Coś ze mną jest nie tak

Znajomi pytają: „No, a wy kiedy?”, „Staracie się?”. On słyszy: „Zabierz się wreszcie za żonę”, „Pokazać ci, jak to się robi?”. I jeszcze te cholerne rady albo pocieszanie i klepanie po ramieniu.

30.11.2020

Czyta się kilka minut

 /
/

W Polsce około 1,5 miliona par cierpi z powodu niepłodności. Problem ten dotyka 10-20 proc. populacji na świecie. Ginekolog-położnik powinien zdiagnozować niepłodność po roku podejmowanych przez parę systematycznych prób zajścia w ciążę. Jeśli kobieta skończyła 35 lat, diagnozę stawia się po pół roku regularnego współżycia.

Zanim para (bądź sama kobieta – a tak dzieje się częściej) trafi do gabinetu specjalisty, najczęściej długo i nieskutecznie szuka pomocy u ginekologa-położnika niespecjalizującego się w problemie niepłodności. Na niepłodność Polacy leczą się „po cichu”, w tajemnicy. Stanowi jedno z największych społecznych tabu w naszym kraju. Nie umiemy o niej rozmawiać. A kiedy to robimy, ranimy osoby nią dotknięte.

Te liczby to ja

Do gabinetu Joanny Piątek-Perlak, psycholożki zajmującej się m.in. terapią par cierpiących na niepłodność, trafiają kobiety (albo pary) kilka miesięcy, kilka bądź kilkanaście lat bezskutecznie starające się o ciążę. Niektóre są na początku leczenia. Niekiedy – dzięki odpowiednim zabiegom albo farmakoterapii – dochodzi do zapłodnienia już po miesiącu, dwóch. Na przykład wystarczy podać kobiecie clostilbegyt, lek podnoszący poziom progesteronu. Bywa, że potrzebna jest inseminacja albo zapłodnienie drogą in vitro. Niekiedy, po długim leczeniu i kilku próbach zapłodnienia pozaustrojowego, orzeka się bezpłodność. Z pomocy Piątek-Perlak korzystają kobiety dwudziestokilkuletnie, które mają krótką historię choroby, i kobiety po czterdziestym roku życia. Przeszły już kilka inseminacji i prób zapłodnienia pozaustrojowego. Tym pacjentkom pomaga się najtrudniej.

Nie można nakreślić jednego obrazu niepłodności. Choroba ta ma wiele przyczyn medycznych, czasem psychologicznych, bywa też, że kobieta jest zdrowa i mężczyzna jest zdrowy, ale nie mogą począć wspólnie dziecka. Mogą je mieć z innymi partnerami.

Pracę z parą Joanna Piątek-Perlak zaczyna od zebrania wywiadu. Pyta: „Na jakie choroby państwo cierpicie?”. Wymieniają: nadczynność albo niedoczynność tarczycy, insulinooporność, nadciśnienie tętnicze itd. Nikt nie mówi o niepłodności. Uważają, że niepłodność jest: „ubytkiem”, „defektem”, „brakiem”. Człowiek niepłodny jest „gorszy”, oni czują się więc gorsi. Ale nie uważają, że niepłodność jest chorobą. Psycholożka uczy pacjentów oswajać i akceptować niepłodność. Uczy się jej nie wstydzić i o niej rozmawiać.

– Chciałabyś zobaczyć te kobiety, które kilkanaście lat starają się o ciążę? – pyta. – Myślisz, że są zrozpaczone, słabe, bezsilne, płaczą? Nie. One zamieniają się w roboty, wyłączają emocje, przestają myśleć i czuć. Ich życie wyznacza cykl dni płodnych albo data kolejnego zapłodnienia in vitro. Poza tym jest pustka. Pojawiają się w gabinecie z segregatorem i recytują z niego: mam takie wyniki badań, ostatnia wizyta u ginekologa odbyła się dziesięć dni temu, ostatnia próba in vitro miała miejsce – pada konkretna data; kolejną planujemy – i znów data.

Wtedy psycholożka pokazuje na palcach: dziesięć! To pani dziesięć razy poroniła. To pani próbowała zapłodnienia pozaustrojowego osiem razy. Kobieta powoli się otwiera. Oswaja swoją historię, zaczyna rozumieć, że te liczby dotyczą jej. Że to ona przeżyła tak wiele.

Minie dużo czasu, zanim zacznie się ze swoją historią mierzyć.

RITA: PIEKŁO

Miałam 22 lata, byłam już matką, ale chcieliśmy z mężem starać się o drugą ciążę. Nie wychodziło nam, lekarz uspakajał, że wszystko jest w porządku. Po dwóch latach zrobiłam dokładne badania, diagnoza: endometrioza (tkanka wyścielająca macicę znajduje się poza nią), duży guz na prawym jajniku. Trafiliśmy do kliniki leczenia niepłodności, tam po dokładnych badaniach stwierdzono niepłodność wtórną (para ­posiada już ­biologiczne dziecko, nie udaje się począć kolejnego). Lekarz powiedział, że mamy szanse na dziecko z in vitro. Moi rodzice, a nawet babcia nie widzą kłopotu w zapłodnieniu pozaustrojowym, ale rodzina męża ma skrajne poglądy. Zaczęło się piekło. Teściowa mówiła, że Bóg wie, komu dać dzieci. Przecież niektórzy mają nawet czwórkę, mnie widocznie pisane jedno i mam się z tym pogodzić. Mąż mnie wspierał, kiedy ktoś pytał, dlaczego nasza córka nie ma rodzeństwa, kłamał, że problem leży po jego stronie.

Na zabieg in vitro wzięliśmy kredyt. Pierwsza próba: sześć jajeczek, trzy dojrzały, trzy udało się zapłodnić. Podano mi jeden zarodek, cierpię na niewydolność szyjki macicy, dlatego lekarz nie zdecydował się na podanie dwóch zarodków, to mogłoby się skończyć przedwczesnym porodem. Dziesięć dni po transferze otrzymałam telefon z kliniki: brak zarodków do zamrożenia, wszystkie obumarły. Obumarł także ten, który był we mnie.

Nie mieliśmy pieniędzy na drugą próbę in vitro. Zaczęłam myśleć o adopcji. Szanse nie były duże, ponieważ mamy biologiczną córkę. Mijał czas. Poprosiłam męża, żebyśmy spróbowali zapłodnienia pozaustrojowego raz jeszcze. Znów zaciągnęliśmy kredyt, mąż musiał wziąć dodatkową pracę, czasem dwa tygodnie nie było go w domu. Kolejna próba, tym razem było osiem jajeczek, sześć dojrzało, cztery zarodki się rozwijały. Podano mi jeden z nich. Po kilku dniach kontrola: ciąża pozamaciczna.

Rozpadłam się na kawałki. Byłam w żałobie. Po pewnym czasie zaczęłam się źle czuć, ciągle chciało mi się wymiotować. Chodziłam do gastrologa. W końcu wykonałam tekst ciążowy, był pozytywny. Zabieg in vitro wyciszył endometriozę, w ciążę zaszłam naturalnie.

Od trzech miesięcy jestem mamą dwóch córek. O drugie dziecko staraliśmy się siedem lat. Niepłodność wtórna także boli i również jest stratą. I te pytania, które zewsząd padają. Do mojej córki mówiono: „Powiedz mamie, że chcesz brata”, „A Mikołaj nie przyniósł ci braciszka?”. Umiem słuchać zwierzeń o ciąży i dzieciach. Nigdy i nikomu nie zadaję żadnych pytań.

JOANNA: ŻYLETKA

Nie chciałam odkładać macierzyństwa na później. Z mężem ­postanowiliśmy, że zaraz po ślubie będziemy starać się o dziecko. Byliśmy młodzi, zdrowi. Przez głowę nie przeszła mi myśl, że mogłoby się nie udać. Spędzaliśmy razem dużo czasu, czułość, bliskość, częsty seks. Minęło kilka miesięcy, nie udało mi się zajść w ciążę. Z czasem zaczęłam odczuwać skrajne emocje: kiedy spóźniała mi się miesiączka, była radość i nadzieja, kiedy jej dostawałam – rozczarowanie. Zaczęłam o sobie myśleć: „Jesteś wybrakowana”, „Inna jakaś”.

Otaczały nas młode związki. Co kilka miesięcy dowiadywałam się, że któraś z tych par oczekuje dziecka. Zazdrościłam im, pytałam się losu: „Dlaczego nie ja? Co jest ze mną nie tak?”. Z upływem czasu gorycz się potęgowała. Płakałam na wieść o cudzej ciąży. Znajomi często zadawali nam pytania: „No, a wy kiedy?”, „Staracie się?”. Mój mąż słyszał: „Zabierz się wreszcie za żonę”, „Pokazać ci, jak to się robi?”. Czułam, jakby ktoś przecinał mi skórę żyletką. Upłynęło trochę czasu i zapadło milczenie, już nikt nas o nic nie pytał, nikt z nami nie rozmawiał o dzieciach. Niekiedy tylko ktoś rzucił: „Młoda jeszcze jesteś, masz czas na pieluchy”. Boże, jak to bolało. Kobiety cierpiące na niepłodność nienawidzą tych cholernych rad, albo takiego pocieszania i poklepywania po ramieniu.


Agnieszka Glica, psychoterapeutka: W gabinecie lekarskim nigdy nie pada słowo „żałoba”. Ale to jest żałoba. To jest strata.


 

Z czasem stałam się automatem: seks nie oznaczał już bliskości, kochaliśmy się co dwa dni, tylko w dni płodne, jakbyśmy działali według jakiejś instrukcji. Zaczęliśmy się od siebie oddalać, mąż był czuły i rozumiał moje cierpienie, ale ja tej czułości do siebie nie dopuszczałam, jakbym oglądała świat zza szyby. Miałam w głowie jedną myśl: „Zajść w ciążę, mieć dziecko”. Tu zaczynał się i kończył mój świat.

Wyniki badań miałam książkowe. Mąż także. Lekarz zadecydował o inseminacji. Pierwsza próba nieudana. Druga też. Umówiliśmy się na trzecie, ostatnie podejście. Leżałam w szpitalu, przygotowana do zabiegu, mąż oddał nasienie i nagle lekarz zakomunikował, że jedno z badań niezbędnych do przeprowadzenia zabiegu jest nieaktualne, data jego ważności upłynęła trzy dni temu. Próby nie będzie. Prosiłam, żeby przymknął oko na to badanie, żeby nas nie odsyłał. Nie zgodził się.

To mnie załamało. Nie byłam w stanie wrócić do pracy, byłam słaba – fizycznie i psychicznie. Dwa tygodnie przeleżałam w łóżku. Skomplikowało nam się życie prywatne: sprawy rodzinne, majątkowe. Pierwszy raz od czerech lat pomyślałam, że to dobrze, że nie jestem w ciąży, byłoby mi teraz ciężko. Nie zażywałam nawet kwasu foliowego, który jest tak potrzebny do prawidłowego rozwoju płodu. Minęły trzy miesiące, spóźniał mi się okres. Zrobiłam test ciążowy, wynik pozytywny. Lekarz, który mnie prowadził, nie chciał uwierzyć, że zaszłam w ciążę naturalnie. Pierwsze USG – są dwa pęcherzyki płodowe, będą bliźniaki. Za pieniądze, które mieliśmy odłożone na in vitro, urządziłam im pokoik i kupiłam wyprawkę.

MAGDALENA: MIŁOŚĆ

Chciałam mieć trójkę dzieci, planowałam, że przyjdą na świat jak najszybciej, żebym miała siłę się nimi opiekować. Szybko zaszłam w ciążę. Diagnoza: ciąża biochemiczna, poroniłam, kiedy tylko zarodek zagnieździł się w macicy. Zaczęliśmy znów starać się o dziecko. Minął rok, dwa lata, nie udawało się. Lekarze na Śląsku i Opolszczyźnie mówili, że wszystko jest w porządku. Mam regularne cykle (co 28 dni), podczas których wykształcają się pęcherzyki płodowe. Jestem młoda. Nikt nie przeprowadzał szczegółowych badań, choć cierpię na niedoczynność tarczycy i Hashimoto (zapalenie tarczycy, choroba autoimmunologiczna). Zbadano nasienie mojego partnera. Stwierdzono, że najprawdopodobniej to jego zła jakość nie pozwala nam zajść w ciążę. Zaproponowano in vitro.

Pierwsza próba nieudana. Druga też. Wydaliśmy mnóstwo pieniędzy. Pojawił się ogromny stres, partner pogrążył się w poczuciu winy. Mówił, że „to przez niego”. Zaczęliśmy się kłócić o byle co i oddalać od siebie. Wciąż chodziłam do różnych lekarzy. Usłyszałam, że nie mamy szans na poczęcie dziecka jako para, że może się udać z innymi partnerami, ale nie razem. Na jakiej podstawie padła ta diagnoza? Nie wykonano mi praktycznie żadnych badań. Byłam zmęczona. Rozgoryczona. Myślałam, że jestem bezpłodna. Chyba się nawet już z tym godziłam.

Przyjaciółka poprosiła, żebym skonsultowała się z profesorem przyjmującym w Łodzi. Profesor zebrał wywiad, zlecił badania. Powiedział, że mogę za pomocą in vitro zajść w ciążę, ale ponieważ mam we krwi przeciwciała uniemożliwiające utrzymanie ciąży, będę musiała przyjmować leki immunosupresyjne, sterydy i zastrzyki przeciwzakrzepowe.

Sterydy uszkadzają łożysko, wiedziałam, że ciążę trzeba będzie rozwiązać przed terminem. Znaleźć ten odpowiedni moment, w którym płód jest już odpowiednio dojrzały i zdolny do życia poza moim organizmem.


Dr Aleksandra Dembińska, psycholożka i bioetyczka: Na etapie leczenia należy zadbać o siebie i swój związek. Nie porzucajmy tych obszarów życia, które przed staraniami o dziecko były dla nas ważne. Pomyślmy o pasjach, relacjach z ludźmi.


 

W szesnastym tygodniu zaczęłam krwawić, pojechałam do szpitala. Na izbie przyjęć położna zapytała: „Jak pani woli: ronimy tu czy w domu?”. Nie słuchałam jej. Krwawienie ustało. W 28. tygodniu ciąży pojawiło się nadciśnienie tętnicze. Znów trafiłam do szpitala, lekarz powiedział mojemu partnerowi, że życie płodu i moje jest zagrożone. Urodziłam Kalinę przez cesarskie cięcie, ważyła kilogram. Lekarze mówili, że może umrzeć, że wcześniactwo niesie ze sobą powikłania, że trzeba być przygotowanym na różne scenariusze. Ale ja miałam dziecko, byłam już matką. Nic innego się nie liczyło. Czekałam na nią sześć lat. Nigdy w nikogo tak nie wierzyłam i nigdy nikogo nie kochałam takim rodzajem miłości – zupełnie bezwarunkowej.

Stres nie odpuszczał. Towarzyszył mi cały czas, podobnie mojemu partnerowi. Każde z nas się winiło. Każde czuło się w jakiś sposób wybrakowane. W ciąży partner nie dotykał brzucha, nie chciał oglądać zdjęć z USG. Bał się, że dziecko (nigdy nie używałam słowa „płód”) może umrzeć, bał się, że i mnie grozi niebezpieczeństwo.

Nie unieśliśmy tego i krótko po narodzinach córki się rozstaliśmy, choć Kalina jest wyczekanym dzieckiem i oboje ją kochamy.

Włącznik

Prof. Robert Jach, kierownik Oddziału Klinicznego Endokrynologii Ginekologicznej i Ginekologii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie, opowiada o niepłodności trochę jak strateg, analityk. Wymienia narządy i układy w ciele kobiety odpowiedzialne za poczęcie dziecka (ośrodkowy układ nerwowy, podwzgórze, przysadka mózgowa, tarczyca, jajniki i narząd rodny). I analogicznie u mężczyzny (ośrodkowy układ nerwowy, podwzgórze, przysadka, tarczyca, jądra, mechanizm erekcyjny). ­Jeśli parze nie udaje się począć dziecka, należy sprawdzić, gdzie leży przyczyna. Przeprowadzić badania: krwi, nasienia, ultrasonograficzne. Niepłodność z tą samą częstotliwością dotyka kobiet i mężczyzn. Należy więc zbadać parę, nie wyłącznie kobietę, co często ma miejsce.

Najczęstszą przyczyną niepłodności kobiet są zaburzenia owulacji – o różnym podłożu, w większości przypadków z powodu zachwianej równowagi hormonalnej – i endometrioza, na którą cierpi 35 proc. kobiet z niepłodnością. Niepłodność wywołują też m.in. radioterapia i chemioterapia.

O niepłodności męskiej także decydują hormony, i jakość nasienia – czyli liczba żywych plemników, ich ruchliwość. Aż w 25 proc. przypadków nie można określić genezy choroby. Lekarze mówią wtedy o przyczynie idiopatycznej.

Pierwsze pytanie, które prof. Jach zadaje podczas zbierania wywiadu, brzmi: „Proszę podać datę ostatniej miesiączki”.

– Sposób udzielania odpowiedzi mówi mi trochę o moich pacjentach – wyjaśnia prof. Jach. – Pierwsza grupa pań się waha: „To było chyba dwa tygodnie temu, w okolicach środy”. Druga ma zainstalowaną w telefonie komórkowym aplikację. Pada odpowiedź: „Piąty listopada, godzina siedemnasta”. Trzecia grupa: odpowiedzi udziela mąż albo partner. Mówi: „Żona miała okres wtedy a wtedy”. I już wiem, kto w tym związku planuje ciążę. Mówię wtedy, że staranie się o dziecko wymaga zaangażowania dwojga ludzi.

Joanna Piątek-Perlak także szybko rozpoznaje w gabinecie, kto, jak mówi psycholożka, „dowodzi” całym procesem. – Na lodówce kobieta przypina harmonogram badań, „płodną” dietę, rozpisane wizyty u specjalistów, on pozostaje obok, bo taka jest jej wola – mówi.

Do gabinetu prof. Jacha trafiają pary – albo same pacjentki – które od wielu lat bezskutecznie starają się o potomstwo. Rekomendacje i algorytmy Polskiego Towarzystwa Ginekologów i Położników określają, jaką podspecjalizację w ginekologii powinien mieć lekarz leczący niepłodność.

Nie wszyscy stosują się do tych wytycznych i podejmują się prowadzenia pacjentek, którym nie mogą pomóc. Pary tracą czas i pogrążają się w frustracji. – Niedawno przyszła do mnie młoda kobieta. Kilka lat podejmowała próby zajścia w ciążę, regularnie uczęszczała do ginekologa. Rozpoznanie było rzadkie i tragiczne: nie miała macicy – mówi prof. Jach.

Czasem same kobiety odkładają wizytę u specjalisty. Paraliżuje je lęk, że „coś może ze mną być nie tak”, lepiej nie wiedzieć co. Występuje także zależność pomiędzy psychiką i ciałem: nie dochodzi do zapłodnienia, ponieważ kobieta, mężczyzna albo para borykają się z problemami natury emocjonalnej. – Najbardziej „seksownym” narządem jest ośrodkowy układ nerwowy – komentuje prof. Jach. – Stres, traumatyczne wydarzenia, choroby psychiczne mogą zablokować owulację albo miesiączkowanie.

Joanna Piątek-Perlak: – Tak, problem czasem tkwi w głowie. Ale walczę z ­mitem, że wystarczy sobie „odpuścić” i zajdzie się w ciążę. Bo skoncentrowanie się na „odpuszczaniu” może doprowadzić do jeszcze większego kryzysu. Psycholog, który ma rozpoznać, jaki problem pacjentka bądź pacjent „ma w głowie”, wchodzi do dużego, ciemnego pokoju. Wie, że gdzieś tu znajduje się włącznik światła. Ale nic nie widzi. Porusza się po omacku i centymetr po centymetrze dotyka każdej ściany. Pary w niepłodności żyją w ciągłym biegu, stresie, bo przecież czas ucieka. To stanowi kolejne obciążenie.


Czytaj także: Pary mające kłopot z niepłodnością mają praktycznie tylko jedno wyjście: in vitro, przeważnie za prywatne pieniądze.


 

W Polsce in vitro wciąż budzi duży opór społeczny. W niektórych środowiskach przyznanie się do tej procedury oznacza stygmatyzację. Albo jest przyczyną żartów. „Mam jeszcze trochę pieniędzy, to może sobie fundnę takiego dzieciaka jak ty”, usłyszała młoda matka, która kilka lat bezskutecznie starała się o ciążę. Albo: „Fajny jest, a przecież z in vitro”. Z tego powodu niektóre pary nie informują nawet najbliższej rodziny, że nie poczęły dziecka naturalnie. Bywa, że gdy na skutek zapłodnienia pozaustrojowego rodzą się bliźniaki, bo podczas transferu podano dwa zarodki i dwa się przyjęły, rodzina się dziwi: „Bliźniaki? Skąd to, przecież nigdy w naszej rodzinie nie było bliźniaków”.

Stygmatyzuje też dawstwo nasienia bądź adopcja komórek jajowych. Psycholożka: – Nagle na świecie pojawia się dziecko, babcia ma wreszcie tego wyczekanego wnuka. Kocha go. Ale i tak czyni jego matce, a swojej synowej wyrzuty, że jest to dziecko z „obcego nasienia”, że „winien” niepłodności na pewno nie był jej syn.

Koniec

Kobiety, które przeszły kilka albo kilkanaście poronień, czują, że przez chwilę były matkami. Ich ciało nastawiało się na macierzyństwo. Z powodu choroby się nie udało. Niepłodność i bezpłodność zmieniają kobietę i mężczyznę, zmieniają pary.

Zwłaszcza u par, które leczyły się kilkanaście lat, pojawia się żal do lekarzy, do medycyny (bo nie da się wszystkiego wyleczyć, nawet gdy para ma pieniądze i nawet w XXI wieku), do rodziny (bo nie wspiera). Jest zmęczenie (ponieważ odwiedziło się już wszystkie kliniki leczenia niepłodności w Polsce, a czasem i za granicą). W związku dochodzi do kryzysu. Kiedy zapada diagnoza: bezpłodność – zaczyna się trudny i bolesny czas. Przychodzi żałoba.

Joanna Piątek-Perlak: – Kobiety uświadamiają sobie, że mogą już odłożyć ten swój segregator z dokumentacją na półkę. Mogą powiedzieć: „Taka była moja droga: długa, bolesna, właśnie ją kończę”. Kolejny mit dotyczy adopcji: powszechnie uważa się, że kiedy pada diagnoza bezpłodności, para stara się o adopcję. Nie. Czasem pojawia się bezdzietność. Uczę moich pacjentów, że w dwójkę także stanowią rodzinę, że nieposiadanie dziecka nie jest końcem świata. Po przejściu żałoby, pogodzeniu się z bezdzietnością, można wrócić do siebie i do życia.

Czasem mężczyznom godzenie się przychodzi łatwiej. Piątek-Perlak słyszy, jak mówią do żon: „Słuchaj, mamy siebie, kochamy się”.

W niektórych krajach rozmawia się o dzieciach bez tabu. Kiedy kobieta leczy się na nowotwór albo ma powyżej 35 lat i nie ma dziecka, zamraża swoje jajeczka. Korzysta się z dawstwa nasienia i komórek jajowych. Mówi się o tym jak o leczeniu każdej innej choroby. Moja niepłodna koleżanka w Polsce o swojej chorobie milczy. Zapytała mnie kiedyś: „Jak mam mówić o swoich uczuciach? Jak mam zakomunikować światu, że nie chcę otrzymywać esemsem tych wszystkich zdjęć niemowlaków w śpioszkach z uszami królika, albo dużych już dzieci na placu zabaw. Mnie to boli”.

Najciężej jej w Boże Narodzenie.

Jedna z bohaterek tego tekstu poprosiła o zmianę imienia. Joanna i Magdalena występują pod prawdziwymi imionami. Ich rodziny i przyjaciele na pewno je rozpoznają. Ale one uważają, że ich historia może komuś pomóc. I nie chcą się jej wstydzić. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 49/2020