.in. dzięki pomocy Hanny, która działała w Kedywie. Trzeba było umieścić go w bezpiecznym schronieniu, które się znalazło na drugim końcu miasta. Siostra i żołnierz z przyklejoną dla niepoznaki brodą wsiedli więc do dorożki i przejechali przez wszystkie posterunki niemieckie, bo siostra była w ostatnim miesiącu ciąży i udawała, że już rodzi. Żołdacy dali się nabrać, ale strach pomyśleć, co by było, gdyby oderwali dorożkarzowi przyklejoną brodę. Czy to ze strony Hanny była brawura? I tak, i nie. Wymuszona okolicznościami. Siostra była niezwykle odważną kobietą. Pamiętam, pewnego razu w środku nocy bolszewicy wdarli się do naszego mieszkania i świecąc latarką prosto w oczy Hanny jakiś sołdat wrzasnął: "kto zdies?". A ona na to dostojnie odpowiada: "ja!". "Izwiniajus!" - spokorniał nagle sołdat. Zostawili nas w spokoju.

Ten, kto niczego się nie boi, z niebezpieczeństwa się śmieje, to zuchwalec i pyszałek, powiada Arystoteles. Tchórzostwo zaś jest rezygnacją z walki ze złem. Męstwo słucha rozumu i zachowuje spokój. Arystotelesowi, gdy mówił o złotym środku, chodziło o pewien umiar. Umiar zaś świadczy o rozumnym rozpatrzeniu sprawy, bo takie rozpatrzenie domaga się umiaru. Rozum nie lubi tego, co jest radykalne. Brawura i tchórzostwo są postawami radykalnymi. Męstwo jest więc ich przeciwieństwem, ponieważ charakteryzuje się nie tylko umiarkowaniem, niepochopnym reagowaniem na niebezpieczeństwo, ale czułe jest - mówiąc po Arystotelesowsku - na zło, któremu należy się sprzeciwić, by bronić dobra.

- Czy brak męstwa jest winą?

- To za mocno powiedziane. Raczej słabością i niemożnością pokonania siebie samego.

- Może więc jest błędem w sztuce, skoro twierdzi się, że cnota to sztuka opanowywania własnych słabości?

- To z kolei za słabo powiedziane. Nie wiem, czy cnota jest sztuką, podejrzewam, że raczej pracą nad sobą. Za Heideggerem można by powtórzyć, że każdy człowiek tworzy własny projekt. Każdy bowiem, kto ma świadomość swojego istnienia, chciałby, aby to istnienie było takie. I to jest myśl godna uwagi, ale mam za złe Heideggerowi, że jego refleksja wydaje się zbyt ogólna i nie wyklucza możliwości zrealizowania w człowieku projektu przerażającego, a taki projekt męstwa nie wymaga. Wymaga go jedynie projekt wysoki etycznie. Arystoteles podkreślał, że męstwo jest aktywne i domaga się działania. Nie sposób więc za człowieka mężnego uznać kogoś, kto odwraca się od świata i panującego w nim zła.

- Myśliciele chrześcijańscy twierdzą, że męstwo jest sztuką opanowywania nie tylko własnych lęków, ale i sztuką pokonywania lenistwa, które boi się jakiegokolwiek ryzyka, jakie niesie z sobą życie - co w konsekwencji wiedzie do duchowej acedii i utraty sensu egzystencji.

- Ale czy to jest lenistwo? Nazwałabym to raczej ludzką słabością. To prawda, mamy dziś skłonność do ucieczki przed miłością i odpowiedzialnością, a przecież mężny człowiek nie powinien uciekać przed życiem, lecz stawić mu czoło, chociaż to niezmiernie trudne.

Ale jednej rzeczy się boję, i doskonale wyraża ją wspomniane już pojęcie "hart ducha", tak cenione przez Henryka Elzenberga. Czy hart ducha nie brzmi mocniej niż męstwo? Wiadomo, jak twarda jest hartowana stal, jednak w metaforze hartowania człowieka niczym stali kryje się coś przeraźliwego. Obawiam się, że człowiek zahartowany może przestać być mężny, traci bowiem czułość i wrażliwość na zło i niebezpieczeństwa. Człowiek zahartowany bywa nieczuły, twardy jak kamień, obojętny, zaskorupiały wobec zła. O takim właśnie człowieku śniły dwudziestowieczne totalitaryzmy. A przecież Arystoteles definiował męstwo jako niepoddawanie się i przeciwstawianie się złu. Taki jest ideał męstwa.

Tekst ukazał się w "TP" nr 49/2006

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z dodatku „Barbara Skarga 1919-2009