Ulsteru w Wiśle nie będzie

Ludzie należący do kilkunastu Kościołów żyją bez wrogości w jednym miejscu, a często w tych samych rodzinach. To jedyne takie miejsce w Polsce.

15.07.2023

Czyta się kilka minut

Grażyna i Janusz Nogowczykowie, Wisła, lipiec 2023 r. / ANDRZEJ OTCZYK
Grażyna i Janusz Nogowczykowie, Wisła, lipiec 2023 r. / ANDRZEJ OTCZYK

Grażyna i Janusz Nogowczykowie są małżeństwem od 45 lat. Poznali się w czasie studiów na Politechnice Śląskiej w Gliwicach. On ewangelik z Wisły, ona katoliczka z jednego z miast na Podkarpaciu. Miłość okazała się silniejsza niż różnice religijne. – Zanim zaczęłam spotykać się z moim przyszłym mężem, na temat jego wiary nie wiedziałam praktycznie nic – przyznaje pani Grażyna. Rozmawiamy na tarasie ich domu w Wiśle, z pięknym widokiem na skocznię im. Adama Małysza. – Małżeństwa mieszane w tamtym czasie nie były dobrze widziane, zwłaszcza w Kościele katolickim. Dlatego postanowiliśmy wziąć ślub cywilny. Dalszej rodziny nawet nie poinformowałam o tym, że mój narzeczony jest luteraninem – wspomina.

W jej rodzinnym mieście mieszkali co prawda różnowiercy, ale byli tak nieliczni, że nikt się nimi nie interesował. To, że są w Polsce miejscowości takie jak Wisła, w których większość stanowią protestanci, było dla pani Grażyny zaskoczeniem. – Mąż jednak nigdy nie próbował namawiać mnie do zmiany wyznania – zaznacza. – Zgodziliśmy się co do tego, że wyznanie wiary to indywidualna sprawa każdego z nas, że nie może być czymś wymuszonym przez okoliczności czy przez otoczenie. Tak więc nigdy nie mieliśmy z tym problemu – podkreśla pan Janusz.

Nie mieli problemu z tym, by obaj ich synowie byli ochrzczeni w Kościele katolickim, a później przystąpili do konfirmacji w Kościele ewangelickim i ukończyli ewangelickie liceum w Cieszynie. Chłopcy uczyli się modlitw ewangelickich i katolickich, ku oburzeniu jednej z ciotek pana Janusza, rodzinnej „strażniczki wiary”, która, gdy usłyszała, jak dziecko modli się do Maryi, omal nie zeszła na zawał. Taki typ babki Czyżowej ze wspomnień Jerzego Pilcha.

Wisła to jednak nie tylko ewangelicy i katolicy. – Zróżnicowanie religijne to istotnie nasz „znak szczególny” – uśmiecha się burmistrz Tomasz Bujok, wywodzący się z ewangelickiej od pokoleń rodziny. – W mieście istnieje kilkanaście wspólnot wyznaniowych. 55-60 proc. mieszkańców stanowią ewangelicy, niespełna 30 proc. katolicy, pozostali to członkowie innych wyznań i osoby bezwyznaniowe.

Te „inne wyznania” skupiają głównie wyznawców chrześcijaństwa ewangelikalnego: zielonoświątkowców, adwentystów, Chrześcijan Dnia Sobotniego, baptystów, metodystów, wolnych chrześcijan. I świadków Jehowy, których w jedenastotysięcznej Wiśle jest ponad pięciuset, a którzy – chociaż ich związek wyznaniowy korzenie ma protestanckie – ideowo lokują się jednak dość daleko, przede wszystkim dlatego, że negują dogmat o Trójcy Świętej.

Jak wiara luterska pod Cieszynem

Skąd pod Baranią Górą tak wielu luteran? Sprawcą głównym religijnego zamieszania był panujący w XVI w. książę Wacław Adam, który, gdy tylko objął rządy w Księstwie Cieszyńskim, wprowadził w 1545 r. ewangelicyzm jako religię panującą. Gorliwie wyznawał nową wiarę, napisał nawet „Porządek kościelny dla księży”, oczywiście luterańskich. Ale był władcą tolerancyjnym. W czasach, gdy obowiązywała zasada cuius regio, eius ­religio (czyja władza, tego wyznanie), pozostawił katolicyzm jako drugą religię, obok panującej. Jego następcy już tacy tolerancyjni nie byli: w pierwszej połowie XVII w. Księstwo Cieszyńskie dostało się pod panowanie austriackie, co równało się rozpoczęciu kontrreformacji. W roku 1654 ewangelikom zabrano wszystkie kościoły, wprowadzono zakaz odprawiania nabożeństw, skonfiskowano Biblie i inne książki religijne. Jak pierwotni chrześcijanie zbierali się odtąd na nabożeństwach po kryjomu, w lasach. Do dziś zachowały się w Beskidach pamiątkowe miejsca po owych „leśnych kościołach”, w okolicach Bielska, na Równicy w Ustroniu, w Lesznej. A także na Bukowej w Wiśle.

Władze austriackie z biegiem czasu luzowały obostrzenia, w roku 1781 cesarz Józef II wydał „patent tolerancyjny”, a Franciszek Józef 80 lat później – „patent protestancki”. Dla ewangelików skończył się czas heroicznej walki o wiarę. Ale nie odszedł w zapomnienie etos niezłomności wobec religijnych prześladowań. Nie tylko w tych stronach znane jest powiedzenie: dzierży jak lutersko wiara kole Cieszyna (trzyma się jak luterska wiara pod Cieszynem). – Może rzeczywiście rację miał biskup Wantuła, który mawiał, że miejscowi górale zawsze byli bardzo uparci? – zastanawia się ks. Leszek Czyż, proboszcz ewangelickiej parafii w Wiśle-Malince, jednej z pięciu w mieście.

– Czy jednak byliśmy wychowywani w kulcie religijnej martyrologii Kościoła w dawnych wiekach? Oczywiście nie. W każdym razie nie było dla młodzieży ewangelickiej specjalnych wycieczek na Bukową, chociaż do dziś odbywają się tam pamiątkowe nabożeństwa – mówi Janusz Nogowczyk.

Kto nasz, a kto nie nasz

Aż do końca XIX w., kiedy to jej walory letniskowe odkryli etnograf Bogumił Hoff i warszawski psycholog Julian Ochorowicz, a rozpropagowali wypoczywający tu Bolesław Prus, Maria Konopnicka i inni, Wisła była nieznaną górską wsią na końcu świata. Przełom stuleci przewietrzył zamknięte dotąd szczelnie beskidzkie doliny, co dla miejscowych ewangelików oznaczało nowe kłopoty. Wraz z letnikami i powracającymi z emigracji za chlebem góralami pod Baranią Górą pojawili się bowiem religijni „nowinkarze”: adwentyści, metodyści, baptyści, Badacze Pisma Świętego. Ewangelickie duchowieństwo nie bez powodu widziało w tym wzmożeniu religijnym zagrożenie dla tradycyjnego Kościoła protestanckiego.

Dr Renata Czyż, współautorka (z krakowskim religioznawcą prof. Zbigniewem Paskiem) jednego z pięciu tomów monumentalnej monografii miasta, zatytułowanego „Kościoły i wspólnoty religijne Wisły”, przytacza pochodzący z roku 1952 zapis w kronice zborowej, pióra ówczesnego proboszcza, a późniejszego biskupa Kościoła ewangelicko-augsburskiego, Andrzeja Wantuły (wuja pochodzącego z Wisły Jerzego Pilcha). Proboszcz uskarżał się na zielonoświątkową wspólnotę stanowczych chrześcijan, którzy rozsadzali od wewnątrz ewangelicki zbór: „Przez wyraźne odszczepienie się od naszego zboru gromadki niezadowolonych oczyści się i przejaśni położenie. Nareszcie będziemy wiedzieć, kto nasz, a kto nie nasz, kto z nami, a kto przeciwko nam”.

Niepokój duchownych związany z działalnością „obcych” wyznań udzielał się wiernym Kościoła ewangelickiego. Jerzy Pilch w „Autobiografii w sensie ścisłym, a nawet umownym” tak o tym pisał: „Chmiele byli ewangeliki, ale z przechyłem baptystycznym. Chylili się ku baptyzmowi, chylili; niczym stare drzewo w bok rośli, środek ciężkości (sedno wiary?) poza obręb podstawy wyprowadzali, aż w sekciarską czeluść runęli”. Ale w przypisie dodał: „Powiadam »sekciarską«, bo mówię ówczesnym językiem. Nie tylko nie mieliśmy zielonego pojęcia o światowej sile i liczebności Kościoła Chrześcijan Baptystów – wszystko, co nie nasze i niekatolickie, mieliśmy za sektę. Sekta sekcie nierówna: najgorsi byli – trzymając się nauk babki Czyżowej – badacze i sabaciorze (Badacze Pisma Świętego i Chrześcijanie Dnia Sobotniego). Najgorsi, bo ludzi bałamucili i od Kościoła odciągali. Snadź mniej skuteczni zielonoświątkowcy (świątkorze) i baptyści byli do przyjęcia”.

Skomplikowana parafia

Napływ osadników z głębi Polski sprzyjał też zwiększaniu się populacji ludności katolickiej we wsi (prawa miejskie Wisła zyskała dopiero w 1962 r.). Aż do roku 1957 nie było tu jednak samodzielnej parafii katolickiej, istniał tylko filiał parafii w sąsiednim Ustroniu. Renata Czyż pisze o przybyłych w góry wiernych pochodzących z dawnych zaborów: „Wiślański katolicyzm wydawał im się słaby, a Kościół upośledzony w swych prawach w ewangelickiej osadzie”. Miejscowi z kolei nie godzili się z „dominacją katolickiej symboliki w państwowym rytuale międzywojennej Polski”, jak to ujmuje prof. Pasek.

Ekumeniczna współpraca obu Kościołów – ewangelickiego i katolickiego – w okresie międzywojennym i pierwszych powojennych dekadach praktycznie w Wiśle nie istniała. W dekrecie biskupim z 1952 r., podsumowującym trzy dotychczasowe wizytacje, stwierdzono, że „Wisła należy bezsprzecznie do parafii najbardziej skomplikowanych w Diecezji” – pisze Renata Czyż. Jeszcze w 1963 r. biskup katowicki Herbert Bednorz ostrzegał przed małżeństwami mieszanymi, katolicko-protestanckimi, podobnie jak przed „działającymi w Wiśle sektami”.

Skłócania sobie nie życzymy

Druga fala religijnego ożywienia nadeszła w mieście w latach 80. Powstał wówczas zbór Syloe w Wiśle-Czarnem, który – podobnie jak istniejący wcześniej zbór Dobra Nowina w Nowej Osadzie – jest ideowym kontynuatorem zielonoświątkowego zgromadzenia stanowczych chrześcijan w Malince. – Mówi się, że duchowe odrodzenie możliwe jest w tym środowisku i tym Kościele, w którym człowiek wyrósł. Na swoim przykładzie widzę jednak, że bez gruntownej zmiany, oznaczającej nieraz zerwanie dotychczasowych więzi z rodziną, Kościołem i przyjaciółmi, takie odrodzenie do nowego życia jest bardzo trudne – opowiada Tadeusz Chraścina, pastor zboru Dobra Nowina. Podobny pogląd ma Władysław Pilch, pastor zboru Syloe. – Byłem alkoholikiem – mówi. – Sam już widziałem, że jest bardzo źle. Poszedłem na nabożeństwo i Pan Bóg mnie dotknął. Takich jak ja było w Czarnem wielu. Zaczęliśmy się więc spotykać i spotykamy się do dziś.

Przez długie lata księża piętnowali z ambon odstępców od ewangelickiej wiary, ale Janusz Nogowczyk wie o tym już tylko z opowiadań starszych osób.

Ks. Czyż opowiada o innych wydarzeniach z lat 80. – Po tym, jak w wyborach do rady miasta większość zdobyli ­ewangelicy, w prasie pojawiły się tytuły w rodzaju „Wiślański Ulster?”. Wybrzmiało to tak, jakby wkrótce miało dojść tutaj do walk między protestantami a katolikami. Był nawet w katolickiej parafii taki ksiądz, który prowadząc katechezę w liceum próbował antagonizować młodzież na tle wyznaniowym. Jednak rodzice powiedzieli mu wówczas: „Nasze dzieci mają dobre kontakty z młodzieżą z innych Kościołów i nie życzymy sobie skłócania ich z powodów religijnych”.

Co łączy, co dzieli

W 2000 r. ukazała się deklaracja „Dominus Iesus”, opracowana pod kierunkiem kard. Josepha Ratzingera. Głosiła ona m.in., że „istnieje jeden Kościół Chrystusowy, który trwa w Kościele katolickim rządzonym przez następcę Piotra i przez biskupów”. W Wiśle jednak duchowni obu Kościołów wolą mówić o innych dokumentach. Ks. Waldemar Szajthauer, proboszcz parafii ­ewangelickiej w Wiśle-Centrum, przywołuje „Wspólną deklarację w sprawie nauki o ­usprawiedliwieniu” z roku 1999 i „Wzajemne uznanie chrztu przez Kościół katolicki w Polsce i Kościoły zrzeszone w Polskiej Radzie Ekumenicznej” z 2000 r. – Są one ­pewnym ułatwieniem w lokalnym ekumenizmie – podkreśla.

– Najwięcej kontaktów, spotkań mamy ze wspólnotą ewangelicko-augsburską – potwierdza ks. Wiesław Firlej, proboszcz katolickiej parafii Wniebowzięcia NMP w Wiśle-Centrum. – Są to nabożeństwa ekumeniczne, Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan, wspólne modlitwy z okazji świąt państwowych, dożynek itp. Razem organizujemy konkursy biblijne dla szkół podstawowych, młodzież obu wyznań bierze udział w Międzynarodowym Ekumenicznym Konkursie Wiedzy Biblijnej „Jonasz”. Prowadzimy też wspólne akcje charytatywne.

Ks. Szajthauer wspomina dodatkowo o wspólnych modlitwach w szczególnych – zwłaszcza losowych – okolicznościach. Tak było np. po katastrofie smoleńskiej, gdy ewangelicy i katolicy spontanicznie zebrali się na modlitwę w intencji ofiar tragedii i ich rodzin. To modlitewne spotkanie wzruszało tym bardziej, że zaledwie cztery miesiące wcześniej, w grudniu 2009 r., przedstawiciele wiślańskich parafii katolickich i ewangelickich brali udział w ceremonii przekazania przez Marię Kaczyńską tabernakulum do kaplicy w rezydencji Prezydenta RP na Zadnim Groniu. – Raz powody do modlitwy są radosne, innym razem dramatyczne – mówi ewangelicki proboszcz. A na pytanie, czy jego zdaniem ów wiślański ekumenizm polega rzeczywiście na „jedności ducha”, czy jest raczej formalny, odpowiada: – Zapewne, w zależności od okoliczności, można mówić o jednym i drugim, jednak zdecydowanie ze wskazaniem na ten pierwszy.

Pozostałe Kościoły i związki wyznaniowe działające w Wiśle do idei ekumenicznego zbliżenia podchodzą jednak z rezerwą. – Podejmowaliśmy co prawda próby zaangażowania wszystkich wyznań we wspólną misję ewangelizacyjną, miał temu służyć organizowany na wzór amerykański Festiwal Życia. Były seminaria, wykłady, spektakle teatralne, koncerty, zawody sportowe, gościli tu nawet koszykarze NBA. Uczyliśmy się od siebie różnych form przeżywania relacji z Bogiem. Skończyło się jednak na dwóch edycjach festiwalu, który w naszych warunkach okazał się przedsięwzięciem zbyt kosztownym i skomplikowanym logistycznie – mówi Henryk Król z ewangelickiego Stowarzyszenia Deorecordings, inicjator i główny organizator imprezy. – Dziś każdy zajęty jest raczej tym, co sam robi, w naszym przypadku jest to głównie praca z wykorzystaniem internetu. Ale w kontaktach z innymi wyznaniami nie ma wrogości, jest otwartość.

– Nie angażujemy się w ekumenizm, ale też nie odmawiamy jakiejkolwiek współpracy z innymi denominacjami. Współpracujemy np. na polu charytatywnym, urządzamy koncerty wspólnie z Kościołem ewangelickim. Jednak w ruchu ekumenicznym nie ma swobody, by mówić o różnicach, podkreśla się tylko to, co łączy poszczególne wyznania. A takie podejście może prowadzić do zatracenia religijnej tożsamości – zaznacza Marcin Knapik, pastor Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego. Podobnego zdania są duchowni Kościoła zielonoświątkowego.

Sztuka bycia razem

Dziś nie padają już z ambon nazwiska tych, którzy odeszli z Kościoła, ale też, jak podkreślają księża Szajthauer i Firlej, praktycznie ustało zjawisko prozelityzmu, agresywnego nawracania na „prawdziwą” wiarę. Nie ma zakazu zawierania mieszanych małżeństw. Wiodące Kościoły uznają wzajemnie sakrament chrztu. – Nauczyliśmy się szanować siebie nawzajem. Widać to na przykładzie sposobu obchodzenia różnych świąt – mówi burmistrz Tomasz Bujok. – Dla ewangelików najważniejszym świętem w roku jest Wielki Piątek. I katolicy to szanują. Podobnie my staramy się nie naprawiać dachu czy wozić różnego rodzaju rzeczy w gospodarstwie rolnym podczas Bożego Ciała. Gdy w mieście mamy wydarzenia religijne, kulturalne czy sportowe, jesteśmy razem. Nie usłyszałem jeszcze od przedstawicieli jakiegoś wyznania, że z tymi albo z tamtymi na pewno nie usiądziemy obok siebie.

– W rodzinach, w relacjach sąsiedzkich, w miejscu pracy od dawna nikt tu nie pyta, z jakiego jesteś Kościoła – dopowiada ks. Leszek Czyż.

W rodzinie Grażyny i Janusza Nogowczyków Wielki Piątek obchodzony jest skromnie, w nastroju powagi. – W tym dniu obowiązkowo idę do kościoła, niekiedy wybiera się ze mną żona – opowiada pan Janusz. – Atmosferę święta tworzymy razem. Z kolei Boże Narodzenie to u nas święto rodzinne, z choinką, z kolędami śpiewanymi przy akompaniamencie instrumentów, na których grają nasi synowie. Również są w mieszanych związkach małżeńskich, przyjeżdżają do nas co roku z rodzinami. Jest wesoło i gwarno. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2023