Co by było, gdyby

Historia polskiego kina to również fascynująca opowieść o projektach nigdy nie zrealizowanych: zakazanych, porzuconych, niemożliwych.

24.07.2012

Czyta się kilka minut

 / ryc. Kuba Sowiński
/ ryc. Kuba Sowiński

Oceniając czasy Pereelu, popełniamy często ten sam grzech, co podsumowując ówczesną kinematografię. Jedni popadają w swoistą nostalgię: „kiedyś to mieliśmy filmy!” – wzdychają, świetność rodzimego kina tłumacząc hojnym mecenatem państwowym, wzmożoną na wskutek opresji kreatywnością czy szczególnym porozumieniem na linii twórca–krytyk–widz. Inni zaś, ci wychyleni bardziej w prawo, lubią dyskredytować tamte sukcesy, upatrując w nich przede wszystkim zgniłych kompromisów środowiska filmowego z komunistyczną władzą.

Jak bardzo zawężone są obie perspektywy, pokazuje książka Tadeusza Lubelskiego, która przedstawia losy trzynastu najbardziej intrygujących projektów filmowych niezrealizowanych z różnych przyczyn za komuny. „Historia niebyła kina PRL” to coś więcej niż wizyta w salonie odrzuconych – to także alternatywna wersja półwiecza polskiej kinematografii. Uzupełnieniem tej koncepcji „co by było, gdyby” są wyborne recenzje z nieistniejących filmów napisane w stylistyce parodiującej najbardziej znanych krytyków tamtych czasów (w tym również komunistyczną nowomowę), a także stworzone na użytek książki równie znakomite postery Kuby Sowińskiego, nawiązujące do najlepszych dokonań Polskiej Szkoły Plakatu.

Gdyby w 1951 r. Antoniemu Bohdziewiczowi udało się nakręcić film „Po wojnie”, nie mielibyśmy „Popiołu i diamentu” Andrzeja Wajdy, który siedem lat później przeniósł na ekran zmienioną wersję książki Andrzejewskiego. Jak wyglądałaby ta pierwsza adaptacja, możemy wywnioskować na podstawie łże-recenzji z „Trybuny Ludu”, w której niejaka Mirena Erz (naprawdę Irena Merz) chwali twórców za wypełnienie postulatów dzieła sztuki socjalistycznej wytyczonych przez towarzysza Żdanowa.

Gdyby cztery lata wcześniej powstała filmowa biografia Janusza Korczaka autorstwa Aleksandra Forda, to nie „Zakazane piosenki” byłyby naszym powojennym „filmem otwarcia”, ale tytuł jakże istotny dla stosunków polsko-żydowskich. Tylko czy wówczas powstałby w 1990 r. „Korczak” Andrzeja Wajdy według scenariusza Agnieszki Holland? Lubelski wspomina zresztą o dwunastu aż wersjach skryptu o Starym Doktorze, istniejących na początku lat 60. – kolejną miał napisać ponoć sam Remarque, ale niemiecki koproducent nie przyjął jego wygórowanych warunków finansowych.

Podążając dalej tropem światów możliwych, za najambitniejsze przedsięwzięcie w historii polskiego kina należałoby uznać „Osła grającego na lirze” Wojciecha Jerzego Hasa – superprodukcję „o śmierci świata”, inspirowaną sumeryjskim „Gilgameszem”, świętymi księgami wielkich religii, literaturą, filozofią, historią. Zawieszony w mitycznym bezczasie filmowy poemat, w którym o najlepsze urządzenie świata spierają się ze sobą Monteskiusz, Rousseau, Arystoteles i Hitler, a całość puentuje Bruno Schulz, był już o włos od realizacji. Trwający wówczas karnawał Solidarności czynił prawdopodobnym udział najbardziej renomowanych nazwisk (muzyka: Gheorghe Zamfir, scenografia: m.in. Jan Sawka i Igor Mitoraj, w rolach głównych: Orson Welles jako Bóg Ojciec, a także Catherine Deneuve, Bette Davis czy Peter Ustinov). Niestety, brawurowy scenariusz Jadwigi Kukułczanki nie doczekał się sfilmowania na skutek wprowadzenia stanu wojennego. A gdyby jednak się doczekał...?

W towarzyszącej temu rozdziałowi kolejnej smakowitej łże-recenzji niejaki Lew Tadeusz Soboski (przyszły recenzent „Gazety Wyborczej”) powołuje się na dziennikarza „Libération”, który „wyraził wątpliwość, czy dobrze się stało, że to właśnie dla »grandilokwentnego spektaklu Hasa« wytwórnia Gaumonta zrezygnowała w ostatniej chwili z zapiętej już na ostatni guzik realizacji »Dantona«, przygotowywanej przez Andrzeja Wajdę według dramatu naszej Stanisławy Przybyszewskiej”.

Ten zmyślony przypadek dowodzi, że o powstawaniu/niepowstawaniu filmów w Polsce ludowej nie decydował jedynie uciążliwy aparat biurokracji czy zmora cenzury. Lubelski podważa ten kombatancki mit na przykładzie Andrzeja Wajdy, który w całej swojej karierze musiał zrezygnować z około stu pięćdziesięciu rozpoczętych przez siebie projektów – z przyczyn nie tylko politycznych. Jeśli takowych powodów można by się jeszcze dopatrywać w przypadku scenariusza „Jesteśmy sami na świecie” („hłaskoidalnej” opowieści o nastolatkach), to już nie w odniesieniu do „Przedwiośnia”, które Wajda nosił w sobie przez prawie pół wieku. Na przeszkodzie w realizacji kolejnych wersji scenariusza stawały – prócz urzędu cenzury – również jego własne wątpliwości czy galopująca Historia, weryfikująca dawne pomysły i dopisująca coraz to nowe konteksty do powieści Żeromskiego.

Lektura „Historii niebyłej...” uzmysławia nam poza wszystkim, jak ważne było i jest dla filmowca, by trafić w swój czas, nie tylko historyczny, ale również w ten jak najbardziej osobisty. Ilustruje to także przypadek niedoszłego filmu Wajdy „Powołanie” (o dwóch śląskich klerykach wysłanych na przymusowy staż do kopalni, gdzie zostają wzięci za kapusiów), który w 1980 r. miał szanse być polskim odpowiednikiem „Nazarina” Luisa Buñuela.

Siłą rzeczy ten tekst musi składać się z ciągu zdań przeczących. Nie powstał wszak pierwszy polski western „Różowy horyzont” Kazimierza Kutza (o setce rodzin z Opolszczyzny, która w połowie XIX wieku wyemigrowała do Teksasu). Nie zrealizował swojego fabularnego debiutu Wojciech Wiszniewski, najbardziej obiecujący dokumentalista lat 70. („Porwanie króla” miało być „apokryfem historycznym” przedstawiającym inteligenckie dylematy Stanisława Augusta Poniatowskiego). Mimo Październikowej „odwilży”, polskie kino nie mogło dokonać rozrachunku z pokoleniem AK („Morze Sargassa” według scenariusza Aleksandra Ścibora-Rylskiego), a po 1989 r. z pokoleniem internowanych w stanie wojennym („Choroba więzienna” napisana przez Janusza Andermana). Jan Lenica nigdy nie nakręcił „622 upadków Bunga” według Witkacego na podstawie scenariusza Konwickiego. Na szczęście dzięki książce Lubelskiego, łączącej poszukiwawczą, iście detektywistyczną pasję, z jędrnym literackim językiem, wielokrotnie mamy wrażenie, że te filmy jednak powstały. Że oglądaliśmy je na własne oczy. 


Tadeusz Lubelski, „Historia niebyła kina PRL”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2012

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2012