Czerwona pokusa

W Niemczech wybuchł skandal, którego bohaterem są gospodarcze elity. Na niechętnych kapitalizmowi nastrojach zyskała jednak nie stara lewica, ale nowa partia, odwołująca się do... socjalizmu.

28.02.2008

Czyta się kilka minut

Kolor czerwony znów w modzie. Mowa jednak nie o czerwonych sztandarach niemieckiej socjaldemokracji - partii ze 150-letnią tradycją, która już pół wieku temu pożegnała się z socjalistyczną utopią i odtąd była filarem "społecznej gospodarki rynkowej" - jednak o formacji nowej. Także czerwonej, ale inaczej - bo po prostu socjalistycznej, rzucającej wyzwanie nie tylko socjaldemokratom (SPD), ale w ogóle kapitalizmowi epoki globalizacji.

Już sama nazwa nowej partii - "Die Linke" - brzmi jak prowokacja, wymierzona w starą lewicę. W języku niemieckim przedrostek "die" znaczy tu więcej, niż wynikałoby z dosłownego tłumaczenia (Partia Lewicy). W wolnym przekładzie nazwa ta mogłaby brzmieć: "Jedyna Prawdziwa Partia Lewicy".

Od minionej niedzieli nie ma już wątpliwości: Die Linke stała się trwałym elementem niemieckiej polityki. Tego dnia zakończył się właśnie krótki, lecz intensywny maraton wyborczy w trzech ważnych landach: Hesji, Dolnej Saksonii (tu wybory do parlamentów krajowych, landtagów, odbyły się w styczniu) i Hamburgu, gdzie głosowano w niedzielę 24 lutego.

Okazało się, że we wszystkich tych trzech zachodnich landach Partia Lewicy (bo tak ją nazywajmy) przekroczyła magiczną barierę 5 proc. głosów. Pomimo że dotąd traktowano ją protekcjonalnie, jako egzotyczne połączenie postkomunistów z dawnej NRD (zrzeszonych w Partii Demokratycznego Socjalizmu, PDS) i najróżniejszych, czasem bardzo dziwnych środowisk lewackich ze "starej" RFN, tu występujących pod nazwą "Wyborcza Alternatywa na rzecz Pracy i Społecznej Sprawiedliwości" (WASG).

Elita pod pręgierzem

Triumf Partii Lewicy zbiega się przypadkowo z największą, być może, aferą podatkową w historii Niemiec. Trudno dziś przewidzieć jej skutki, ale jedno wiadomo na pewno: nie pozostanie bez wpływu na nastroje społeczne.

Pierwszą jej odsłoną było zatrzymanie kilkanaście dni temu dyrektora Deutsche Post Klausa Zumwinkela, jednego z "kapitanów" niemieckiej gospodarki (i multimilionera). Zumwinkel wyszedł za kaucją, ale musiał jednak zrezygnować z funkcji: policja podatkowa zarzuca mu ukrywanie dochodów i niezapłacenie podatku w wysokości wielu milionów euro. Szybko okazało się, że to wierzchołek góry lodowej. Podobny zarzut mogą usłyszeć setki obywateli, zaliczających się do gospodarczej i finansowej elity, a w grę wchodzić mogą miliardy euro niezapłaconych podatków. Podejrzanych łączy jedno: dochody ukrywać mieli w tym samym miejscu - w Liechtensteinie, raju dla podatkowych oszustów, handlarzy bronią i dla zorganizowanej przestępczości.

A wszystko za sprawą - jeśli wierzyć doniesieniom medialnym - zwykłej płyty CD, na której pewien urzędnik bankowy z Liechtensteinu zgromadzić miał dane setek Niemców, klientów instytucji finansowych tego alpejskiego minipaństwa, aby potem odsprzedać ją niemieckiemu wywiadowi BND (inkasując za to, jak podają różne źródła, 4-5 mln euro).

Zarzut "szpiegostwa wśród przyjaciół" - prowadzenia wywiadu gospodarczego na terenie zaprzyjaźnionego w końcu kraju - rząd w Berlinie odpiera argumentem, że agenci śledzili podejrzanych o udział w przestępczości zorganizowanej, a cenną płytę zaoferowano im przy okazji. Trudno, by nie skorzystali z okazji, gdy w grę wchodziły tak poważne sumy i dobro niemieckiego budżetu.

Mamy więc sprawców i ofiarę: niemieckie państwo. Większą ofiarą tej afery jest społeczeństwo, coraz bardziej podzielone. Od lat narasta przepaść między bogatymi i biednymi, między "tymi na górze" i "tymi na dole". Podczas gdy menadżerowie pobierają milionowe gaże, które sami sobie przyznają, coraz więcej zwykłych obywateli jest szczęśliwych, gdy starcza im do pierwszego. W prawie 60-letniej historii Republika Federalna nigdy nie była krajem tak wielkich różnic socjalnych. A teraz jeszcze taki skandal...

Lewicowa alternatywa

Dla Partii Lewicy to woda na propagandowy młyn. Wielu jej polityków długo czekało na taką chwilę. Przez 18 lat, które minęły od zjednoczenia Niemiec, postkomuniści z byłej NRD - tradycyjnie silni we wschodnich landach, gdzie popiera ich mniej więcej co trzeci wyborca - mogli tylko pomarzyć o tym, by zaistnieć politycznie w landach zachodnich.

Stało się to możliwe dopiero niedawno: po tym jak polityka gospodarcza kanclerza Gerharda Schrödera zraziła do socjaldemokracji wielu związkowców i polityków z tzw. lewego skrzydła SPD. Jedni i drudzy, rozczarowani do "neoliberalnego" kursu Schrödera, utworzyli na terenie zachodnich Niemiec nowy twór: Wyborczą Alternatywę na rzecz Pracy i Społecznej Sprawiedliwości, atakującą SPD z lewej flanki. Potem, występując w sojuszu z postkomunistami, dostali się 2005 r. do Bundestagu, aby wreszcie w 2007 r. stworzyć jedną wspólną partię.

Teraz, gdy Partia Lewicy odniosła pierwsze sukcesy w landach zachodnich, widać jak destrukcyjny wpływ może ona wywrzeć na niemiecki system polityczny, dotąd uważany za jeden z najbardziej stabilnych i przewidywalnych wśród zachodnich demokracji. Trwała obecność Die Linke jako piątej siły - obok chadecji (CDU/

/CSU), socjaldemokracji (SPD), liberałów (FDP) i Zielonych - może sprawić, że niemożliwe staną się klarowne koalicje parlamentarne, że większości nie uzyska ani "obóz" chadecko-liberalny, ani socjaldemokratyczno-zielony. W sytuacji gdy pozostałe partie deklarowały dotąd, iż nie będą wchodzić w koalicję z Partią Lewicy, powstałby pat. Jedynym możliwym modelem stałoby się małżeństwo z rozsądku chadeków i socjaldemokratów - dotąd traktowane jako rozwiązanie przejściowe i awaryjne.

Dlatego z Hesji docierają już sygnały, że tamtejsza SPD byłaby gotowa na jakąś formę współpracy w trójkącie: SPD - Zieloni - Partia Lewicy, byle utworzyć lokalny rząd i odsunąć od władzy chadeków. Jeśli do tego dojdzie, byłby to precedens. Bo co jest możliwe w którymś z landów, prędzej czy później stanie się możliwe także w Berlinie.

Zwłaszcza że Partia Lewicy okazuje się czymś więcej niż tylko efemerycznym tworem, "partią protestu", żywiącą się chwilową słabością innych.

Opozycja antysystemowa

W niemieckiej polityce to nowa jakość - i niebezpieczeństwo. Partia Lewicy ma w swych szeregach pewien segment ideologiczny, który kiedyś obecny był w SPD i u Zielonych, ale został tam przezwyciężony (w SPD dawno temu, u Zielonych w ostatnich kilkunastu latach). Mowa o postawie opozycji antysystemowej, antykapitalistycznej, o socjalistycznym zabarwieniu. Na gruncie polityki wewnętrznej kwestionuje ona demokratyczny system RFN, zaś w polityce międzynarodowej postuluje wyjście Niemiec ze struktur transatlantyckich.

Postawa taka widoczna jest zwłaszcza w rozmaitych, czasem kuriozalnych, środowiskach lewackich z zachodnich Niemiec, które z zapałem włączyły się w budowanie nowej partii. Pozostając dotąd na marginesie, swą szansę dostrzegły w zjednoczeniu ze wschodnioniemiecką PDS.

Jak to funkcjonuje, pokazała już pewna posłanka do landtagu Dolnej Saksonii, nowo-

wybrana z listy Partii Lewicy, a wywodząca się ze środowisk komunistycznych: powiedziała publicznie, że budowanie "nowego społeczeństwa" wymaga istnienia takiej instytucji, jaką w NRD była Służba Bezpieczeństwa, słynna "Stasi". Partyjni liderzy odcięli się od niej w pośpiechu, wyrażając nawet przypuszczenie, że pechowa posłanka to wtyczka kontrwywiadu.

"Tylko silna Partia Lewicy gwarantuje, że Niemcy będą krajem społecznej sprawiedliwości" - brzmi hasło nowej partii. W trzech zachodnich landach trafiło w oczekiwania wielu ludzi. A także w ducha czasów, gdy, wedle sondaży, tylko co piąty Niemiec wierzy, że kapitalizm przynosi dobrobyt, kiedy klimat społeczny staje się coraz surowszy.

Takie nastroje są glebą dla utopii, dla czerwonej pokusy. Zwłaszcza gdy na oczach niemieckiego Kowalskiego kompromitują się elity. Chciwość menadżerów, ukrywających dochody w Księstwie Liechtenstein, to prezent: skandale realnie istniejącego turbokapitalizmu stają się pożywką dla socjalistycznych utopii. Tych, które - zdawało się - trafiły już do lamusa historii.

Przełożył Wojciech Pięciak

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2008