Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ale przypomniałem sobie, że dwa lata temu, również w wakacje, recenzowałem płytę "Tristana i Izoldy" Wagnera w interpretacji Christiana Thielemanna (z Deborah Voigt i Thomasem Moserem). Było pięknie. Teraz, w to tak gorące lato, przyszło mi żyć z "Parsifalem" pod batutą tego chyba najciekawszego Wagnerzysty naszych czasów - z genialnym (jak zawsze!) Placido Domingo w tytułowej partii, Falkiem Struckmannem (Amfortas), Franzem-Josefem Seligiem (Gurnemanz), Wolfgangiem Banklem (Klingsor) czy Waltraud Maier (Kundry).
Już pierwsze preludium zachwyca. Nasycenie, spoistość, intensywność, rozwijanie, oddechy, crescenda, wyciszenia, powroty, głębia. Jedenaście minut czystego piękna. Thielemann znów opalizuje, wygładza, zaspokaja; umożliwia wsłuchanie, koncentrację bez szaleństwa czy utraty świadomości. I znów, jak w przypadku "Tristana" (czy recenzowanych płyt "Czarodziejskiego fletu" z Abbado oraz "Juliusza Cezara" z Minkowskim) okazuje się, jak bardzo nagraniom oper służą rejestracje live. Być może przy Wagnerze ma to szczególne znaczenie - bo przecież jak poradzić sobie z tym ogromnym czasem (4 godziny!), wielką formą, prawie niemożliwą do ogarnięcia?
Przypomniały mi się jeszcze fragmenty pełnego tajemnic i niepokoju opowiadania Nabokova "Powrót Czorba": "[...] W tym spokojnym niemieckim mieście, gdzie samo powietrze zdawało się prawie bez blasku i gdzie poprzeczne fale lekko zniekształcały zwierciadlane odbicie katedry co najmniej od siedmiu wieków, Wagnera grano powoli i rozkoszując się nim, tak by każdego nasycić muzyką". Nie wiem, czy Thielemann czytał te słowa Nabokova, ale prowadzi Wagnera właśnie tak. By nasycić każdy dźwięk, a przez to każdego z nas.
Choć co innego można zrobić z muzyką, kiedy pod ręką jest Placido Domingo...?