Czasem mury, czasem wojny

David Frye, historyk: Nie zawsze są skuteczne, a jeszcze rzadziej pożądane. Jednak świat bez murów i granic po prostu nie istnieje. I nie istnieją wtedy także nasze wolności.

27.12.2021

Czyta się kilka minut

Rodziny pochodzące z Haiti przechodzą z Meksyku na terytorium Stanów Zjednoczonych przez dziurę w murze granicznym w ­miejscowości Yuma w stanie Arizona, 10 grudnia 2021 r. / JOHN MOORE / GETTY IMAGES
Rodziny pochodzące z Haiti przechodzą z Meksyku na terytorium Stanów Zjednoczonych przez dziurę w murze granicznym w ­miejscowości Yuma w stanie Arizona, 10 grudnia 2021 r. / JOHN MOORE / GETTY IMAGES

MARCIN ŻYŁA: Po co nam właściwie mury?

DAVID FRYE: Po to, żeby było bezpieczniej. Ściślej mówiąc, chodzi o poczucie bezpieczeństwa.

Tylko o to?

To bardzo dużo, ponieważ to poczucie sprzyja wolności. W historii cywilizacji pierwszymi wolnymi ludźmi byli ci, którzy nie musieli, jak ich matki i ojcowie, wychowywać się na wojowników lub żyć w nieustannym poczuciu zagrożenia. Kiedy człowiek zorientował się, że jest bezpieczny, zajął się potrzebami wyższego rzędu.

Dziś ta sytuacja się zmieniła, lecz mury wciąż powstają na potęgę. Transnational Institute, amerykański think tank zajmujący się zrównoważonym rozwojem, prognozuje, że za trzy lata tzw. przemysł graniczny będzie w świecie wart 65 mld dolarów.

Bo też współcześnie „mur” to pojęcie dużo szersze niż kiedyś. Obejmuje wszelkie ogrodzenia, płoty, bariery, ale też np. systemy monitoringu elektronicznego, które jednak wciąż pełnią tę samą rolę – w szerokim znaczeniu ich zadaniem jest zapewnienie bezpieczeństwa terenom chronionym. Stawia się je głównie z trzech powodów: aby powstrzymywać ­niekontrolowaną imigrację, przemyt narkotyków, w niektórych zaś przypadkach także terroryzm.

I są skuteczne?

Czasem tak, czasem nie. Wiem, to nie jest konkretna odpowiedź. Dostaję prośby o wywiad od różnych pism – od prawicy po lewicę – i dziennikarze często chcą, żebym jednoznacznie powiedział: „mury są złem” albo „mury są OK”. To jednak nigdy nie jest takie proste.

Przez tysiące lat otaczano nimi głównie miasta, nie państwa. Ich budowanie było naturalne, czy też, używając współczesnego języka, neutralne ideologicznie. W cesarstwie rzymskim istniały miasta nieotoczone murami, ale było to możliwe dlatego, że Rzym jako jedno z pierwszych imperiów ustanowił spójny system ochrony granic zewnętrznych. W Brytanii powstał Wał Hadriana, lecz Rzymianie chronili swoje państwo przede wszystkim przy pomocy żołnierzy i sojuszy z zaprzyjaźnionymi ludami. Ale to wyjątek – średniowieczna Europa powróciła do murów miejskich.

Czy w historii były okresy masowego wznoszenia lub obalania murów?

Przeważnie je budowano. W mniejszej skali widoczne są jednak trendy szczegółowe. Na przykład dziś – budowa „mikro­murów”, barier odgradzających od siebie miejskie osiedla i sąsiedztwa. Wbrew pozorom nie jest to wyłącznie domena ludzi bogatych. Także uboższe wspólnoty otaczają się murami, chronią kratami w oknach. Gdy mury wkroczyły do środka miast, okazało się, że te nie są już tak jednorodne, zjednoczone jak kiedyś. W Stanach Zjednoczonych, zwłaszcza w Kalifornii, gdzie w ostatnich latach znacznie wzrosła liczba napadów rabunkowych, nawet sklepy zaczynają przypominać małe fortece.

Odgradzamy się, żeby chronić nasze bogactwo, nasz stan posiadania. I to na każdym poziomie. Nawet komórki mają błony, które chronią je przed wpływem świata zewnętrznego. W organizacji przyrody odbija się to powszechne dążenie do zapewnienia bezpieczeństwa poprzez oddzielenie się od tego, co mniej kontrolowane.

Psychologicznie potrzeba bezpieczeństwa tkwi u podstaw wszelkich potrzeb człowieka. W pewnym sensie jest nawet ważniejsza od potrzeby jedzenia, bo przecież jeśli jesteś głodny, ale ktoś cię atakuje, to nie zignorujesz tego ataku i nie zaczniesz w tym momencie wcinać hamburgera. Najpierw trzeba się obronić.

Ale dziś mury nie są już w stanie zatrzymać wielkich armii.

Buduje się je głównie po to, aby powstrzymywać masową imigrację. Zachód nie jest tu wcale pionierem – Europa i Stany Zjednoczone „przespały” pierwszą dekadę nowej epoki i dopiero teraz dołączają do budowniczych nowych murów. W 2003 r. Arabia Saudyjska zaczęła budowę zasieków wzdłuż granicy z Jemenem, głównie po to, aby ochronić swoje bezludne i roponośne obszary pustyni. Rok wcześniej Izrael zaczął wznosić swój kontrowersyjny mur odgraniczający go od Autonomii Palestyńskiej. Zasieki istnieją lub powstają na granicy Izraela z Syrią, Egiptem i Libanem. Stawiają je też Egipt i Jordania.

Zapewne niewielu z nas wie, że trzecim – po Saudach i Izraelczykach – największym „stawiaczem zasieków” są Indie. Barierę o wysokości trzech i pół metra, częściowo pod ­napięciem, postawiły nawet wysoko w Himalajach, na granicy z Pakistanem. Przykład z Indii sprawił, że mury zaczęły budować Tajlandia i Malezja – głównie po to, aby ­powstrzymać napór dżihadystów. Później dołączyła Afryka.

W książce „Mury. Historia cywilizacji” pisze Pan, że wkroczyliśmy w „drugą erę murów”.

W żadnym innym okresie historycznym tak wiele państw nie zbudowało tak długich barier. Co ciekawe, przez jakieś dziesięć lat Zachód nie zauważał, że świat zaczął się na nowo grodzić.

Może dlatego, że mury niezbyt jednak współgrają z zachodnim ­liberalnym podejściem do tego, jak powinien wyglądać idealny świat? Instynktownie kojarzymy fizyczne bariery z ograniczaniem wolności. Nikt nie marzy o świecie zasieków.

Nasze podejście zmienił mur berliński, który przez 28 lat był postrzegany – i słusznie – jako symbol zła komunizmu. Łatwo było rozszerzyć znaczenie tego symbolu na mury i granice w ogóle. Wciąż jednak – w Ameryce aż do kampanii prezydenckiej w latach 2015-16 – mało kto mówił, że mury to zło.

Już w pierwszej połowie lat 90. XX w., za prezydentury Billa Clintona, Stany Zjednoczone zaczęły realizować kilka programów zwiększania bezpieczeństwa granicy z Meksykiem czy wręcz budowania murów. Działo się to np. w okolicach miasta San Diego. Cztery projekty federalne uruchomiono bez większych kontrowersji w czasie, gdy w powietrzu unosił się jeszcze pył po zburzonym murze berlińskim.

Wspomniał pan o liberalnym podejściu do murów. Ale to przecież liberalni politycy zwykle optowali za bezpieczeństwem granic. Opowiadali się za kontrolowaną, limitowaną imigracją – ponieważ kiedy imigranci przyjeżdżają masowo, na rynku jest więcej pracowników i na jakiś czas spadają płace. Amerykańscy liberałowie przez długie lata szli do wyborów z hasłem: „Musimy kontrolować imigrację, aby chronić gospodarkę”.

I zmienił to dopiero Donald Trump?

Wraz z jego przyjściem dokonał się zwrot o 180 stopni. Trump bronił pomysłu budowy muru na granicy z Meksykiem. W Stanach po stronie liberalnej oraz w większości liberalnych mediów zaczęło narastać przekonanie, że z zasady należy się sprzeciwiać wszystkiemu, co mówi Trump. Pomijając już sensowność budowy takiego muru, ciekawie było obserwować, jak zmieniły się pozycje. Miałem wrażenie, że wielu Amerykanów nieświadomie nabrało przekonania, że zawsze byli „przeciwko murom”.

Paradoks polega na tym, że tradycyjnie za otwarciem granic byli Rupert Murdoch [amerykańsko-australijski potentat w branży prasowo-telewizyjnej – red.] i bracia Koch [David i Bill Koch, amerykańscy biznesmeni i miliarderzy, mający duże wpływy polityczne – red.]. Bynajmniej nie liberałowie, lecz środowiska stojące za interesem korporacyjnym. Z punktu widzenia potentatów finansowych „świat bez murów” oznacza tanią siłę roboczą.

Czy przez pierwszy rok rządów Joego Bidena coś się zmieniło?

Właściwie to jestem zaskoczony, jak mało zmieniła się polityka w sprawie południowej granicy USA. To nie jest tak, że spodziewałem się buldożerów, bo one i tak byłyby niepotrzebne – dużej części muru po prostu nie ukończono. Jednak postrzeganie Amerykanów jest takie, że nic w tej sprawie nie zrobiono. Tysiące ludzi wciąż nielegalnie przekraczają granicę USA z Meksykiem.

Biden jest dziś wyjątkowo niepopularnym prezydentem w dużej mierze za sprawą tego, co dzieje się na tej granicy. Na osobę odpowiedzialną za politykę imigracyjną wyznaczył wiceprezydentkę Kamalę Harris, co uczyniło z niej polityka jeszcze mniej popularnego. Wbrew pozorom wahadło opinii publicznej wychyla się w stronę poparcia dla murów.

Trudno jednak o nich dyskutować. Także w Polsce, gdzie w tym roku powstały zasieki na granicy z Białorusią, spierają się głównie zwolennicy skrajnych poglądów: ludzie, którzy uważają nowe umocnienia za symbol upadku człowieczeństwa, z tymi, którzy widzą zagrożenie w najmniejszym nawet poluzowaniu – w praktyce bezdusznych – procedur traktowania imigrantów.

I w Stanach, i w Polsce największe szkody w takiej dyskusji przynosi jej zideologizowanie...

...od którego trudno uciec, bo granice i mury jak mało które pojęcia obrosły symboliką i metaforami.

Trudno nawet stanąć pośrodku. Wspominaliśmy już mur berliński. W latach 70. i 80. XX w. trwała zimna wojna między Wschodem a Zachodem. Natomiast na samym Zachodzie nie było tak dużej polaryzacji między liberałami a konserwatystami jak dziś. Obie koncepcje ścierały się, jednak nie identyfikowaliśmy się z nimi tak bardzo, nie myśleliśmy o nich przy każdej okazji.

Teraz, w erze mediów społecznościowych, ludzie niezwykle silnie identyfikują się z jedną ze stron. I tak naprawdę nie chodzi o same ideologie, tylko o „metki”. W ciągu ostatnich lat ideologie się zmieniły – to, za czym byli liberałowie i progresywiści oraz konserwatyści w Stanach Zjednoczonych, zupełnie się odwróciło. Natomiast właśnie „metki”, którym jesteśmy wierni, zakłócają swobodną dyskusję. Ludzie się ich trzymają tak jak drużyn piłkarskich, którym kibicują od dzieciństwa – choć zmienili się w nich gracze i tylko koszulki klubowe zostały te same.

W Polsce trudno argumentować za budową zasieków, nie narażając się na oskarżenia o popieranie władzy. Jak to widać z oddali?

W latach 2015-16, choć migranci i uchodźcy z krajów islamskich nie dotarli wtedy do Polski, silna i wykorzystywana przez władze była tu obawa przed „najazdem muzułmańskim”. Była ona oczywiście nieprawdziwa, ale trafiła na podatną glebę – lęk przed utratą własnej tożsamości i kultury.

Nie przypominam sobie jednak wielu przypadków z historii, kiedy naród lub państwo budowały mur w celu ochrony swojej tożsamości czy kultury. Królestwa i państwa – także Polska – broniły swojej kultury, lecz nie w ten sposób. Przez Europę Środkową w średniowieczu faktycznie przetoczyli się muzułmańscy najeźdźcy, Mongołowie, więc dziś taka narracja szybko wywołuje konkretne skojarzenia. Wojny, o których uczono w szkołach.

Dziś jednak, rozmawiając o imigrantach na granicy polsko-białoruskiej, mówimy o stosunkowo niewielkiej liczbie osób, nieporównywalnej z tym, co dzieje się na amerykańskim pograniczu. Obawa dotyczy raczej tego, że sąsiedzi Polski – Białoruś i Rosja – wtrącają się w jej wewnętrzne sprawy, usiłują zdestabilizować sytuację w waszym kraju.

Ostatecznie mury dotarły nawet na północ Europy – na polskie Podlasie czy do francuskiego Calais. Zostaną na długo?

Wiele na to wskazuje. Częściowo to powrót do pewnego naturalnego, znanego od pokoleń stanu rzeczy. Do sprawdzonej zasady, która brzmi: „Mur to gwarancja dobrego sąsiedztwa”.

Czy da się budować mury i równocześnie utrzymywać mosty?

Nie jestem fanem tych metafor. Jako historyk wiem, że mosty ułatwiają inwazje, a mury je powstrzymują. Przez całe stulecia budowa mostu była aktem agresji – mosty zwiastowały atak.

Sądzę, że w XXI w. musimy do pewnego stopnia pozostać przy takim pragmatycznym podejściu. Mur jest absolutną, ostateczną barierą. Nie zawsze jest efektywny, jeszcze rzadziej – pożądany. Ale świat bez murów i granic po prostu nie istnieje. I nie istnieją wtedy także nasze wolności.

Trudno sobie wyobrazić funkcjonujący rząd, który nie wie, gdzie zaczynają się, a gdzie kończą granice państwa, którym administruje. Zwierzęta oznaczają i bronią swoich terytoriów. Ludzie od początku mieli tak samo. W kwestii, która nas dziś dzieli najbardziej, czyli podejściu do imigracji, trzeba znaleźć złoty środek: z jednej strony nie zatrzymywać jej w całości, a z drugiej – nie ulegać fantazjom o świecie bez granic.

Ale czy akurat mury muszą być jego częścią?

Wyobraźmy sobie taką utopię: wszyscy ludzie na świecie dysponują tym samym, szerokim zakresem wolności. Tylko wtedy mogłyby runąć wszystkie mury.

Ale taki idealny świat przynajmniej na razie nie jest możliwy. Masowe migracje podejmowane są głównie z powodów ekonomicznych. Ludzie – tak było zawsze – przenoszą się z miejsc, gdzie mają mniej wolności, do miejsc, gdzie tych wolności jest więcej. W szerokim znaczeniu tego słowa: także więcej swobody ekonomicznej i możliwości rozwoju. Dawni uciekinierzy z Berlina Wschodniego poczuliby się zapewne obrażeni, gdyby ich decyzje o ucieczce sprowadzać wyłącznie do pragnienia dobrobytu, posiadania dżinsów czy obiadów w McDonaldzie. Uciekali, ponieważ chcieli się z czegoś wyzwolić. Walczyli o swoją godność.

To smutne, że ostatecznym rozwiązaniem, które skończyłoby epokę murów, jest świat całkowicie wolny. Smutne, bo w praktyce niemożliwe.©℗

DAVID FRYE jest amerykańskim historykiem i publicystą, profesorem w Eastern Connecticut State University. Zajmuje się głównie antyczną i średniowieczną Europą. Pod koniec 2021 r. ukazało się polskie wydanie jego książki „Mury. Historia cywilizacji”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2022