Czarna polewka dla Putina

Tego samego dnia, gdy Angela Merkel dostąpiła zaszczytu wystąpienia przed Kongresem USA, General Motors wycofał się z projektu sprzedaży Opla, swej firmy-córki, inwestorom z Rosji i Kanady. Debata o przyszłości koncernu wkracza w nową fazę.

09.11.2009

Czyta się kilka minut

Od kilku dni Niemcy przeżywają stan, który określić wypada nie inaczej jak zbiorowym rozgorączkowaniem. Niemcy - to znaczy zarówno politycy, jak też opinia publiczna, oczywiście media, a także, albo przede wszystkim, dziesiątki tysięcy tych, którzy pracują w Oplu (należącym dziś do amerykańskiego właściciela, General Motors) i w rzeszy firm produkujących podzespoły na rzecz tego koncernu, będącego symbolem "deutsche Wirtschaft". A gdy napięcie staje się nie do wytrzymania, słowa stają się coraz ostrzejsze. Mowa jest więc o "ciosie wymierzonym w stosunki niemiecko-amerykańskie", o "paskudnej mordzie turbokapitalizmu", o "niespotykanym afroncie", jakiego doświadczyć miała Angela Merkel. Za słowami idą czyny: związki zawodowe, tradycyjnie silne i będące liczącym się czynnikiem politycznym, zapowiadają strajki i demonstracje.

Fatalna koincydencja

A gdy polityczny Berlin obnosi się ze swą świeżą raną, media prześcigają się w braniu w obronę Angeli Merkel, rzekomo "publicznie spoliczkowanej" podczas wizyty w Stanach - która miała być przecież dowodem pozycji Niemiec w świecie oraz politycznym triumfem pani kanclerz, która tuż przed 20. rocznicą upadku muru berlińskiego mogła wystąpić przed połączonymi izbami Kongresu USA.

Przyczyną tych emocji jest fatalny zbieg okoliczności: akurat tego dnia, gdy Merkel brylowała w Waszyngtonie, przed Kongresem i w Białym Domu, General Motors ogłosił, że zamierza jednak zatrzymać Opla, swą firmę-córkę, i że wycofuje się z projektu sprzedania go konsorcjum, w skład którego wejść miała austriacko-kanadyjska firma Magna i rosyjski państwowy Sberbank. Tymczasem sprzedaż Opla temuż konsorcjum - mająca uratować firmę od bankructwa - była od wielu miesięcy przedmiotem negocjacji nie tylko gospodarczych, ale także politycznych, a przejście Opla w ręce Rosjan i Magny miało silne poparcie (także finansowe) rządu Niemiec.

Bez wątpienia, czasowa koincydencja między wystąpieniem Angeli Merkel w Waszyngtonie a nieoczekiwaną decyzją General Motors - która na niemieckich polityków spadła jak grom z jasnego nieba - była co najmniej nieszczęśliwa. Tym bardziej że GM, niegdyś największy producent aut na świecie, jest dziś w istocie firmą państwową: ratując koncern po wybuchu kryzysu, rząd USA przejął 60 proc. jego udziałów.

Zostawiając jednak na chwilę na boku politykę, wypada stwierdzić, że nie jest to decyzja nieracjonalna, gdy właściciel - nawet jeśli jeszcze rok temu groziła mu upadłość - podnosi się z upadku dzięki pomocy państwa i postanawia nie rezygnować ze swojego głównego aktywu na Starym Kontynencie - z fabrykami w wielu krajach Europy i z europejskim rynkiem zbytu.

Kto pójdzie na bruk?

Fakt, że 50 tys. niemieckich pracowników Opla (nie licząc firm z koncernem kooperujących) na decyzję General Motors reaguje wściekłością i groźbą strajków, na pierwszy rzut oka wydaje się zrozumiały. Ludzie ci żyją w niepewności od ponad roku - od chwili, gdy wraz z groźbą upadku koncernu-matki z Detroit realna stała się wizja upadku także Opla, i gdy władze obu firm rozpoczęły, przy intensywnym wsparciu niemieckiej polityki, poszukiwanie inwestorów gotowych przejąć Opla od GM (pisaliśmy o tym kilka razy w "Tygodniku"). Najpierw zgłosił się włoski Fiat, potem podejrzane konsorcjum z Chin, wreszcie kombinacja Magna-Sberbank, z wizją ogromnego rynku zbytu na Wschodzie (Sberbank jest właścicielem rosyjskiego koncernu GAZ, tyleż potężnego, co zapóźnionego technologicznie).

Teraz General Motors zmienia zdanie i ogłasza, że aby uratować europejskie fabryki Opla, musi zwolnić z nich 10 tys. ludzi, w tym 4 tys. z fabryk w Niemczech. Wszelako wściekli pracownicy Opla - obawiający się o swe miejsca pracy i jeszcze wczoraj cieszący się z dealu z Rosjanami - zdają się zapominać, że także koncepcja ratowania koncernu, jaką przedstawili Rosjanie i Magna, przewidywała zwolnienie 10 tys. ludzi. O ile więc mowa jest dziś o zamknięciu trzech fabryk - dwóch w Niemczech i jednej w Belgii - to warto pamiętać, że również konsorcjum Magna-Sberbank nie wykluczało, że będzie zamykać fabryki.

GM-Opel posiada obecnie zakłady w wielu krajach Europy, także w Polsce; zakład w Gliwicach wydaje się być jednak na razie bezpieczny.

Porażka Kremla, ostrzeżenie dla Merkel

Przyczyny, dla których General Motors niemal w ostatniej chwili wycofał się transakcji, są oczywiste. Poczesne miejsce zajmują wśród nich, jak się zdaje, uzasadnione skądinąd obawy, że konsekwencją przejęcia Opla przez konsorcjum Magna-Sberbank będzie nieograniczony niczym transfer technologii do Rosji. Tymczasem aż do tej pory rosyjskie, a wcześniej sowieckie fabryki nigdy nie były zdolne do projektowania i produkowania takich aut, które byłyby konkurencyjne na światowych rynkach. Porażka konsorcjum Magna-Sberbank jest także porażką rosyjskiego państwa; wiadomo było, że projekt ma błogosławieństwo Kremla. Dlatego premier Władimir Putin zagroził już, że Rosja zamierza sprawdzić, czy z prawnego punktu widzenia GM mógł wycofać się z zaawansowanej już, zdawałoby się, transakcji.

Inna przyczyna nagłej wolty GM zdaje się leżeć w strukturze tego koncernu. Cała sfera badawczo-rozwojowa GM umiejscowiona jest obecnie w Niemczech, w Rüsselsheim (tradycyjnej siedzibie Opla). Tutaj bije kreatywne serce GM, tutaj koncern zainwestował w przeszłości wielkie pieniądze. Tutaj też w minionych dwóch latach powstały modele opla insignia oraz nowej astry, zaawansowane technicznie i z dużym potencjałem sprzedażowym.

Nawet jeśli część niemieckiej prasy prorokuje więc, że w ciągu jednego dnia Angela Merkel stanęła w obliczu politycznego tajfunu i może "utonąć w chaosie, który grozi Oplowi", ocena taka wydaje się zbyt histeryczna.

Choć Merkel nie jest bez winy: to jej rząd (poprzedni, z udziałem SPD) mamił opinię publiczną wizjami uratowania Opla, oferując potencjalnemu inwestorowi miliardową pomoc z budżetu - mimo że eksperci ostrzegali przed tak jaskrawym interwencjonizmem. Wydaje się, że problem niemieckiej polityki w "sprawie Opla" polegał także na fatalnym zbiegu czasowym: zmagania o przyszłość koncernu zbiegły się z kampanią przed wyborami do Bundestagu, czyli trafiły w najgorszy możliwy czas na podejmowanie niepopularnych decyzji.

Przełożył WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2009