Czas trzeciego oceanu

Fala śmierci na Oceanie Indyjskim ściągnęła zainteresowanie świata na jeden z najbardziej osobliwych regionów naszego globu. W przeciwieństwie do islamskich i konfucjańskich kresów Azji, jest on istną kulturową wieżą Babel. Daleki od prawdziwej demokracji, choć kwitnący gospodarczo, budzi obawy, ale i wielkie nadzieje.

16.01.2005

Czyta się kilka minut

Indie szczycą się jedną z najstarszych w świecie kultur. Wieloetniczne Birma i Tajlandia powołują się na ponad tysiącletni rodowód. Jednak większość państw regionu, choć zbudowana na gruzach prastarych królestw, ma metrykę nader niedawną. Subkontynent indyjski zjednoczyli dopiero Brytyjczycy. To samo można rzec o Malezji. Olbrzymia Indonezja zawdzięcza jedność Holendrom, a Filipiny - Hiszpanom. Gros miejscowych elit, dzięki odwoływaniu się do wspaniałego dziedzictwa dawnych, efemerycznych imperiów (np. Madjapahit z centrum na Jawie), posiada silne tradycje niepodległego bytu i mocne poczucie tożsamości. Ich państwa są jednak etnicznymi beczkami prochu. Dla przykładu Birmę zamieszkuje ponad sto narodowości.

Szczęśliwy krach komunizmu

Czasy postkolonialne (skolonizowania uniknęła tylko Tajlandia) przyniosły krajom regionu ogromną różnorodność sytuacji politycznych. Wspólne okazało się tylko poczucie rozczarowania, wynikłe z nieudanej próby przeszczepienia wzorów europejskich.

W istocie twórcy niepodległości, jak Jawaharlal Nehru w Indiach czy Ahmed Sukarno w Indonezji, chcieli kopiować nie tyle model zachodni, co jego socjalistyczną wersję, mocno kontestacyjną wobec tradycji Zachodu. W zawsze parlamentarnych Indiach czyniono to mało brutalnie. I tam jednak w “akcjach upiększania miast" buldożery wygnały setki tysięcy ludzi ze slumsów. W Birmie za rządów “buddyjskich socjalistów" generała Ne Wina dochód narodowy spadł poniżej poziomu osiągniętego w czasach kolonialnych. Indonezję charyzmatyczny i wymowny Sukarno doprowadził do bankructwa, wznosząc między innymi największy w Azji stadion, za cenę którego można było zbudować mieszkania dla 100 tys. ludzi. Jedynie rządzona autorytarnie Tajlandia stroniła od takich eksperymentów. Wyciągnęła za to maksymalne korzyści gospodarcze ze ścisłej współpracy z USA podczas wojny wietnamskiej.

Wobec zacinania się gospodarczej machiny odwoływano się do ksenofobii. Z Birmy Ne Win wygnał po 200 tys. hinduistów i muzułmanów. Na Sri Lance (dawny Cejlon) dyskryminowanie Tamilów przez liczebniejszych buddyjskich Syngalezów eksplodowało terroryzmem i wojną domową. W muzułmańskich Indonezji i Malezji władze organizowały z kolei pogromy miejscowych Chińczyków, budzących zawiść swoim bogactwem.

Socjalistyczne mrzonki skompromitowane zostały przez komunizm, który runął w Europie, a w Chinach okazał się pustą skorupą kryjącą budowę kapitalizmu przez partię. Wyjściem dla regionu - zdaje się, niemal bezalternatywnym - stało się Stowarzyszenie Narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN). Ową silną i stabilną organizację społeczno-gospodarczą utworzyły w sierpniu 1967 r. Filipiny, Indonezja (rządzona już przez prozachodniego gen. Suharto), Malezja, Singapur i Tajlandia. Do czasu przyjęcia pod koniec stulecia pięciu kolejnych krajów (w 1984 - Brunei, 1995 - Wietnamu, 1997 - Laosu i Birmy, 1999 - Kambodży), członków ASEAN charakteryzowała proamerykańskość w polityce zagranicznej oraz autorytaryzm i antykomunizm w sprawach wewnętrznych.

Nieuchronna globalizacja

Sukces owego tworu nie ma właściwie w świecie precedensu. W latach 1967-97 dochód na głowę w Malezji, Indonezji i Tajlandii wzrósł cztery razy, podwajając się co siedem i pół roku. W Singapurze osiągnął w tym czasie 25 tys. dolarów per capita (więcej niż np. w Hiszpanii), choć państewko to pozbawione jest jakichkolwiek surowców i musi sprowadzać nawet słodką wodę. Wygrały przedsiębiorczość i pracowitość ludności, wysokie stopy oszczędności i inwestycji oraz nastawienie rządzących na stworzenie gospodarki rynkowej o orientacji globalnej, zależnej od handlu zagranicznego. Zastanawiająco duży był jednak rozmiar interwencjonizmu państwa. Nastawienie na eksport poprzedzone zostało stymulowanym przez rząd rozwojem przemysłu antyimportowego. Z drugiej strony, w będącym wzorem dla regionu Singapurze, rząd, choć sterował rozwojem wyspy, nie stosował żadnych, taryfowych ani pozataryfowych, barier w handlu.

Dynamizmu ASEAN nie zniszczyła nawet “zaraza finansowa" z 1997 r. Zapoczątkowana załamaniem tajlandzkiego bahta dewaluacja pieniądza sięgnęła wówczas od 14 proc. (w Singapurze) do 87 proc. (Indonezja). W tym ostatnim kraju zbiegnięcie się kryzysu z upadkiem skorumpowanej, lecz stabilnej dotąd dyktatury Suharto przyniosło wręcz groźbę rozpadu państwa. Podnieśli głowy separatyści w zachodniej Nowej Gwinei oraz w Acehu (dawny niezależny sułtanat na północy Sumatry, obecnie obszar najsilniej dotknięty przez tsunami). Niepodległość - uznaną przez świat w 2002 r. - ogłosił Timor Wschodni.

Absolutną niespodzianką końca wieku jest także gospodarcze przebudzenie Indii. W kraju będącym symbolem bezruchu wprowadzono w 1992 r. częściową wymienialność waluty i obniżono niebotyczne cła importowe. Od tego czasu tempo wzrostu PKB wynosi 6-7 proc. rocznie, a według prognoz za dwa lata ma być już najwyższe na świecie! Niemal cały ów rozwój przypada na sektor prywatny. Szczególnie zastanawiają sukcesy w dziedzinie komputerowego oprogramowania i biotechnologii.

Wszystko wskazuje, że przyszłość łuku Azji w basenie Oceanu Indyjskiego związana jest z globalizacją. Wszechstronny krach bojkotowanej w świecie Birmy (gdzie Ne Win ograniczył ongiś czas pobytu cudzoziemców do 24 godzin) jest tego najlepszym dowodem. W tym kontekście skutki tsunami mogą być niszczycielskie nie tylko dla minipaństw regionu, jak Malediwy czy Seszele, którym turystyka przynosi odpowiednio jedną trzecią i dwie trzecie wpływów dewizowych. Samą Tajlandię odpływ turystów może kosztować 200 mln euro miesięcznie. Z drugiej strony większość urlopowiczów (w Singapurze aż trzy czwarte) stanowią Azjaci, którzy raczej nie przeniosą się francuską Riwierę i Miami Beach. Postulowana z hałasem budowa systemu wczesnego ostrzegania przeciw tsunami ma wydźwięk głównie propagandowy. W walce z morzem zawiodła bowiem nie nauka, lecz ludzie. Żaden sejsmograf nie pomoże, gdy urządzenie zostanie - jak w Dżakarcie - beztrosko odłączone od linii telefonicznej.

Furia żywiołów raczej nie powstrzyma integracji państw ASEAN. W 2001 r. podpisały one porozumienie z Chinami o stworzeniu do 2010 r. strefy wolnego handlu, z potencjalnie największą na świecie, dwumiliardową liczbą konsumentów. Być może strefa ta obejmie kiedyś również Indie, które do połowy stulecia będą ludniejsze niż Chiny. Przyciągając dziesięć razy mniej inwestycji niż Państwo Środka, mieszkańcy Indii górują roczną wartością produkowanych towarów i... znajomością języka angielskiego. Czyżby więc po “wieku Atlantyku" i zapowiadanym “wieku Pacyfiku" miał nadejść czas trzeciego oceanu?

Zamiast fasady - demokracja

Jeśli tak się stanie, to nieprędko. Wciąż silna jest pokusa inwestowania zysków z obecnego boomu w zbrojenia. Zbudowanie w 1998 r. broni jądrowej w skonfliktowanych ze sobą Indiach i Pakistanie (w tym drugim z poparciem Chin) stwarza groźbę przemiany regionu w nuklearne pogorzelisko. Obawy budzi też hinduski i muzułmański fundamentalizm. Choć “talibanizacja" Pakistanu czy Indonezji jest raczej nierealna, członkowie Al-Kaidy zdolni są sparaliżować te kraje, a może i Tajlandię oraz Filipiny, gdzie działa muzułmańska partyzantka.

Stabilizacja, będąca warunkiem rozwoju, jest też uwarunkowana często niepopularną tu obecnością wojskową USA. Od chłonności amerykańskiego rynku, zwłaszcza w dziedzinie najnowszych technologii, uzależniony jest wszak rozwój lokalnych gospodarek. Tymczasem wycofanie się Amerykanów z baz na Filipinach, poprzedzone żałosną rejteradą z Indochin, podcięło wiarę wielu przywódców w niezawodność poparcia ze strony Waszyngtonu. Pojawiła się obawa, że w powstającą lukę strategiczną może wkroczyć Japonia (budząca ponure wspomnienia z okresu II wojny światowej), lub, co gorsza, totalitarne Chiny. Teoretycznie bezpieczeństwa w regionie ma strzec Regionalne Forum ASEAN (ARF). Powstałe w 1996 r., grupuje jako “partnerów dialogu" także m.in. USA, Chiny, Indie, Australię i Unię Europejską. Trudno orzec, na ile instytucja ta stanie się czymś więcej niż forum dyskusyjnym.

Również pod względem polityczno-ustrojowym model ASEAN budzi mieszane uczucia. Żaden z krajów Stowarzyszenia nie jest rzeczywistą demokracją. Liderzy najbardziej stabilnych, Lee Kuan Yew (Singapur) i Mahathir bin Mohammad (Malezja) głoszą koncepcję alternatywnych dla demokracji “wartości azjatyckich". Zakładają one prymat interesów państwa i kolektywu nad jednostką, wierność konserwatywnym kodeksom w stosunkach społecznych i wyższość harmonii wynikającej z konsensusu nad rywalizacją wyborczą. Krytycy owych koncepcji do wspomnianej listy dorzucają jednak też powszechną pogardę wobec kobiet, których położenie należy do najgorszych w świecie (w krajach kultywujących podobno “wartości rodzinne" prostytucja, zwłaszcza nieletnich, oraz handel żywym towarem osiągnęły koszmarne rozmiary).

Formalną demokracją pozostają Indie. Niemniej ciągle rosnący w siłę nurt narodowo-

-religijny partii Bharatija Janata jawnie bazuje na kastowym przekonaniu o nierówności ludzi. Na szczeblu rządów stanowych w Indiach przyjęto nieoficjalną zasadę, że każda kasta powinna posiadać własnego ministra. Dawne oceny, że kasty znikną za życia pierwszego pokolenia urodzonego w niepodległości (wierzył w to podobno premier Nehru, zresztą przedstawiciel najwyższej z kast - braminów z Kaszmiru), okazały się marzeniem utopistów.

Dziś trudno więc przesądzić, w jakiej mierze coraz głębsza globalizacja poszerzy mocno fasadową demokrację miejscowych państw i osłabi więzi klanowe czy kastowe, zwykle będące w warunkach wolnego rynku źródłem nepotyzmu i korupcji. Szansa niewątpliwie istnieje. A w takim razie wody Oceanu Indyjskiego powinny łączyć, a nie budzić grozę.

Dr JAKUB POLIT (ur. 1968) jest historykiem, pracuje w Instytucie Historii UJ. Ostatnio wydał książkę “Chiny" (Trio, 2004).

---ramka 344327|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2005