Cud nad Amazonką

O Brazylii zawsze mówiono "kraj z przyszłością". Dziś przyszłość nadeszła. Starczyło kilkanaście lat dobrej polityki - i trochę szczęścia - by ojczyzna samby weszła do grona najpotężniejszych tego świata.

13.10.2009

Czyta się kilka minut

Co to za kraj? Ogromny, silny ekonomicznie, politycznie stabilny, typowany na potęgę XXI w., do tego gospodarz igrzysk olimpijskich. Do niedawna rozwiązanie takiej zagadki mogło być jedno: Chiny. Lecz tym razem chodzi o Brazylię.

Gdy na początku października Międzynarodowy Komitet Olimpijski ogłosił, że Olimpiada w 2016 r. odbędzie się w Rio de Janeiro, światowi komentatorzy uznali tę decyzję za słuszną, bo nigdy jeszcze gospodarzem igrzysk nie był kraj południowoamerykański. Tymczasem to nieporozumienie: Brazylia w pełni zasłużyła na olimpijski laur, i to bez porównania bardziej niż Pekin. Jest nie tylko duża (piąty kraj świata pod względem obszaru i ludności), ale też ma stabilną demokrację, nie gwałci nieustannie praw człowieka, stara się godzić wzrost gospodarczy z dbałością o środowisko, a biedę i nierówności społeczne zwalcza nie tylko na papierze.

Pożyczkodawca, mediator, potęga

Godne to podziwu, tym bardziej że mowa o kraju, który jeszcze ćwierć wieku temu był wojskową dyktaturą, tonął w hiperinflacji, zadłużeniu i powszechnej nędzy. W 1985 r. junta uznała, że nie zdoła przezwyciężyć problemów - i oddała władzę. Nowy demokratyczny rząd wynegocjował dogodniejsze warunki spłaty długu i zdusił inflację. Ale prognozowanie, że Brazylia wkrótce będzie mocarstwem, wciąż zakrawało na kpinę. Był to, jak mawiano, "kraj wielkich perspektyw" - i zawsze miał takim pozostać. Gdy w 2001 r. Goldman Sachs ukuł termin BRIC, oznaczający cztery wschodzące potęgi gospodarcze (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny), wielu wątpiło, czy Brazylia zasłużyła, by znaleźć się w tak mocarnym towarzystwie. Dziś nikt tego nie kwestionuje; to raczej obecność Rosji w tym gronie budzi wątpliwości.

Mamy rok 2009 i do klasy średniej należy już ponad połowa Brazylijczyków, zaś nędza jest udziałem najwyżej 10 proc. społeczeństwa (jak na warunki Ameryki Łacińskiej, to niewiele). Według Światowego Forum Gospodarczego, Brazylia najlepiej poradziła sobie z kryzysem, wyprzedzając Chiny, Indie, Australię, Kanadę, i najwięcej zyskała w rankingu konkurencyjności. Jej gospodarka tylko na moment weszła w recesję, w przyszłym roku ma urosnąć o 4-5 procent. Rząd spłacił przed czasem całe zagraniczne zadłużenie i po raz pierwszy stał się pożyczkodawcą, a nie biorcą, Międzynarodowego Funduszu Walutowego.

Także globalna rola Brazylii rośnie. Na fali pokryzysowych przetasowań grupę G8 w roli głównego forum dyskusyjno-decyzyjnego zajęła grupa G20, z jej udziałem. Dziś trudno sobie wyobrazić ważne zebranie w sprawie reformy finansowej czy zmian klimatycznych bez Brazylii. Sympatia, zaufanie i aura bezstronności, jaka otacza ten kraj, pozwala mu odgrywać rolę mediatora - ostatnio w kryzysie politycznym na Haiti.

Jak pogodzić sprzeczności

Brazylijczycy mają proste wyjaśnienie dla swoich sukcesów: to cud. Ostatnim jest odkrycie gigantycznych złóż ropy i gazu ziemnego, które pozwolą krajowi wejść do czołówki producentów i eksporterów tych surowców. Nic w tym dziwnego: jak wiadomo, Deus é Brasileiro (Bóg jest Brazylijczykiem). Ale Stwórca - jeśli to jego sprawka - podarował Brazylii także coś ważniejszego od bogactw naturalnych: odpowiedzialnych przywódców.

Fernando Henrique Cardoso w połowie lat 90. przeprowadził iście balcerowiczowską reformę gospodarki. Jego następca, obecny prezydent Luiz da Silva (zwany "Lulą"), nie dał się powieść na pokuszenie co radykalniejszym towarzyszom ze swojej Partii Robotniczej, którzy proponowali zawieszenie spłaty długu i pójście drogą Hugo Chaveza, skrajnie lewicowego przywódcy Wenezueli. To, że "Lula", były robotnik stalowni i działacz związkowy, okazał się pragmatykiem, a nie ideologiem, istotnie zakrawa na cud.

- Brazylii udaje się godzić sprzeczności - mówi Bryan McCann, szef Programu Studiów Brazylijskich na Uniwersytecie Georgetown, zapytany o źródło sukcesów tego kraju. - Politykę socjaldemokratyczną z wolnorynkową ekonomią, inwestycje prywatne z państwowymi, demokrację z rosnącą potęgą agrobiznesu, przemysłu wydobywczego i energetycznego...

Także w polityce zagranicznej "Lula" godzi wodę z ogniem. To, że robi interesy z USA, nie przeszkadza mu przyjaźnić się z wrogami Waszyngtonu: przywódcami Wenezueli, Iranu czy Kuby. Nie dlatego, że pochwala ich politykę, ale, jak wyjaśniał jego minister spraw zagranicznych, "potępianie małych krajów przez duże jest stronnicze i nieefektywne". Można się krzywić na taki oportunizm, ale trudno zaprzeczyć, że "polityka miłości" w wykonaniu głowy brazylijskiego państwa jest skuteczna: Fidel Castro czule nazywa go "moim bratem Lulą", a dla Baracka Obamy to "swój chłop".

"Światło dla wszystkich"

"Lula" z protekcjonisty przemienił się w entuzjastę wolnego rynku - ale nie dzikiego kapitalizmu. Brazylia ma jedną z najbardziej rozbudowanych polityk socjalnych świata. Za Cardoso wdrożono program "Bolsa Familia", który dawał stypendia milionom biednych rodzin w zamian za posyłanie dzieci do szkół. Potem weszły programy o szumnych nazwach "Zero głodu", "Zero pragnienia" czy "Światło dla wszystkich". Krytycy, załamując ręce nad marnotrawstwem pieniędzy z budżetu, mają trochę racji. Ale statystyki też mówią swoje: za rządów "Luli" 13 mln ludzi wyszło z biedy. W 1995 r. aż 15 proc. brazylijskich dzieci nie chodziło do szkoły, zaś dekadę później tylko 3 proc. Sukcesem jest też walka z AIDS: dzięki kampaniom prewencyjnym liczba zakażeń w Brazylii jest o połowę niższa od prognozowanej.

Jak przystało na kraj, na terenie którego leży większa część "płuc świata" - Puszczy Amazońskiej - Brazylia żyje w symbiozie ze środowiskiem naturalnym. 80 proc. zużywanej energii produkują hydroelektrownie, a połowę samochodów napędza biopaliwo z trzciny cukrowej. Co ciekawe, proekologiczna polityka nie wynika z konieczności: Brazylia ma pod dostatkiem (choć od niedawna) ropy i gazu, jednak woli je eksportować.

Najtrudniejsza sprawa to ratowanie Amazonii. Lasy równikowe błyskawicznie nikną pod naporem przemysłu i rolnictwa: w ciągu 20 lat ich powierzchnia zmniejszyła się o jedną piątą. Rząd szuka równowagi między potrzebami ludności a ochroną środowiska. Z jednej strony przyjął Plano Amazônia, zakładający m.in. budowanie w dżungli dróg i dużych projektów hydroenergetycznych, z drugiej - ogłosił program ratunkowy dla puszczy i do 2017 r. wyrąb ma się zmniejszyć o 70 proc.

"Imperio" w lewicowych piórkach

Nie wszystko się Brazylii udaje. W rankingu krajów o największych nierównościach majątkowych wciąż zajmuje wysokie, siódme miejsce. Korupcja, niewydolność wymiaru sprawiedliwości, marny poziom szkół publicznych - to poważne problemy. Na zacofanym północnym wschodzie kraju od zawsze rządzą rodzinne klany, tam demokracja to fasada. Efektem urbanizacji jest przestępczość - i także teraz, w kontekście Olimpiady, najwięcej mówi się o tym, jak niebezpiecznym miastem jest Rio de Janeiro, gdzie gangi narkotykowe walczą o terytorium, a policja zachowuje się jak konkurencyjna mafia.

Z kolei globalne ambicje Brazylii trafiły na ścianę. Gdy w 2003 r. "Lula" obejmował prezydenturę, miał trzy cele: zapewnić krajowi miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, wynegocjować korzystne układy handlowe i stanąć na czele bloku państw Ameryki Południowej. Nie osiągnął żadnego. Chiny blokują reformę Rady. Negocjacje handlowe tkwią w martwym punkcie (bariery rosną nawet między Argentyną, Brazylią, Paragwajem i Urugwajem, czyli członkami strefy wolnego handlu Mercosur). Integracja kontynentu to mrzonki: potęga Brazylii drażni sąsiadów, dla których to nowe imperio, nie lepsze od USA, tyle że przybrane w lewicowe piórka. Boliwia znacjonalizowała dwie rafinerie wybudowane przez brazylijskiego giganta Petrobras, Ekwador wyrzucił potentata budowlanego Odebrecht, Paragwaj zażądał, by Brazylia płaciła więcej za importowany prąd, i groził przejęciem farm należących do Brazylijczyków... Brazylijczykom łatwiej jest zawierać sojusze z krajami z Afryki, Europy, Azji.

W 2010 r. kończy się prezydentura "Luli". Ktokolwiek go zastąpi, trudno sobie wyobrazić, by Brazylia zboczyła z obranego kursu. - Jeśli miałbym się czegoś obawiać - mówi Arthur Ituassu, politolog z Pontifícia Universidade Católica w Rio de Janeiro - to tylko dwóch scenariuszy: pomieszania patriotyzmu z nacjonalizmem, o co w sportowej euforii łatwo, oraz tego, że nierówna dystrybucja bogactwa doprowadzi do wybuchu przemocy. Zapobieżenie tym zagrożeniom powinno być naszym priorytetem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2009