Tysiąc śniegowych cielców

Opowieść wigilijna Jerzego Pilcha - fragment nowej powieści pt. Wiele demonów - w świątecznym wydaniu Tygodnika Powszechnego!

20.12.2011

Czyta się kilka minut

repr. Andrzej Sidor / Forum /
repr. Andrzej Sidor / Forum /

Zapach żółtawej wanny, w której kąpała się Ola, niegdysiejsze mydliny, mętna woda, nawet kłęby pary - wszystko trwało niczym mroźna skała. W ciemnej sieni rysowały się sylwetki Messerschmidtki i pani Pastorowej, coś do siebie szeptały, chichotały, najwyraźniej całą sytuacją niezbyt były przejęte, na nasz widok usiłowały spoważnieć, nie bardzo im wyszło, ledwo na schody wstąpiliśmy, zdwojone śmiechy się rozległy - w sumie nie dziwota: co poza śmiechem zostało?

- Panowie drodzy, co poza śmiechem zostało? - pastor Mrak ze śmiertelnie poważną miną stał oparty o olbrzymi piec w swoim gabinecie. - Co jeszcze gorszego może mi się zdarzyć?

- Księże Pastorze, oby nigdy nic złego się nie stało, ale gorszych rzeczy jest bez liku - pan Naczelnik zbliżył się i z najgłębszą serdecznością uścisnął upaprane sadzą i popiołem dłonie księdza. - Nie jestem od tego, aby księdzu pastorowi skalę dobra czy zła objaśniać, ksiądz przecież lepiej zna te rzeczy, ale z mojego punktu widzenia, wedle mojego widzi mi się, w ogóle nic złego się nie dzieje.

- Nic złego się nie dzieje? Jak nic złego się nie dzieje, to co się dzieje?

- Zwyczajna komplikacja zachodzi...

- Katolik pod moim domem! Katolik szturmujący luterską parafię! Rzymski katolik zabierający mi córkę! Pierwsza nie wiadomo gdzie przepadła! Druga gotowa przepaść w ramionach papisty! W Wigilię Narodzenia Pańskiego! To jest zwyczajna komplikacja? Jak to jest zwyczajna komplikacja, to jak będzie wyglądał koniec świata?

- Jak idzie o wigilię to, przepraszam najmocniej, można było wcześniej...

- Ale ja działałem wcześniej! Od samego początku! Od samego początku z całą stanowczością po wielokroć powtarzałem: "Nie zawracaj sobie głowy, rozstań się z nim, zajmij się studiami, a jeśli nie radzisz sobie z rozproszeniem, wracaj do domu... Wracaj, złego słowa nie powiem...".

Upapranymi sadzą i popiołem dłońmi pastor wykonywał te same gesty, co na kazalnicy, mówił tym samym głosem i z tą samą intonacją; robocze sztruksowe spodnie i szary sweter z grubej owczej wełny - zdawało się - lada sekunda zeń opadną i ukażą się skryte pod nimi kapłańskie szaty, na chwilę tak się stało w sensie ścisłym, ale akurat miałem odwróconą głowę, gapiłem się na ciemne, wypełnione jeszcze ciemniejszymi tomami półki, zajmowały całe ściany; okna gabinetu sprawiały wrażenie, jakby w księgozbiorze były wykute, ledwo słyszalna muzyka zaczynała zza nich dobiegać.

Organista Somnambulmeister już dotarł, już postawił harleya pod kościołem, już wspiął się na pawlacz i już grał na organach? Larischa stała przy nim i nuty kantat wszystkich Bachów świata obracała?

- Od samego początku moje stanowisko było widne i niepodważalne.

- Bez cienia wątpliwości czy nadziei?

- Cień wątpliwości? Cień wątpliwości może być wszędzie, z wyjątkiem tych właśnie kwestii...

- Te właśnie kwestie są domeną cieni.

- Panie Naczelniku! Andrzeju kochany! - ksiądz Mrak trącił piętą otwarte drzwiczki pieca. - Nie od dziś się znamy! Ty jesteś ateusz! Do kościoła chodzisz, ale jesteś ateusz! Ty kiedyś - uważasz - byłeś prochem kosmicznym, potem byłeś bakterią, potem glonem, rybą, płazem, wylazłeś z wody na brzeg, trochę połaziłeś na czworakach, potem się wyprostowałeś, wziąłeś do rąk patyk, nauczyłeś się gadać i zdaje ci się śmieszne, że jedne byłe płazy mają się za katolików, a znowuż inne byłe mikroby za ewangelików...

- Kiedyś tak uważałem...

- A nie zdaje ci się, że były płaz uważający się za ateistę to jest dopiero komizm? To jest dopiero wic nad wicami! Co ciekawego w płazie, który mówi: jestem płazem, ale płazem niewierzącym? Choć z drugiej strony może to właśnie jest ciekawe: używać boskości do jej zaprzeczania... Gdyby nie Bóg i Duch Święty jeden z drugim ani by nie mówił, ani nie rozumiał, ani nie widział, a jeden z drugim mówi, że widzi i rozumie: Boga nie ma! I Ducha Świętego też nie ma! Bóg dał człowiekowi narzędzia do kwestionowania samego siebie, bo taka jest Jego bezgraniczność i taka jest wszechstronność narzędzi boskich. Bez tych narzędzi nie byłoby niczego. Ani bakterii, ani płazów, ani ludzi piszących książki o bakteriach i płazach. Jestem płazem czy tam - niech będzie, to i tak nie ma znaczenia - ssakiem obdarzonym darem łaski... Wielkiej łaski... Ja nie uważam, ja wiem, że wszystko stworzył Pan Bóg - pastor w gruncie rzeczy cały był w pyle i popiele, nawet na policzku smuga - wiem i wierzę, choć do tego stopnia wiem, że nawet wierzyć nie muszę, na tym stoi moja wiara. Tak oto przed wami stoję, inaczej nie mogę... Wiadomo, czyje to są słowa... Tylko wiara. Tylko Biblia. Tylko Bóg... Bóg, który stworzył świat i wszystko, co istnieje... Adama i Ewę...

- Jedyne znane w świecie zdanie Lutra mówi o uporze, świętym, ale uporze. Nie mówię, że przydałoby się więcej elastyczności, ale sam upór? Wszechogarniający destylat uporu? Czy oni - ksiądz pastor wybaczy - byli ewangelikami?

- Kto?

- Adam i Ewa.

- Człowieku... Człowieku... - ksiądz Mrak spojrzał na pana Naczelnika wzrokiem ciężkim, jak pełen wszelkiego stworzenia ocean. - Człowieku... Jakby Adam i Ewa byli ewangelikami, nie trzeba by ich było z raju wyganiać.

- Dysputy teologiczne z księdzem przegrywam zawsze. Tym bardziej że moje poglądy cechuje, by tak rzec, pewna właśnie elastyczność...

- Zbytek optymizmu: nie elastyczność, a płynność zupełna...

- Płynność - mam nadzieję - nie w znaczeniu: lanie wody? Wszystko jedno zresztą... Kiedyś faktycznie uważałem, że niczego..., że tamtego świata nie ma. W każdym razie takie jego przejawy, jak niebo, piekło, aniołowie i inne obietnice miałem wyłącznie za obrazy. Wiele mówiące, bo wiele mówiące, ale tylko obrazy. Dziś myślę mniej radykalnie.

- Jak mi powiesz, że uwierzyłeś, to ci nie uwierzę.

- Aż tak to nie... Ale myślę, że wierzyć, zwłaszcza wierzyć dziecinnie; wierzyć, że na przykład duszyczka po śmierci hop do nieba, jest dobrze. Kto o tym dogłębnie przekonany, święty ma spokój i wielką nadzieję. Za życia wierzy w obrazy i prawdy objawione, a po śmierci nigdy się nie dowie, że to wszystko nieprawda. I to w najgorszym wypadku. Spokój jeszcze większy, a wiara pozostaje... Nic jej nie obala... Póki żyjemy, wierzymy, a jak przestaniemy żyć, nie zorientujemy się, że przestaliśmy wierzyć. Bóg istnieje i jest wieczny. Jego nieobecności nie da się żadną miarą odnotować. I nie, że obecności też nie! Skąd! Obecność jest jak diabli! I to w jakim, od wieków wznoszonym gmachu ducha! W głowach, w modlitwach, w pieśniach, w księgach, w sztukach pięknych, w obietnicy; dla braci katolików też w cudach i uzdrowieniach...

- Co do gmachu ducha - pozwolę sobie na lekką zgryźliwość - dobrze, żeś mi powiedział. Co do cudów - nie pohamuję strzelistego entuzjazmu: Faktycznie! Andrzeju! Uświadamiasz mi, że nasz Fryc to pierwszy w dziejach luterski cudotwórca!

- Faktycznie! Faktycznie! - pan Naczelnik faktycznie się zeźlił. - Faktycznie ani dokumentnie, ani ewangelicznie stwierdzonych okoliczności, że nasz reformator doktor Marcin Luter kogoś uzdrowił czy wskrzesił nie ma... Podobno wręcz przeciwnie?

- Nie sądźcie, byście nie byli sądzeni.

- Zwłaszcza, jak sąd uniewinni... Sąd dziejów, ma się rozumieć. Zaraz... O czym to ja?

- O Bogu, życiu i śmierci.

- No właśnie, na końcu - co kluczowe - rozczarowania nie ma. Skoro nic nie ma - nie ma też plajty wyobrażeń. Co człowiek po śmierci robi, to robi, ale z pewnością nie błąka się po jakichś przedmieściach niebieskiej stolicy czy innych pustkowiach i niczym zawiedziony turnusem wczasowicz nie kwęka, że ktoś go w konia zrobił, ponieważ obiecany żywot wieczny miał wyglądać inaczej! Całkowicie, ale to całkowicie inaczej! Miała być droga mleczna - nie ma. Miało być stukanie do bram raju - nie ma. Miał być święty Piotr - do dziś się nie pokazał. Miały anielskie chóry śpiewać - guzik. Nikomu takie fiaska nie zostaną objawione, nadzieja się nie spełni, ale jej niespełnienia także nikt nie zazna, trwać ona przeto będzie wiecznie. Myślę, że Bóg mógł rzec do człowieka: "Daję ci życie, ale żeby żyć, musisz mnie wymyślić...".

- Finezyjne, ale śladu takiej frazy nawet w apokryfach nie ma, o Piśmie nie wspominając.

- Człowiek po śmierci - pan Naczelnik zdawał się nie słyszeć kolejnej kąśliwości - nie raju czy piekła zaznaje, a nicości, ale i o tym nie wie; w końcu nicość to nicość. W sumie sukces. Niby nic, a jednak coś. Bóg w głowach i duszach istnieje jedynie fantasmagorycznie, ale jego realnego istnienia nikt nie obali. Po cóż szukać dowodu na istnienie Wszechmogącego, skoro jego nieistnienie jest niemożliwe do uchwycenia? Czego nieistnienia nie dowiedziesz, to jakoś jest. Bóg jakoś jest. Jest. On jest. Nawet jak kiedyś był i później się wycofał. Nawet jak został zabity - póki nie ma zwłok, nie ma zbrodni... Wszystko - pan Naczelnik uśmiechnął się melancholijnie - wygibasy myśli w czaszce; z zewnątrz nie ma nic.

- Czasem jest. Czasem zewnętrzna duchowość daje znać o sobie. Rzadkie to są chwile, ale są. Wielkiej Ameryki nie odkrywasz, choć z drugiej strony dobrze, że nie jesteś księdzem...

- Nie jestem, ale też jestem. W naszych stronach co drugi ksiądz...

- Co trzeci apostoł. Teolog na teologu.

- Jeśli ze mnie teolog, to od siedmiu boleści... Nawet studiów nie dałbym rady skończyć. Po swojemu - chłopek roztropek - kombinuję. Księże pastorze... Moim zdaniem Ola jest w ciąży, to znaczy, przepraszam... Jula...

Zapadła absolutna głucha cisza, nawet koncert za oknami ucichł, pan Naczelnik dwoił się i troił, by wybrnąć z fatalnego przejęzyczenia, ale cisza była tak jadowita, że każde wypowiedziane słowo natychmiast pożerała.

Pastor Mrak chwilę stał nieruchomo, a potem nie zwracając na nas najmniejszej uwagi, schylił się, ujął w dłoń bardzo już kruchą, chyba wszystkie pokolenia siglańskich pastorów pamiętającą żeliwną szufelkę, resztkę popiołu, co jeszcze był w palenisku, przeniósł do popielnika; naszykowaną "Trybunę Robotniczą" metodycznie podarł na strzępy, starannie wyłożył nimi dno paleniska, na nich zbudował misterne rusztowanie z drobnych szczapek, na wierzchu delikatnie położył trzy grubsze polana, dołożył dwa całkiem spore kawałki węgla, z kieszeni spodni wydobył zapałki i rozpalił. Odrobina dymu poszła na pokój, ogień tlił się ledwo, ledwo, ale po kilku dosłownie sekundach buchnął mocno i niepowstrzymanie. Pastor przez chwilę wpatrywał się w skoczne płomienie, zatrzasnął drzwiczki, wyprostował się i rzekł z powagą, ale bez tragizmu:

- Rozpaliłem. Rozpaliłem i ogień zagnieździł się w piecu na dobre. Na dobre - niczym, panie Naczelniku, katolickie nasienie w brzuchu mojej córki... A może - nagle uśmiechnął się i mrugnął figlarnie - a może w brzuchach moich obu córek? Może znacząco i w znaczącą godzinę pan się przesłowił, panie Naczelniku? Może Ola faktycznie też w ciąży? Też z katolikiem? Może też go na parafię sprowadzi? Może nawet dzisiaj?

- Skomplikowane... Skomplikowane i piękne by to było... Skomplikowane i swoiście piękne by to było, ale na razie i komplikacji, i piękna dosyć.

- Co mam robić? - całe napięcie z głosu i z ciała pastora zniknęło, z najwyższym trudem dwa, trzy kroki postąpił, bezwładnie siadł w fotelu i poza tym, że był człowiekiem potrzebującym pomocy, nikim i niczym więcej nie był. - Co mam robić?

- Pomimo rozlicznych perypetii, problem, że tym razem pozwolę sobie na ominięcie słowa komplikacja, w zasadzie jest jeden...

- Jaki?

- No, jak spędzić wigilię, w jakim składzie i przy jakim stole...

Dreszcz niedawnej stanowczości przez Mraka przeszedł, ale nic więcej.

- Księże Pastorze... Poprośmy o radę Fryca...

- Wiedziałem, że pan to zaproponuję. Dla mnie to jest trudne. Pamiętnego czasu może nawet nam pomógł... Nie da się całkiem zaprzeczyć, że w wyzdrowieniu Julki miał jakiś udział, ja jednak w niego - delikatnie mówiąc - wątpię. Generalnie wątpię.

- Ja w niego - proszę mnie źle nie zrozumieć - ja w niego wierzę.

- Nie za daleko idąca jest to wiara?

- O cuda mniejsza...

- Cuda? - pastor zdawał się na nowo ożywać. - Cuda? Człowieku, jakie cuda? Przychylność ma dla ludzi, wie, co pragną usłyszeć, to im mówi i tym znękane duszyczki wspiera, ale cuda? Nie kroczę w pierwszym szeregu jego antagonistów, ale jak idzie o cuda, to przecież jest kuty na cztery nogi hochsztapler i kanciarz! Hochsztapler i kanciarz w postaci czystej.

- Trumnę pana Wzmożka pomniejszył...

- Trumny pana Wzmożka miejscowe orły z izby nie potrafiły wynieść, bo takie to i orły...

- Przez trzy dni? Chłop w chłopa nie dali rady? I nie tępi osiłkowie, ale majstrowie, cieśle i inżynierowie za pan brat z bryłami i geometrią? Z organistą Somnambulmeistrem i panem profesorem Eleazarem Tlołką na czele? Trzy dni bezradni? Był przecież wtedy ksiądz u Wzmożków, modlił się ksiądz nad nieboszczykiem, co zdawało się domu nigdy nie opuści...

- Modliłem się, żeby ktoś wreszcie po olej do głowy poszedł. Modliłem się, a oni spali...

- Jeśli posnęli znużeni niczym apostołowie w Ogrójcu...

- Byłoby pół biedy, niestety było gorzej, powiedziałbym: dużo gorzej.

- Fryc jednak pomógł.

- I od razu przez to cudotwórca? Pan wybaczy, panie Naczelniku, nie jestem stąd, więc nie powinienem tak mówić, powiem jednak: Kto od Siglan trochę bystrzejszy, nie od razu prorok...

- Na tyle bystrzejszy, żeby mu książki pożyczać? Spory wieść? Jego rozważania czytać? Księże Pastorze! Przecież ludzie wszystko wiedzą!

- Toteż na ludzkiej wiedzy nie należy polegać, przynajmniej nie wyłącznie. Co do książek, pożyczam wszystkim - pastor omiótł wzrokiem bibliotekę, na miliardową sekundy wzrok jego zatrzymał się na jednym z tysięcy ciemnych jak Czarna Wisełka grzbietów, potem spojrzał na mnie - dziecka przychodzą, co prawda, ostatnio jakby rzadziej...

Stałem przy oknie i widziałem wyraźnie: Fryc Moitschek unosił prawe ramię i ustępowały śniegi, i topniały lody, trawa była bujna jak w sierpniu, sanie zamieniły się w kolasy, kożuchy w koszule z krótkimi rękawami, muzykanci grali kawałek za kawałkiem, zakochani zaczynali tańczyć, ludzi przybywało, siadali na ławkach, kładli się na kocach, umrą, umrą, umrą. Jula i jej katolicki oblubieniec stracili mi się z oczu, jeszcze przed chwilą tańczyli na środku podium, a teraz ich nie ma, rozglądałem się pilnie, wytężałem wzrok, w końcu dostrzegłem dwie dalekie sylwetki, płaszczyzna brudnożółtego nieba opadała na nich jak olbrzymia szyba, odwróciłem się: parujący mrozem Fryc stał w drzwiach.

- Witam. Witam zarówno duchowieństwo, jak i osoby świeckie. Nie wiem, czy co pomogę, ale pomagać jestem gotów z całej siły. Co trzy głowy, to nie jedna...

- Trzy głowy jak trzy światła, a każde światło inne...

- Ho, ho, ho! Co ja słyszę! Pan, panie Naczelniku, niczym jakiś, nie przymierzając, prorok przemawia... Że niby jedna głowa ewangeliczna, druga materialistyczna, a trzecia guślarska? Coś może jest na rzeczy, ale nie pora na ustalanie tożsamości duchowej, pora na praktyczne kroki, bo młodzi uświerkną na amen. Aktualnie jest minus dwadzieścia trzy i dalej spada. Z drugiej strony ci i owi już spieszą z faryzejską pomocą, już biegną z kocami, pledami, z termosami z gorącą herbatą, inne rozgrzewające trunki też - jakem jasnowidzący - przewiduję, nawet rozpalone do białości cegły niektórzy przytaszczą - wszystko nie tyle po to, by młodych ogrzać, ale by księdzu dopiec. Trzeba to przeciąć, bo do zatraty tożsamości dojdzie. Pojednanie może mieć miejsce...

- Jakie pojednanie? - powiedzieć, że ksiądz Mrak mówił słabym głosem, to nic nie powiedzieć.

- Jakiekolwiek. Na kogo wypadnie, na tego bęc. Na kogo wypadnie, na tego zgoda. Nasi dogadają się z tymi lub owymi, Strażnicy Palenisk z Baptystami, Wolni Chrześcijanie z Stanowczymi, Badacze Pisma z Bolszewikami. Każdy wariant możliwy; przy wysokim napięciu iskra w dowolnym kierunku może skoczyć... Od lat jesteśmy w stanie nietolerancji bezobjawowej, im mniej ją czuć, tym ona groźniejsza. Odwieczni antagoniści przy lada tumulcie w ramiona paść sobie mogą... Sąsiad wiarę sąsiada pocznie przyjmować, ten tego, a tamten owego... I nie, że jednym ruchem dźwigni układ świateł symetrycznie się zmieni, że Luteranin Zielonoświątkowcem, a Zielonoświątkowiec Lutrem się stanie, że Stanowczy Chrześcijanin z Badaczem Pisma na wiarę się wymienią... Skąd! Żadnego ładu tu nie będzie, a ogólne bezhołowie! W efekcie całkowity zanik duchowej tożsamości, może nawet pogaństwo. Nie tylko Pan Bóg precz, ale i metafizyka won!

- Umiłował Pan ten zakątek ziemi czy go opuścił? - rezygnacja w głosie pastora zwolna ustępowała miejsca irytacji. - Dlaczego akurat tu? Dlaczego akurat w naszej okolicy każdy na swój strój Pana Boga chwali? Albo mu bluźni i jego rzekomym brakiem się obnosi? Parę hektarów, a wyznań sto, sekt pięćset, kościołów tysiąc, złotych cielców milion?

- Żeby złotych... Raczej śniegowych, wszystko w każdej chwili stopnieć może. W męt i odmęt się obrócić.

- A może to i dobrze, że przyszło nam żyć w zakątku, w którym ludzie nieustannie właściwości tamtego świata ustalają, w którym każdy z każdym o Bogu gada, w którym bez przerwy debata teologiczna się toczy? - sądząc z głosu, pan Naczelnik nie był całkowicie pewien swej racji.

- Debata teologiczna bez pokory guzik, a może i piekła warta. Oni nie dociekają prawdy bożej, oni swoje prawdy ustalają i swoje Bogi lepią... Dlaczego tu? Dlaczego na tej ziemi?

- Wedle zawartej w pismach świętej pamięci księdza Biskupa Wantuły hipotezy, ludność tutejsza ma skłonność do nowinkarstwa - jak na poważne wyjaśnienia Fryc miał trochę za pogodny wyraz twarzy.

- Z Biskupa ty sobie, synku, jaj nie rób!

- Służę cytatem - Fryc wzruszył ramionami i jął rozglądać się po bibliotece. - Ksiądz ma przecież "Dzieje naszego zboru w okrążeniu katolicko-pogańskim", proszę mi wskazać dzieło, ja wskażę miejsce w dziele.

- Sam przed chwilą mówiłeś, że czas nagli - pastor Mrak machnął ręką. - Nie będziemy teraz ksiąg kartkować i cytatów szukać; nawet jak Biskup tak napisał, wiele to nie tłumaczy.

- Ja nie mówię, że tłumaczy, ja mówię, że napisał. Czarno na białym wyłożył, jak to okoliczni władcy nowinie religijnej się nie przeciwstawiali, jak to sąsiedzi jej sprzyjali, jak to mnisi ochoczo habity zrzucali, jak to księża, z cieszyńskim dziekanem Johannem na czele, do żeniaczki chętkę nie tylko mieli, ale ją - by tak rzec - konsumowali. Przecież ksiądz zna te sprawy.

- Każdy konfirmant je zna, ale Bóg zapłać za zaufanie.

- Tak czy tak, jesteśmy na ziemi, na której nastąpiło wielkie zachwianie Ducha, popieramy je, rzecz jasna, nasze ono, ale nie dziwujmy się - jeśli można tak rzec - skutkom ubocznym. Duch jest niewzruszony, jednak gdy raz ustąpi, nieprędko na swym miejscu ponownie stanie; gdy raz się go uda rozruszać - do niewzruszoności nieprędko wróci. A jego grząskość, a jego otwartość, a jego ruchomość, a nawet - tak jest - jego ruchliwość wabi niepewnych i poszukujących.

- Na prędkości ruchu ducha znam się marnie, nie wiem, jak to rachować, ale czas do wyliczenia łatwy: bez mała pięć wieków przeszło.

- Widocznie na duchową stabilizację za mało - okoliczność, że Fryc się w tym miejscu nie zaśmiał, była kolejnym dowodem jego nadprzyrodzoności, żadna siła nie dałaby rady w tym miejscu rechotu powściągnąć - tylko transcendentna.

Fragment nowej powieści pt. "Wiele demonów".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, dramaturg, scenarzysta, felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie pracował do 1999 r. Laureat Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Autor przeszło dwudziestu książek, m.in. „Bezpowrotnie utracona leworęczność” (1998), „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 52/2011