Czas zatrzymany

"Przez wiele lat - pisał Andrzej Drawicz - miał dziecinnie kanciastą, skupioną i introwertyczną twarz chłopca-prymusa; wydawało się, że nigdy nie wydorośleje. Nagle coś się stało; rysy najpierw się wyostrzyły, potem rozpłynęły, w oczach pojawił się wyraz lęku i napięcia....

25.09.2006

Czyta się kilka minut

1.

Przyglądam się tej twarzy: zamyślonej, czymś pochłoniętej. Obok Szostakowicza Mścisław Rostropowicz i Światosław Richter - pogrążeni w rozmowie; on - jakby nieobecny.

Zdjęcie pochodzi z 1958 roku. To był świetny rok: Nagroda Leninowska za "XI Symfonię »Rok 1905«", doktorat honoris causa w Oksfordzie, Nagroda im. Sibeliusa, we Francji tytuł Komandora Orderu Sztuki i Literatury. Ale od kilku lat kompozytora dręczył kryzys. Pisał: "Głowa moja źle pracuje i nic nie komponuję... Ostatnio najbardziej żałuję uciekającego czasu... przepada bezpowrotnie i na zawsze".

2.

Urodził się 25 września 1906 w Petersburgu, zmarł 9 sierpnia 1975 w Moskwie. Jego matka była pianistką, naukę muzyki rozpoczął w domu. Był piekielnie zdolny. W wieku 13 lat został przyjęty do piotrogrodzkiego konserwatorium. W 1927 r. uczestniczył w I Konkursie Chopinowskim w Warszawie, z którego przywiózł dyplom specjalny (liczył na główną nagrodę, ale w dniu występu dostał... skrętu kiszek).

Pozostawił piętnaście symfonii (1925--71), tyle samo kwartetów smyczkowych (1938-74), dwa koncerty fortepianowe (1933, 1957), tyle samo skrzypcowych (1948, 1967) i wiolonczelowych (1959, 1966, dla Rostropowicza), dwie sonaty fortepianowe (1926, 1943), inspirowane cyklem Bachowskim "24 Preludia i fugi" (1951), liczne pieśni. Był autorem muzycznych ilustracji do sztuk teatralnych ("Pluskwa" Majakowskiego, "Hamlet" i "Król Lir" Szekspira) i filmów, czym zarabiał na życie; w młodości pracował nawet jako kinowy taper. Pisał także balety: "Złoty wiek" (1929), "Bołt" (1931), "Jasny strumień" (1935) oraz opery: "Nos" i niedokończeni "Gracze" według Gogola (1928), "Lady Makbet mceńskiego powiatu" według Leskowa (1934, druga wersja jako "Katarzyna Izmaiłowa", 1963).

3.

Ze wspomnień wyłania się obraz człowieka pełnego sprzeczności. "Według jednych - czytamy w świetnej biografii autorstwa Krzysztofa Meyera - był oportunistą, inni dostrzegali i cenili jego działania świadczące o niezaakceptowaniu władzy komunistów, jeszcze inni dopatrywali się w nim cech typowego rosyjskiego »jurodiwego«... Podobnie niezwykła skromność i brak wiary we własne możliwości łączyły się u niego z chorobliwą ambicją bycia zawsze pierwszym i najlepszym". Był nadwrażliwy, introwertyczny, nieśmiały, niecierpliwy, nerwowy. Dużo pił. Uwielbiał opowiadać anegdoty. Pasjonował się piłką nożną i szachami.

Przyszło mu żyć w ciekawych czasach. Ciekawych i strasznych. Przeżył obie wojny, rewolucję październikową (poświęcił jej "II Symfonię"), rządy Lenina (dedykował mu "VI" oraz "XII Symfonię »Rok 1917«") i Stalina, terror i odwilże. Ale słuchając muzyki Szostakowicza nie potrafię wyzbyć się wrażenia, że w głębi rządzi nią inna determinanta: jej własna. Że jej kształt, język, rozwój, forma, brzmienie, choć zależne od prądów historii, są monolitem. Ta muzyka jest posępna, skłębiona, przytłaczająca, ale co chwila łamie ją kapryśny rytm (jak u Mahlera), groteska i sarkazm. Niewątpliwie Szostakowicza moglibyśmy nazwać neoklasykiem. Ale może lepiej powiedzieć, że to jeden z ostatnich twórców wielkich muzycznych narracji.

Tak, jego muzyka jest jak powieść; rozległa, wielowątkowa i wielowyrazowa, pisana na długim oddechu, czasem szydercza. "Powieść odkrywa wymiary egzystencji... zastanawia się nad tym, czym jest przygoda... odsłania tajemne życie uczuć... odkrywa zakorzenienie człowieka w Historii... Zgłębia czas" - pisał Kundera. U Szostakowicza to także trochę autobiografia, a trochę proza świata.

4.

Choćby symfonie. W wydanym właśnie zbiorze "Shostakovich Edition" wszystkimi symfoniami dyryguje Rudolf Barszaj (z WDR Sinfonieorchester); całość symfoniki Szostakowicza kompletuje także Valery Gergiev (z Kirov Orchestra). Pod jedną ręką łatwiej wysłyszeć przecięcia, tożsamości i różnice. Barszaj jest wierny zapisowi, nie przeciwstawia się, daje się porwać. Gergiev natomiast chce zniszczyć, rozpalić i spopielić. Siła dźwięku pod jego ręką przeraża.

Ale nie inaczej chciał Szostakowicz. "Piąta" (1937) narasta jak lawina. "Koniec - pisał jeden z krytyków - brzmi nie jak rozwiązanie, lecz jak kara lub zemsta. To straszna siła". "VII Symfonia »Leningradzka«" (1942) to przetworzenie wojennych doświadczeń; nie bez powodu nazywana "Eroiką naszych dni". Jeszcze "Ósma" (1943): wstrząsająca, bo Szostakowicz chciał w niej udokumentować rozpacz i bezsens walki (żałobne Largo!). Od "Dziesiątej" (1953) Szostakowicz zaczyna coraz mocniej mówić o sobie. Wykorzystuje czterodźwiękowy motyw (d, es, c, h) zbudowany z inicjałów swego imienia i nazwiska (w "Piętnastej" użyje też kodu b-a-c-h). W "Czternastej" (1969) - do wierszy Lorki, Apollinaire'a, Rilkego - Szostakowicz zmniejsza skład orkiestry (perkusja, czelesta, 19 smyczków), by dźwięki stały się bliższe, czystsze. Całość otwiera motyw średniowiecznej sekwencji "Dies irae", a kończy uporczywa kulminacja zawieszona na nierozwiązanym dysonansie.

Osobną opowieść tworzą kwartety. Pierwsze jeszcze niby beztroskie, lekkie, ale od "Piątego" (1952) muzyka nabiera metafizycznego ciężaru polifonii. To tu pierwszy raz słyszymy inicjalne złożenie c-d-es-h. Dalej "Ósmy" (1960), napisany w trzy dni (!), poświęcony "samemu sobie". We wszystkich częściach odnajdziemy autobiograficzny sygnał; prócz niego - cytaty z utworów własnych i cudzych (Wagner, Czajkowski). I wreszcie "Piętnasty" (1974) - arcydzieło. Sześć części zatrzymanych w tempie adagio; jak odłożona w czasie śmierć.

Im dalej, tym Szostakowicz wydaje się bardziej wyciszony. Meyer: "Pierwsze wykonanie... w fotelu stary człowiek prawie niezdolny do poruszania się. Twarz miał opuchniętą i zniekształconą przez leki, bezbarwne oczy patrzyły przez grube, wypukłe szkła... I kiedy pianissimo wybrzmiały ostatnie akordy, salę zaległa absolutna cisza, po czym wszyscy w milczeniu wstali".

5.

Dużo chorował. W młodości przeszedł gruźlicę, pod koniec lat 50. zaczął cierpieć na niedowład rąk, na weselu syna w 1960 roku niedowład nóg stał się powodem skomplikowanego złamania. Lekarze zdiagnozowali rzadką odmianę choroby Heinego-Medina. Niemal w 60. urodziny miał pierwszy zawał serca, później kolejny. Doszedł jeszcze nowotwór płuc... Ale nie przestawał pisać.

Ostatnim jego utworem była "Sonata na altówkę i fortepian" ukończona na miesiąc przed śmiercią. W pierwszej fazie gorąca, rozedrgana, złośliwa. Wreszcie Adagio: kilka słów altówki, po których w fortepianie pobrzmiewają echa "Sonaty »Księżycowej«" Beethovena - tu symbolizującej zamieranie, gaśnięcie, odchodzenie. Łabędzi śpiew... Wiele razy czujemy, jakby swoją muzyką chciał żegnać się ze światem. W kwartetach, w wolnych częściach symfonii (olśniewające i przytłaczające zarazem Adagio na otwarcie "Ósmej"; otwarcie "Trzynastej" opiewające tragedię Żydów wymordowanych w Babim Jarze; początek i koniec "Czternastej"), w wojennym "Trio fortepianowym"...

Oto kolejny wielki kompozytor zatrzymanego czasu. Krzysztofowi Meyerowi na rok przed śmiercią oznajmił, że gdyby została mu tylko jedna godzina życia, chciałby posłuchać ostatniej części "Pieśni o ziemi" Mahlera.

6.

Nie potrafię bez wzruszenia słuchać pieśni Szostakowicza. Pierwszym błyskiem był Szekspirowski "Sonet 66" (ze zbioru "6 Romansów" z 1942 roku). Kolejnym - schowany do szuflady cykl "Z żydowskiej poezji ludowej" (1948) na trio wokalne i fortepian (choć o dopisanych trzech końcowych pieśniach lepiej zapomnieć). Dalej genialne "Siedem wierszy do słów Aleksandra Błoka" (1967) na sopran, skrzypce, wiolonczelę i fortepian; od obłąkańczo smutnej "Pieśni Ofelii" przez tragicznie zmiennego "Gamajuna", nokturny "Byliśmy razem", "Miasto śpi" i "Tajemne znaki", oszalałą od dźwięków "Burzę" po wyciszoną "Muzykę" (tak nazwał Szostakowicz pozbawiony tytułu wiersz "Nocą, gdy zaśnie niepokój").

"W tej muzyce - pisał krytyk - jest coś ze spowiedzi". Podobnie "Sześć wierszy Maryny Cwietajewej" (1973) na alt i fortepian; ile tu dziwnego chłodu, ale w głębi wulkan. Wreszcie przedśmiertna "Suita na bas i fortepian" do słów Michała Anioła, znów pisana jakby całym życiem; w "Nocy" wykorzystał melodię skomponowaną w wieku 9 lat.

7.

Co pisałbym o jego muzyce i o nim, gdybym żył w tamtych czasach? Jakie zdania ułożyłbym w połowie lat 30., kiedy reakcja Stalina po spektaklu "Lady Makbet" sprawiła, że Szostakowicza obwołano "wrogiem ludu"; jakie po wojnie, kiedy potępiano go za "formalizm"; albo później, kiedy w 1960 roku wstąpił do partii i stał się pupilkiem władzy; kiedy czytał podłożone mu przemówienia; kiedy pisał propagandową kantatę "Pieśni o lasach"; kiedy sygnował list potępiający Sacharowa? Ale przecież napisał wtedy, że "nie wybaczy sobie tego do samej śmierci", a parę tygodni wcześniej udzielił schronienia Sołżenicynowi...

Przeraża mnie strach, który od nagonki po "Lady Makbet" towarzyszył Szostakowiczowi chyba już zawsze. Przestał wychodzić z domu. Kładł się do łóżka w ubraniu. Czekał na telefon, na znak. Myślał o samobójstwie. I skreślił słynne zdanie: "jeśli mi odrobią obie ręce, to i tak będę pisać muzykę, trzymając pióro w zębach".

Nic dziwnego, że to właśnie jemu Anna Achmatowa zadedykowała wiersz "Muzyka": "W niej jakaś siła żarzy się tajemna / (...) I ona jedna chce rozmawiać ze mną, / Gdy inni nawet podejść by się bali" (przekł. Jerzy Czech). Andrzej Drawicz we wstępie do książki Meyera pytał, dlaczego apolityczna ze swej istoty i nieprzedstawiająca muzyka budziła aż taką nienawiść? Próbuję odpowiedzieć: bo jest niepokorna, wolna. Bo nawet kiedy nic nie mówi, mówi. A tego inżynierowie dusz boją się najbardziej.

Dziś, kiedy tak łatwo skreśla się życiorysy i rzuca kamieniami, dobrze jest przypomnieć sobie słowa "66 sonetu" Szekspira, z prawdziwie tragiczną, rozdzierającą melodią Szostakowicza: "jak rzadko zasługę nagradza zapłata, / Jak miernota się stroi i raduje zyskiem, / (...) Jak moc pospólną trwoni nieudolna władza, / Jak sztuce zatykają usta jej wrogowie, / (...) Jak prostą prawdomówność głupotą się zowie, / Jak dobro złu na sługę najwyżej się nada..." (przeł. St. Barańczak). Jak daleko, jak blisko.

Krzysztof Meyer, "Dymitr Szostakowicz i jego czasy", Warszawa 1999, Wydawnictwo PWN; "Shostakovich Edition" (symfonie, koncerty, suity, kwartety, muzyka kameralna, filmowa), 27 CD, różni wykonawcy (m.in. dyrygenci: Rudolf Barszaj, Jewgienij Mrawiński, Gennadij Rożdiestwienski, soliści: Cristina Ortiz, Dawid Ojstrach, Rubio Quartet), Brillant Classics 2006.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2006