Cześć, tu Bergoglio

Gazeciarz, rodzona siostra i pracownicy domu dla emerytowanych księży nie doczekali się jego powrotu z konklawe. Pamięta go jednak całe miasto.

11.01.2016

Czyta się kilka minut

Salon fryzjerski, z którego korzystał Jorge Bergoglio, gdy był arcybiskupem Buenos Aires, marzec 2013 r. / Fot. Daniel Garcia / AFP / EAST NEWS
Salon fryzjerski, z którego korzystał Jorge Bergoglio, gdy był arcybiskupem Buenos Aires, marzec 2013 r. / Fot. Daniel Garcia / AFP / EAST NEWS

„Jesteśmy dumni, że kardynał Bergoglio, dziś papież Franciszek, był naszym klientem przez 20 lat”. Tak chwalą się fryzjerzy z baneru ustawionego za witryną ich zakładu w centrum Buenos Aires. Bergoglio zajrzał tu ostatni raz w marcu 2013 r., na trzy dni przed wyjazdem do Rzymu na konklawe.

– Powiedział: „Widzimy się za dwa tygodnie” – wspomina Juan José Ciacero, który pracuje tutaj od 30 lat.

Nie tylko on na niego czekał.

W domu dla księży w rodzinnej dzielnicy Flores już szykowali mu pokój. Wstąpił tam ze spakowaną walizką i rzucił z uśmiechem: „Za dwa tygodnie będę się cieszył emeryturą”.

Kioskarz naprzeciwko kurii skrupulatnie gromadził numery ulubionej gazety „La Nación”, by po powrocie kardynał miał zaległą prasówkę.

Siostry miłosierdzia parzyły umówioną herbatę z mlekiem. A najmłodsza z rodzeństwa Bergogliów, Maria Elena czekała na tarasie domu na obiecane pogaduszki.

Tabliczki

– Teraz też na niego czekamy, ale nie dadzą mu po prostu wsiąść do samolotu i przylecieć – mówi Daniel Vega, przewodnik po papieskim szlaku w Buenos Aires. – Miał nas odwiedzić w 2016 r., ale ma dużo na głowie, na przykład Światowe Dni Młodzieży u was w Polsce. Trudno, poczekamy jeszcze rok.

Circuito Papal, papieski objazd, ruszył miesiąc po tym, jak kardynał Jorge Mario Bergoglio został wybrany na papieża. Nagle w oddalonych od centrum dzielnicach Buenos Aires, gdzie nigdy nie widziano turystów, pojawiły się ich masy. Dziś zainteresowanie trzygodzinną darmową wycieczką jest mniejsze (jeden objazd dziennie w weekendy i święta zamiast dwóch), ale w punkcie zbornym pod bazyliką San José de Flores i tak stawia się 20 osób z Argentyny, Brazylii i Paragwaju.

– Przychodzą katolicy, żydzi i ateiści. Przesłanie Franciszka jest tak uniwersalne, że trafia do ludzi różnych wyznań – uważa Vega. Już wcześniej pracował jako przewodnik, ale do tej trasy musiał się solidnie przygotować. Opowiada z energią i entuzjazmem.

– Pierwszego dnia wiosny 1953 r., który u nas przypada na 21 września, Jorge umówił się z kolegami na stacji kolejowej niedaleko bazyliki na wspólne świętowanie – mówi przewodnik. – Jednak kiedy przechodził obok świątyni, poczuł potrzebę spowiedzi. Z konfesjonału wyszedł odmieniony – usłyszał wołanie Boga. Miał wtedy 17 lat i przez kolejne cztery lata nikomu się do tego nie przyznał. Tego dnia już zapomniał o kolegach i wrócił do domu.

Chętnie opowiada też ksiądz Gabriel Marronetti z parafii San José: – Przez pięć lat odprawiał tu mszę w Wielkim Tygodniu i na świętego Jana. A czasami po prostu przychodził, klękał w ostatnich ławkach i się modlił. Nie jako kardynał, tylko wierny i pielgrzym.

Parafianie wspominają, że niejednokrotnie bywało, iż przed mszą nikt się nie zorientował, że kardynał już wszedł do kościoła. Przyjeżdżał metrem do przystanku Carabobo (jeszcze nie było stacji przy bazylice), skąd maszerował przez cztery kwartały z ornatem w torbie. Bergoglio zrezygnował z arcybiskupiej limuzyny i szofera, a po Buenos Aires poruszał się metrem, autobusem i pieszo.

Często odprawiał msze w odległych od centrum parafiach, by być bliżej ludzi. Zamiast luksusowego apartamentu dla zwierzchnika Kościoła w Argentynie, wybrał sobie skromny pokój. Kiedy przeprowadził się do Rzymu, zamieszkał w suicie 201 w Domu św. Marty, dawnym hospicjum dla chorych na cholerę, gdzie zatrzymują się goście Watykanu.

Kolejne punkty na papieskiej trasie w Buenos Aires to przedszkole Miłosierdzia Bożego („chodząc po schodach przed kościołem, nauczył się liczyć do dziewięciu”), podstawówka i dom rodzinny Bergogliów. Wszędzie – tabliczki. Przymocowane obok drzwi, wbite w mury, wbrukowane w plac, gdzie grywał w piłkę z sąsiadami. W trakcie objazdówki naliczymy ich osiem. Z przybiciem jednej z nich był kłopot – wiadomo było, że przyszły papież wychował się przy ulicy Membrillar 533 w tzw. Dzielnicy Biednych Domów, gdzie postawiono budynki socjalne, ale do ubiegłego roku nieznane było miejsce jego urodzenia oraz adres mieszkania, które młodzi Bergogliowie wynajmowali tuż po ślubie. Wątpliwości rozwiał akt urodzenia: Jorge Mario Bergoglio przyszedł na świat 17 grudnia 1936 r. przy ul. Varela 268.

– Tylko nie umieszczajcie tam kolejnej tabliczki, dajcie spokój sąsiadom – powiedział Franciszek w rozmowie telefonicznej z księdzem Gabrielem z parafii we Flores. Jednak jego prośby nie wysłuchano.

Przewodnik z werwą opowiada o tym, jak młody Bergoglio chciał zostać lekarzem, a mama urządziła najstarszemu z piątki dzieci pokój do nauki: – Pewnego dnia wchodzi, by posprzątać, a na biurku Biblia i żywoty świętych. „Nie chciałeś być lekarzem?” – pyta zdziwiona. „Ale nie powiedziałem, że chciałbym być lekarzem dusz” – odpowiada Jorge.

Tsunami

13 marca 2013 r. Maria Elena Bergoglio, najmłodsza i ostatnia żyjąca z rodzeństwa Jorgego, włącza telewizor. Leci transmisja z konklawe, na którą zerka krzątając się po domu. Gdy widzi biały dym, woła syna – również Jorgego – i siadają przed ekranem. On kibicuje Seánowi O’Malleyowi z USA, ona Odilo Schererowi z Brazylii. Gdy dziennikarze pytają ją, dlaczego nie myślała o bracie, odpowiada: „Jorge był szczęśliwy w Buenos Aires, kochał to miasto. Nie brał pod uwagę możliwości, że zostanie w Rzymie”.

Słowom „Habemus papam” niemal natychmiast towarzyszą dźwięki telefonu i pukanie do drzwi. Schodzą się sąsiedzi. A potem – dziennikarze. Telefon dzwoni codziennie od świtu do nocy. Maria Elena mieszka na spokojnym i skromnym osiedlu, 40 km od centrum Buenos Aires, nie przywykła do takiego zainteresowania. Jeszcze dwa miesiące po konklawe skarży się dziennikarzowi: „Nie mam swojego życia. Tylko obsługuję media. Ciągłe telefony przyprawiają mnie o stres. Jestem zwykłą gospodynią domową, którą dotknęło tsunami”.

Dzień po wyborze prawdziwe oblężenie przeżywa również rodzinna dzielnica Bergoglia. Wypowiada się o nim każdy sąsiad, a nawet – co elektryzuje media – była dziewczyna, Amelia. – Napisał do mnie list miłosny, a w nim narysował domek z czerwonym dachem, który miał mi kupić po ślubie. „Jeśli nie ożenię się z tobą, zostanę księdzem”, zakończył. Mieliśmy wtedy po 12 lat. Moi rodzice go wyrzucili i nigdy więcej nie rozmawialiśmy – twierdzi Amelia. Zdaniem siostry papieża, kobieta chce stać się sławna. Sam Franciszek nie komentuje rewelacji.

W wywiadach z Marią Eleną z ust dziennikarzy padają te same pytania o 11 lat starszego brata, który był dla niej „opiekuńczy i czuły” (ich ojciec zmarł na serce w wieku 51 lat). Jest zmęczona tym, że domagają się anegdot z jego dzieciństwa, którego ze względu na różnice wieku prawie z nim nie dzieliła. Gdy odrosła od ziemi, on poszedł do seminarium. A potem rozpoczął studia, które trwały 11 lat i zabrały go m.in. do Santiago de Chile, Santa Fé (filozofia, literatura, psychologia), później do hiszpańskiego Alcalá de Henares, a w latach 80. do Frankfurtu nad Menem. Tam jeden z księży miał go zobaczyć na cmentarzu niedaleko lotniska. „Patrzę na samoloty, które odlatują do Buenos Aires” – miał powiedzieć stęskniony za domem Bergoglio.

Ani Maria Elena, ani jej syn Jorge nie chcą się z nami spotkać. Od kiedy jej stan zdrowia się pogorszył – podobno od stresu i papierosów – przestała widywać się z dziennikarzami. Gdy siada na ganku przed domem, pozdrawiają ją nierozpoznawane twarze. Zbombardowały również jej Facebooka – tylu ludzi dodało ją do znajomych, że przekroczyła limit portalu – pięć tysięcy, i już nikt nie może jej dodać.

Księżniczka

Stoimy w korku. Trzymilionowa stolica Argentyny zatyka się nawet w sobotnie popołudnia. Przewodnik Vega nie traci animuszu i sypie anegdotami.

Opowiada o włoskich dziadkach przyszłego papieża, którzy dotarli do portu w Buenos Aires z Piemontu pod koniec lat 20. XX w. Babcia Rosa zeszła z pokładu prosto w upalne lato ubrana w długi do stóp skórzany płaszcz i z lisem owiniętym wokół szyi. Pod płaszczem ściskała rodzinne oszczędności i biżuterię.

Dziadkowie Bergoglia z synem mieli wsiąść na transatlantycki statek „Principessa Mafalda”, ale nie zdążyli sprzedać cukierni, którą prowadzili, więc bilety przepadły i do Argentyny dopłynęli następnym – „Juliuszem Cezarem”. „Principessa” rozbiła się u wybrzeży Brazylii – zginęło 314 z ponad 1200 pasażerów. – Nad rodziną Bergogliów czuwała Opatrzność – ocenia Vega.

Mama przyszłego papieża, Regina Maria, jest gospodynią domową. Ojciec, Mario José, pracuje na kolei i uczy w technikum chemicznym, które ukończy również jego najstarszy syn. – Ojciec znalazł mu pierwszą pracę w zaprzyjaźnionej fabryce rajstop, gdzie chłopak został sprzątaczem. Od młodego wpajał mu szacunek do pracy. Potem Jorge był analitykiem w laboratorium – opowiada Vega.

Powołaniespłynęło na niego w szpitalu. Po ciężkiej infekcji zdecydowano, że należy usunąć kawałek płuca. Operacja się powiodła, ale 21-letni Jorge bardzo cierpiał. Odwiedziła go wtedy siostra Dolores – zakonnica, którą poznał jeszcze w przedszkolu Miłosierdzia Bożego. „Swoim bólem naśladujesz Chrystusa” – powiedziała. Rok później zapisał się do seminarium.

Mijamy więzienie w dzielnicy Villa Devoto, jedyne w obrębie stolicy. Wyjątkowe, bo oprócz kościoła katolickiego i ewangelickiego ma również synagogę. Kardynał przychodził tu w dniu odwiedzin i ustawiał się w długiej kolejce, która wiła się wzdłuż murów więziennych, a gdy strażnicy chcieli zabrać go do wejścia, odmawiał – nie chciał żadnych przywilejów. Korespondował z więźniami, często jeździł do villas, dzielnic biedy na obrzeżach Buenos Aires. Sprawił, że pojawiło się tam więcej księży. W stolicy nazywano go „biskupem biednych”.

Kioskarz

Międzynarodowe media wyssały wszystkie siły nie tylko z rodziny, ale najwyraźniej również i z pracowników kurii w Buenos Aires. Położona na najważniejszym placu w mieście, przylega do katedry i sąsiaduje z pałacem prezydenckim Casa Rosada. Zamiast wywiadu, sekretarka poleca obejrzeć film dokumentalny.

Energii do opowieści nie brakuje za to zwykłym ludziom, którzy byli częścią kardynalskiej codzienności.

– Od 1997 r. przychodził do nas co miesiąc, piechotą, miał niedaleko z kurii – opowiada jego fryzjer Juan José. Jego zakład to tradycyjna barberia, czyli męski fryzjer, założona w 1936 r. Przychodzi tu wielu siwych mężczyzn na golenie, strzyżenie lub – jak papież – zabiegi na stopy u pedicurzystki. Wśród klientów są politycy z okolicznych ministerstw (m.in. ministrowie kultury i ekonomii). – Ale Bergoglio to był nasz pierwszy arcybiskup. Polecił nasze usługi swojemu następcy – uśmiecha się właściciel zakładu.

– Żartowaliśmy, rozmawialiśmy o piłce nożnej, codziennych sprawach. Ale nie zwierzał mi się, to cichy i skromny człowiek. Przez 20 lat nic się nie zmienił. Nawet te buty, o których piszą, miał te same.

Przez dziesięć lat, od poniedziałku do piątku o szóstej rano, gazeciarz Daniel del Regno przecinał plac de Mayo z gazetą „La Nación” w dłoni. Czasem arcybiskup czekał na niego w drzwiach kurii.

– Zamienialiśmy kilka słów, ale było wcześnie rano, spieszyłem się do pracy. Teraz żałuję. Chciałbym mu zadać tyle pytań. Osobistych, związanych z moim życiem – mówi Daniel.

W weekendy Bergoglio chodził po gazety sam, by nie kłopotać Daniela, który przez kilka lat przyjeżdżał w niedzielę do centrum tylko po to, by dostarczyć „La Nación” arcybiskupowi. Kiosk przejął po ojcu.

– Nie jestem z tych, co chodzą co tydzień do kościoła. Ale kardynał ujął mnie swoją serdecznością i skromnością. Co za człowiek! – wyznaje Daniel. – Pewnego ranka pięć lat temu poprosiłem go, by ochrzcił mojego syna Lauretano. Otworzył kalendarz, był wypełniony, bo zbliżało się Boże Ciało. Znalazł jednak czas. „W którym kościele chciałbyś, żebym go ochrzcił?”, spytał. Odpowiedziałem, że w katedrze, by nie musiał tracić czasu na dojazd. Zdziwił się, że chcę tu fatygować całą rodzinę, i zaproponował, że może lepiej on dojedzie do naszej parafii. „Kto nie będzie chciał przyjść na chrzest udzielany przez arcybiskupa, niech go cholera!” – odpowiedziałem.

Jako papież też nie odmawia takiej posługi – w październiku 2015 r. ochrzcił syna znajomego z Ruchu Wykluczonych Pracowników w kaplicy Domu św. Marty. Często łapie za telefon, by zadzwonić do siostry, do kurii albo złożyć kondolencje znajomemu księdzu z powodu śmierci matki.

Do kioskarza Daniela też zadzwonił. W marcu 2013 r.

– Cześć, tu Bergoglio. Dzwonię, by się pożegnać. Już nie będę potrzebował gazet. Wygląda na to, że zostanę w Rzymie. Pozdrów ojca! ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Niezależna reporterka, zakochana w Ameryce Łacińskiej i lesie. Publikuje na łamach m.in. Tygodnika Powszechnego, Przekroju i Wysokich Obcasów. Autorka książki o alternatywnych szkołach w Polsce "Szkoły, do których chce się chodzić" (2021). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2016