Czarna baśń

Jerzy Pilch: WIELE DEMONÓW

10.06.2013

Czyta się kilka minut

 /
/

„Jak się człowiek zaczyna wokół jednej sprawy kręcić, nagle wszystko zdaje się nią naznaczone. Na co spojrzysz, co usłyszysz, co weźmiesz do ręki – żałobnie przemawia, śmiertelne daje znaki, końcówkę szyfruje. Zwłaszcza książki – jakby się zmówiły. Skądinąd nie dziwota. Czy istnieje, czy w ogóle jest możliwa ważna literatura bez tematu śmierci? Bez Boga owszem, choć zawsze jest to lód przeraźliwy. Ale bez śmierci? Komedia? Komedia, w której nikt nie umiera, zawsze będzie mniej warta od komedii choćby z jednym tylko nieboszczykiem”.

To cytat z „Dziennika”, poprzedniej książki Pilcha, wydanej w roku ubiegłym; teksty publikowane w „Przekroju” okazały się jako całość niezwykle mocne. Niejednego drążyło pytanie, co będzie dalej. Dowiedziałem się, że prócz kontynuacji dziennikowych zapisów – także nowa powieść, co więcej, że ta powieść w zasadniczym zrębie już istnieje, poddawana wciąż retuszom. I teraz wyznanie wstydliwe: znalazła się ona w postaci pliku w moim komputerze, ale do niej nie zajrzałem, nie tyle z niechęci do czytania książek w wersji elektronicznej, ile z egoistycznego przekonania, że poznanie jej kształtu in statu nascendi odbierze mi część radości obcowania z dziewiczym papierowym egzemplarzem, obniży ekscytujące napięcie towarzyszące pierwszej lekturze dzieła już skończonego.

Wiem, egoizm jest obrzydliwą wadą, nie żałuję jednak, że mu tym razem uległem. Rzadko bowiem zdarza mi się w wieku dojrzałym czytać powieść w takim napięciu i z tak narastającym zachwytem, jak to się stało w przypadku „Wielu demonów”. Kocham „Inne rozkosze”, pierwszą książkę Pilcha z cyklu „wiślańskiego”; „Wiele demonów” budzi jednak miłość inną, głębszą, podszytą lękiem i zgrozą. Oczywiście: Sigła, gdzie toczy się akcja, to po raz kolejny Wisła, wiele postaci wcześniej już poznaliśmy, autobiograficzne tropy wskazać nietrudno. Tym razem jednak górski bastion ewangelików polskich przy całej groteskowo przez Pilcha wyjaskrawionej swoistości nabiera cech uniwersalnych.

Pod kostiumem opowieści niemal sensacyjnej – jej nicią przewodnią jest zaginięcie jednej z córek pastora Mraka – kryje się mroczna baśń o naszej egzystencji, o demonach, które rządzą naszą codziennością, o piekłach rodzinnych, o Bogu czy też jego braku, o śmierci. Czas historyczny, niby to precyzyjnie wskazany – połowa lat 50. zeszłego wieku? – bywa, jak to w baśni, zawieszony, więc starzyk Schkryfani, szaleniec dogorywający w komorze domostwa pana Naczelnika, może i czasy napoleońskie pamięta. Związek zaś postaci z ich realnymi pierwowzorami staje się zdecydowanie luźniejszy, swobodniejszy. Można się domyślać, kto użyczył niektórych rysów starce Zuzannie czy panu Wzmożkowi (ucieszyło mnie też pojawienie się Tomka Holeksy), ale klucz autobiograficzny traci na znaczeniu, choć na pewno jest jednym ze źródeł siły Pilchowej prozy.

Nieboszczyk w tej czarnej komedii więcej niż jeden, a skonstruowana jest ona perfidnie, z nawracającymi i porzucanymi wątkami, z wielogłosową narracją. Bowiem – czego u Pilcha dotąd nie było – pierwszoosobowy narrator, będący jednym z aktorów dalszego planu, ustępuje niekiedy miejsca komu innemu. Czasem jest to listonosz Fryc Moitschek, siglański listonosz, dwuznaczny prorok, którego zapiski odczytuje pan Naczelnik, czasem – zupełnie nie wiadomo kto, pewnie duch opowieści, może nawet jeden z demonów.

Wpleciony w narrację nocny dialog Juli i Oli, przedwcześnie dojrzałych, a nawet przejrzałych sióstr Mrakówien, mógłby – jak zauważył Dariusz Nowacki – zostać wystawiony na scenie kameralnej. Od siebie dodam, że niektóre sceny zbiorowe, rozegrane z szaleńczą wprost brawurą, skojarzyły mi się z inną sceną, operową, z tymi chwilami, gdy soliści i chór prowadzą widownię/słuchaczy ku maksymalnemu emocjonalnemu wzmożeniu, gdy napięcie narasta tak bardzo i tak długo jest podtrzymywane, że już-już musi ześlizgnąć się w groteskę... Truizmem jest chwalić język Pilcha – ale w „Wielu demonach” osiągnął autor prawdziwe mistrzostwo. (Wielka Litera, Warszawa 2013, ss. 480.)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Tomasz Fiałkowski, ur. 1955 w Krakowie, absolwent prawa i historii sztuki na UJ, w latach 1980-89 w redakcji miesięcznika „Znak”, od 1990 r. w redakcji „TP”, na którego łamach prowadzi od 1987 r. jako Lektor rubrykę recenzyjną. Publikował również m.in. w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2013