Czarne grzbiety

Książki prozatorskie nominowane do Nagrody od lat dają reprezentatywny wgląd w podskórne życie polskiej literatury.

27.08.2018

Czyta się kilka minut

 /
/

Nie inaczej wygląda to w tym roku, przy czym finałowa piątka różni się od siebie tak bardzo, jak to tylko możliwe. I to zarówno pod kątem stylistycznym czy formalnym, jak i ze względu na rodzaj opowieści o świecie, które nam serwuje. Dlatego też poszukiwanie jakiejkolwiek linii przewodniej byłoby nie tylko karkołomne, ale przede wszystkim spłycające dla samych tekstów.

W Nagrodzie Literackiej Gdynia bynajmniej nie chodzi jednak o to, by tworzyć nowe konstelacje w polu literackim, ani tym bardziej wpasowywać się w istniejące już kanony i inne zależności. Finałowe zestawienia, szczególnie w tej kategorii, miały zawsze na celu pokazanie maksymalnie szerokiej perspektywy tego, czym może być literatura. A konkretniej: jakimi językami się posługuje, czy próbuje poszerzyć swoje granice, a może porzuca eksperymenty, aby rekonfigurować to, co już dobrze znane? I wreszcie – co nowego (albo starego) jest nam jeszcze w stanie powiedzieć o świecie i nas samych? Nieprzypadkowo więc w tych zestawieniach można znaleźć debiutantów (w tym roku aż trzech: Bogdał, Bunda i Sołtys), dominują też autorki i autorzy spoza głównego nurtu literackiego. Nie chodzi jednak o sprzedażowe słupki ani medialną rozpoznawalność, ale raczej o odwagę zapuszczania się na nowe literackie terytoria.

„Nieczułość” Martyny Bundy na pierwszy rzut oka odstaje od pozostałych pozycji. Formalnie najbardziej klasyczna – rozpisana na cztery kobiece głosy powieść, niemalże XIX-wieczna z ducha saga opisująca życie trzech pokoleń kaszubskiej rodziny. Od lat 30. aż po późny PRL śledzimy losy Rozalii i jej trzech córek – co znamienne, mężczyźni pojawiają się tu rzadko i zazwyczaj szybko stają się kłopotliwym balastem. W powieści nie chodzi jednak wyłącznie o pokazanie historii z oryginalnej, bo jednocześnie kobiecej i prowincjonalnej perspektywy, ale raczej o relację z nierównej walki z rzeczywistością dotkniętą fundamentalnym brakiem czułości, a przez to skąpaną w mroku melancholii (wszak Kaszuby to miejsce narodzin demona Smętka).

Krok dalej idzie Aleksandra Zielińska w zbiorze opowiadań „Kijanki i kretowiska”, który można potraktować jako dziennik dokumentujący kolejne wyprawy w ciemne rejony świata (a czasem i świadomości). Zielińską konsekwentnie (to już jej trzecia książka) interesuje to, co niedoformowane – znajdujące się gdzieś na granicy szaleństwa, wymykające się możliwościom naszego języka. Bohaterkami jedenastu opowiadań są młode dziewczyny próbujące – z różnym skutkiem – dopasować się do nowych warunków stawianych im przez opresyjną dorosłość. Autorka żongluje zarówno perspektywami narracyjnymi, jak i konwencjami gatunkowymi, za każdym razem na nowo próbując opisać to, co nie potrafi zmieścić się w normalnym kadrze.

Czarne słońce, choć tylko połowicznie pojawia się w tytule książki Waldemara Bawołka, świeci mocno i bez przerwy nad jej bohaterami. Tu nie dzieje się nic, bo nic nie może się wydarzyć. Podstarzali mężczyźni i ich stare matki, małe miasteczko, poranne piwo w parku i gazetki z promocjami z lokalnego dyskontu – w tym zamkniętym kręgu nijakości i beznadziei nawet język pracuje na jałowym biegu, mieląc wciąż te same kłótnie, ale i marzenia. „Echo słońca” to przejmująca opowieść o piekle codzienności zbudowanym z obsesyjnych monologów, których nawet śmierć nie jest w stanie przełamać.

Świat powoli wyłaniający się z kolejnych monologów mamy także we „Florydzie” Grzegorza Bogdała – zbiorze pięciu tekstów, które łączy wiara w niezwykłą moc opowiadania. Ich narratorzy, na początku jakby od niechcenia, potem coraz mocniej chwytają nas w żelazny uścisk swoich opowieści. O czym mówią? O swoich życiach – pozornie banalnych, podszytych jednak narastającą z każdym akapitem dziwnością, momentami ocierającą się o szaleństwo. Nie liczą, że uda im się swoje historie opowiedzieć do końca, ale przecież nie na tym polega literatura, ani tym bardziej uwodzenie.

Wie o tym doskonale Paweł Sołtys (niektórym znany bardziej jako Pablopavo), który w swoim zwiewnym zbiorze „Mikrotyki” wyczarowuje opowieści niczym z ulicznych ballad albo czeskich opowiadań. To literatura obliczona na krótkie, emocjonalne spięcia. Obrazki z życia stolicy – ale tej kameralnej, zbudowanej z zapomnianych uliczek i rzadko odwiedzanych zakamarków – migają przed naszymi oczami, zostawiając po sobie oszałamiające powidoki. Warszawa Sołtysa smakuje tym rodzajem goryczy, po którym chce się więcej.

Wcześniej pisałem, że doszukiwanie się cech wspólnych tych pięciu książek byłoby naiwnym uproszczeniem. Jedna rzecz je jednak łączy – wszystkie mają czarne grzbiety, choć to najprawdopodobniej tylko przypadek. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2018

Artykuł pochodzi z dodatku „Nagroda Literacka Gdynia 2018