Koledzy Franciszka

Podążanie argentyńskimi śladami filmu „Dwóch papieży” pomaga zrozumieć, dlaczego Kościół Franciszka nie może być inny.
z Buenos Aires

03.02.2020

Czyta się kilka minut

Prowizoryczne mieszkania zbudowane pod drogą szybkiego ruchu, przecinającą dzielnicę biedy Villa 31 w Buenos Aires, maj 2017 r. / NATACHA PISARENKO / AP / EAST NEWS
Prowizoryczne mieszkania zbudowane pod drogą szybkiego ruchu, przecinającą dzielnicę biedy Villa 31 w Buenos Aires, maj 2017 r. / NATACHA PISARENKO / AP / EAST NEWS

Myślisz, że się zgubiłeś? Nie przejmuj się, bo Bóg nie daje za wygraną” – mówi Bergoglio, grany przez Jonathana Pryce’a w pierwszej scenie filmu „Dwóch papieży”. Rzecz dzieje się w 2005 r. Ówczesny arcybiskup Buenos Aires odprawia mszę na placu w stołecznej faweli. Nie po raz pierwszy.

Papież ze slumsów

Villa 31, mimo że znajduje się w samym środku argentyńskiej stolicy, jest odgrodzona od Buenos Aires wysokim na cztery metry murem. To największa dzielnica biedy w mieście. Zamieszkuje ją ok. 50 tys. osób, choć dokładną liczbę mieszkańców trudno oszacować. Tu nikt nie prowadzi statystyk ani nie wydaje pozwoleń budowlanych. Kanciaste, samozwańcze wieżowce burzą symetryczną architekturę boskiego Buenos. W powietrzu kłębi się dym spalonego mięsa, który miesza się z zapachem leżących w skwarze popołudniowego słońca śmieci. Lepiej oddychać płytko, żeby odór nie trafił prosto do żołądka. Sylwester 2019. Najgorszy dzień na wizytę w slumsach. Jak tłumaczy Brayan, mój doświadczony w ulicznej rzeczywistości towarzysz: – Dzisiaj wszyscy kradną, żeby „zamknąć noc” i dobrze zacząć Nowy Rok.

Przebrani za „lokalnych”, w basenowych klapkach, z telefonami schowanymi głęboko, przemierzamy w poszukiwaniu śladów papieża wąskie, wydeptane przez mieszkańców ulice bez nazw. To właśnie Villa 31 była kiedyś miejscem często odwiedzanym przez obecnego biskupa Rzymu.

– Kiedy dołączyłem do ekipy curas villeros (księży ze slumsów) w 1999 roku, było nas dwunastu – opowiada w rozmowie z „Tygodnikiem” ojciec Guillermo Pablo Torre, wieloletni współpracownik Jorgego Bergoglia. – Tworzenie kościołów w slumsach było jednym z głównych priorytetów Jorgego.

Kościół narkomanów

Tam, gdzie gangi i bieda decydują o życiu lub śmierci, Bergoglio posyłał świeżo wyświęconych księży, takich jak Guillermo. Trudno umówić się z nim na rozmowę. Ma dużo zajęć. Równie trudno znaleźć jego parafię – główny kościół w Villa 31. Na mapach miasta, nawet tych z Google’a, parafia Cristo Obrero (Chrystus Robotnik) położona jest na skraju czegoś na kształt terra incognita. Dla ułatwienia umawiamy się więc na ulicy Mugica, która istnieje tylko w świadomości mieszkańców Villa 31. Dla paralelnej rzeczywistości Buenos Aires ulica Mugica jest tylko bezimienną bramą do getta.

Na twarzy Guillerma widać wyraźnie ostatnie 20 lat, jego koszula z koloratką pamięta obydwie dekady. Przed kościołem, schowanym pod wiaduktem drogi szybkiego ruchu, kilku mężczyzn już czeka na powrót Guillerma. Mężczyźni leżą na kamiennym podwyższeniu tuż przy wejściu do kościoła. Jak się dowiem chwilę później, kamienne podwyższenie, służące za legowisko i schronienie przed ostrym słońcem, to mauzoleum księdza Carlosa Mugici. Mężczyźni proszą o coś do jedzenia. Kiedy odchodzą, Guillermo mówi mi, że to nowo przybyli podopieczni Hogar de Cristo (HDC), organizacji działającej na rzecz osób uzależnionych od narkotyków, którą w 2007 r. założył wraz z innymi curas villeros przy wsparciu kardynała Bergoglia.

Ksiądz komunista

Guillermo dwa lata prosił Bergoglia, aby ten powierzył mu posługę w Villa 31. W ciągu ostatnich lat seminarium pracował w innej dzielnicy biedy, Bajo Flores. Potem został wysłany do, jak mówi, „normalnej parafii”. Wtedy Jorge co jakiś czas zapraszał go na rozmowę.

„Nadal ci chodzi po głowie ten pomysł z zostaniem cura villero?” – pytał.

Chciał się upewnić, że to coś więcej niż przelotna manifestacja domniemanej odwagi. Bergoglio wiedział, że posyła go jak owcę między wilki. Wielu curas villeros nie dokończyło swojej posługi. Znany w całej Argentynie ksiądz Pepe musiał uciekać z Villa 31. Otwarcie mówił o handlu narkotykami i zdecydowanie wiedział za dużo. Ks. Mugica, którego imię nosi główna ulica w slumsach i na którego grobie odpoczywają podopieczni HDC, został zastrzelony w 1974 r. przez Triple A (Antykomunistyczny Sojusz Argentyński – prawicowe szwadrony śmierci). Mugica zginął, bo otwarcie popierał ludzi wykluczonych i kubańską rewolucję. Przez wojsko był uważany za komunistę. Dzisiaj to lokalny święty.

Guillermo zna historię tych księży. Wie, że z nim może być podobnie. Musi uważać, z kim rozmawia, co mówi. Nie może zadawać niepotrzebnych pytań. Ale nie mógłby być gdzie indziej.

– Ta praca to życie – tłumaczy Guillermo. – I jak w życiu są w niej rzeczy ciężkie i bardzo piękne. Ludzie w Villa 31 wyrażają swoją wiarę lepiej, niż ja jestem w stanie to zrobić. Dla mnie moi parafianie to rodzina.

W zakrystii trwają właśnie przygotowania do mszy. Co chwilę ktoś wchodzi: dzieci śpiewające na mszy, kobieta, która posługuje, rozdając komunię, i bezpański pies. Nastolatka z papierosem w ręku schowanym za plecami pyta, czy ksiądz przyjdzie do jej sąsiadki, bo ta jest bardzo chora. W ciągu paru minut w zakrystii robi się spory harmider. Co chwila słychać „hola padre” (cześć, ojcze). Każdy coś chce, o coś prosi. Niektórzy przyszli pogadać. Jak w rodzinie. Guillermo mówi, że posługa w slumsach to nauka ewangelii w praktyce. Nie ma w niej logiki. Villa 31 to miejsce, w którym czasem wydaje się, że starczy jedzenia dla dwóch, a trzech wychodzi z obiadu najedzonych. Miejsce, w którym nocą dochodzi do strzelaniny, a rano cała ulica zrzuca się na pochówek.

María od herbaty

– W życiu bym nie pomyślał, że będzie mi dane pracować tu na stałe – Guillermo uśmiecha się szeroko, mówiąc tonem, jakim ludzie opowiadają o wygranej na loterii.

Kiedy idzie tutejszymi uliczkami, ludzie z daleka machają do niego i wołają go po imieniu. Przyznaje, że nie jest w stanie zapamiętać wszystkich parafian. Ma ich w końcu kilka tysięcy. – Jorge to pamiętał imiona wszystkich bez wyjątku – wspomina Guillermo. – Jak ostatnio byłem u niego w Rzymie, to wypytał o całą moją rodzinę. O każdego z osobna.

Tego, że Franciszek ma pamięć do ludzi, doświadczają wszyscy, którzy znali go jeszcze jako Jorgego. Przy innej okazji rozmawiałam z Carlosem, który przez dwa lata pracował dla Bergoglia przy pracach renowacyjnych w seminarium duchownym Collegium Maximum, i który podczas wakacji w Rzymie odebrał telefon od papieża: „Cześć, Carlos, tu Jorge. Słyszałem, że jesteś w Rzymie. Co u ciebie? Jak żona?”.

Jorge zawsze znajduje i znajdował czas dla dawnych znajomych.

– Nawet jak miał ważne obowiązki, a my zapraszaliśmy go na jakąś uroczystość, to przychodził. Nigdy nie odmówił – opowiada Guillermo.

Po Villa 31 krążą anegdoty z czasów, w których Bergoglio przemierzał piechotą tutejsze uliczki. Dzięki niemu do legendy przeszła doña María – specjalistka od yerba mate, tradycyjnego argentyńskiego naparu z ostropestu paragwajskiego. Zawsze czekała na Jorgego w zakrystii z kubkiem gorącej yerby. Kiedy Jorge przekraczał granicę z Villa 31 pytał: „Gdzie jest María?”.

– Czasem już dzwoniliśmy na mszę, ludzie w ławkach siedzieli, a Jorge z Maríą w zakrystii zagadani sączyli yerbę – wspomina Guillermo.

María zmarła kilka lat temu, ale do dzisiaj wszyscy wspominają ją jako „Maríę od yerba mate”.

Błogosławiony grill

– Ludzie z Villa 31 mogą ci wybaczyć ludzkie błędy, ale nigdy nie wybaczą tego, że będąc księdzem odmówisz im rozmowy, sakramentu czy błogosławieństwa – tłumaczy Guillermo.

Za czasów Bergoglia, podczas uroczystości ku czci Jezusa z Mailín, ludzie zatrzymywali procesję, której przewodniczył kardynał, prosząc, żeby pobłogosławił ich domy. W zamian szykowali grilla.

– Jorge często siedział u kogoś w domu. Ludzie zapraszali go na obiad – wspomina Guillermo. – Niektórzy traktują takiego grilla z księdzem jako największe błogosławieństwo.

Jorge sam raz w tygodniu zapraszał swoich przyjaciół i współpracowników na przygotowany przez siebie obiad. Tu, w Argentynie, zawsze był wśród ludzi. Do tego stopnia, że zyskał przydomek „Sól gruboziarnista”, bo, jak tłumaczą bywalcy słynnych obiadów u Jorgego – był wszędzie i we wszystkim. Jak sól.

Gdy rozmawiamy z Guillermem w kościele, za ścianą podopieczni HDC szykują grilla. Jest godzina 17. Pora obiadowa minęła już dawno, a do późnej argentyńskiej kolacji zostało jeszcze parę godzin. Ale to nieważne. Grill to stały element tutejszej kultury. Kiedy wychodzimy, ojciec Guillermo prosi jednego z mężczyzn, żeby odprowadził nas na przystanek autobusowy. Ten spogląda z rozrzewnieniem na czekający na niego posiłek i prosi kolegę, żeby popilnował mu talerza. Należy do tych ludzi, którzy wyglądają bardzo młodo i staro zarazem. Idzie szybko i mówi jeszcze szybciej. Ma niecałe 500 metrów na to, by opowiedzieć historię swojego życia. Jest z Urugwaju. Cała jego rodzina zginęła. On sam przez ponad 10 lat był bezdomny i brał narkotyki. Ojciec Guillermo zabrał go z ulicy. Dał nowe ubranie, ­nakarmił i ­pomógł przejść przez odwyk. Teraz on sam pomaga ludziom uzależnionym od narkotyków na terenie Villa 31. Jeszcze kilka godzin temu szukał chłopaka, który niedawno dołączył do HDC, a który zeszłej nocy uciekł w poszukiwaniu narkotyków. Znalazł go nieprzytomnego w jednym z zaułków.

– Wiedziałem, gdzie go szukać. Zawsze wiem – opowiada w pośpiechu.

Mało kto doświadcza brutalności życia w takiej dawce jak on. Mało kto, tak jak on, wychodzi z tego obronną ręką. Zwłaszcza tutaj.

Bubi, zrób doktorat

Na początku była impreza. Typowa latynoska fiesta na kilka tysięcy osób. Ojciec Jorge Seibold to intelektualista, syn emigranta z Niemiec. Kiedy dostał polecenie pracy w dzielnicy biedy w prowincji Buenos Aires, został zmuszony do przedefiniowania własnej, wystudiowanej wersji religijności. Kiedyś przyszedł do swojego lokalnego pomocnika, pana Laurentina, z pomysłem zorganizowania procesji. Ten powiedział: „Dobrze, ale pamiętaj Jorge, Boga chwali się z uniesionymi rękami i w tańcu”.

Załatwił więc muzykę i zorganizował jedzenie. Procesja po raz pierwszy zorganizowana przez Seibolda w 1976 r. jest dziś jedną z najliczniejszych w tym rejonie Ameryki Południowej.

– To było przełomowe wydarzenie w mojej posłudze duszpasterskiej. Wtedy postanowiłem zająć się mistyką popularną – tłumaczy Jorge Seibold. Studiował z Bergogliem w seminarium.

– Na początku nie rozmawialiśmy ze sobą za dużo. Ja byłem rok wyżej, a do nowo przybyłych, takich jak Jorge, nie wypadało się odzywać – żartuje.

Po seminarium układ sił się odwrócił i to Bergoglio został jego przełożonym. Widząc potencjał intelektualny starszego kolegi, polecił mu: „Bubi, zrób doktorat z filozofii!”.

Posłuchał. Przez lata pracowali w tym samym budynku, w którym teraz siedzimy. Okna wychodzą na patio, które było scenerią kilku filmów o Franciszku. Seibold opowiada, że medialny talent Bergoglia rozwinął się dopiero po tym, jak został papieżem. Jorge, jakiego pamięta, chodził zawsze bardzo skupiony, z surowym wyrazem twarzy. Momentami bywał oschły, bardzo oszczędny w słowach.

– Jak czyjeś intencje nie są jasne, to odpowiada krótko, zwięźle – komentuje Sei­bold.

Jorge, jakiego zna, długo zachowuje dystans. Podobnie jak on sam.

Podczas naszej pierwszej rozmowy, dwa lata temu, na pożegnanie dostałam od niego jeden z dwóch istniejących egzemplarzy pracy doktorskiej – tej napisanej z polecenia Franciszka – z podpisem „padre Seibold”. Dwa lata później wręcza mi swoją najnowszą książkę, podpisuje i mówi: – Teraz już Bubi.

Bergoglio u Videli

Rozmawiamy o czasach dyktatury. Mówi się, że Franciszek w tym budynku ukrywał poszukiwane przez władze osoby. Pytam, czy coś wiedział.

– Podejrzewałem, że może być do tego zdolny, ale nawet będąc w tym samym budynku, nic nie zauważyłem. Później się dowiedziałem, że ukrywał tu kogoś, i że stąd organizował tym ludziom transport do Urugwaju – opowiada Jorge Sei­bold. – To były ciężkie czasy – podkreśla.

Do dziś niektórzy zarzucają Bergogliowi kontakty z władzą i to, że nie bronił innych jezuitów.

– Jorge nie jest Bogiem – komentuje Sei­bold. – Musiał przekonywać księży, żeby się nie wychylali. Chodziło mu o bezpieczeństwo, to budziło i nadal budzi w ludziach dużą podejrzliwość co do tego, na jakich warunkach wchodził w kontakt z ówczesną władzą.

Czasy dyktatury wojskowej wymagały od Bergoglia nieustannego balansowania pomiędzy dobrem a złem. Pomiędzy tym, co słuszne, a tym, co rozsądne.

Pytam, czy faktycznie bywał u Videli, przywódcy junty wojskowej. – Mogło tak być. To były inne czasy. Nie nam to oceniać. Zawsze trzeba patrzeć na kontekst – kwituje.

Kościół Franciszka

Praca w najbiedniejszych dzielnicach, lata życia w strachu o siebie i innych pod rządami dyktatury wpłynęły na to, że zarówno Seibold, jak i Bergoglio wykształcili w sobie szczególną wrażliwość na drugiego człowieka. To człowieka, a nie przepisy czy tradycję, stawiają w centrum swojej wizji duszpasterskiej.

– Czasami życie staje się niezwykle skomplikowane – przyznaje o. Jorge Sei­bold. – Nie możemy ewangelizować, bijąc w dzwony i czekając, aż wierni sami do nas przyjdą. Kościół katolicki musi się zaadaptować do nowych rzeczywistości, i to na wszystkich poziomach. Również na takich, o których dawniej się nie mówiło.

Ojciec Seibold twierdzi, że ewangelią nie należy straszyć – ona ma przynosić nadzieję. – Nie można komuś powiedzieć, że Bóg go potępi. Bóg podnosi i obejmuje z miłością.

W kraju Franciszka ewangelię realizuje się w działaniu, w kontakcie z ludźmi, przyjmując ich życie takim, jakie jest. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Studiowała nauki polityczne na Universidad de los Andes w Bogocie. W latach 2015-16 pracowała dla Hiszpańskiego Instytutu Nauki CSIC w departamencie antropologii w Barcelonie. Mieszkała w Kolumbii, Meksyku, Peru i Argentynie. Przeprowadzała wywiady m.in. z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2020