Ciężar chleba

13.09.2021

Czyta się kilka minut

 / PRZEMYSŁAW CEYNOWA / ADOBE STOCK
/ PRZEMYSŁAW CEYNOWA / ADOBE STOCK

Dziesięć. Tyle płacę za chleb żytnio-pszenny u pana Janka ze Stu Bochenków. Spory, bardzo ścisły, więc starcza mi na prawie tydzień. Patrząc od strony Excela, wychodzi niewiele, dziennie tyle, co pół biletu na tramwaj. Ale, po pierwsze, jadam w ogóle mało chleba, ze dwie cienkie skibki rano z serem albo miodem, dobrze zaś wiem, że dla wielu to fundament codziennej diety, zresztą jak jeszcze karmiłem dwójkę dzieci, to pamiętam, ile tego schodziło. A po drugie, przy chlebie słabo działa racjonalna kalkulacja i bilanse, jego symboliczne korzenie sięgają tak głęboko, że cenę ma łatwopalną. Dla mnie właśnie dziesięć to taka psychiczna bariera, nie umiem sobie pozwolić na droższy, jakim kuszą butikowe, ach, jakże tradycyjne (choć założone najdalej w zeszłej dekadzie) i po stokroć naturalne piekarnie.

Zdaje się, że ten irracjonalnie założony próg bólu znowu podejdzie wyżej, w miarę jak paru znanych mi uczciwych piekarzy wreszcie podniesie ceny, żeby nie odpaść od inflacyjnego trendu. W tym, rzecz jasna, kontekście dziennikarze zadali w zeszłym tygodniu premierowi sławne pytanie: to po ile ten chleb? Sławne, bo odpowiedź zapewniła na kilka dni paliwo dla memów i dowcipów. Faktycznie, był to wspaniały popis wykręcania kota ogonem: pan premier zaimprowizował trwający półtorej minuty pokrętny wywód o współzależności cen artykułów spożywczych z cenami skupu, coś w duchu, że tani chleb oznacza tanie zboża, więc jeśli drożeje, to rolnik się cieszy, a rolnik jest ważny, tym bardziej że bardzo cierpi z powodu pomoru świń, a emeryt nie odczuje różnicy, bo dzięki naszym zmianom podatkowym zostaną mu dwie stówki w kieszeni, bla bla bla.

A może coś w tym jest? Pytanie należy do klasyki populistycznej debaty, z dużą dozą pewności można założyć, że adresat – z konieczności wyniesiony ponad realia szarego człowieka – nie zna odpowiedzi. Kiedyś Donald Tusk pytał o jabłka, a jako pierwszy użył tego chwytu bodaj Fran- çois Mitterrand, gdy przyłapał w przedwyborczej debacie Jacques’a Chiraca na nieznajomości ceny biletu na metro. Może ludzie Morawieckiego zadbali, by ich szef miał w pamięci parę cen, ale wybrał inną taktykę, dobrze już nam znaną: popłynął swoim drętwym głosem w technokratyczne rozważania – tak bardzo nie na miejscu w wywiadzie dla bulwarówki.

Za to całkiem na miejscu, jeśli chodzi o meritum. O to, że zanim się odetnie piętkę, skądś przyjeżdża worek z mąką. Najlepiej żeby przyjechał z pobliskiego regionu, a nie np. z Kanady (z całą sympatią dla tego zdumiewającego kraju, w którym byle łan pszenicy potrafi być większy od polskiego województwa). Aż by się chciało, żeby ktoś biegły w sztuce memicznej przerobił boleśnie niegramatyczną wypowiedź premiera na przystępne hasła, które by przypomniały, że na razie generalnie żywność jest za tania. A ściślej: kształt rynku spożywczego jest raczej niekorzystny dla producentów i gdyby chcieć sprawiedliwiej go urządzić, to by oznaczało tak czy siak wzrost cen dla nas na targu i w sklepie, niezależnie od tego, jak działa reszta makroekonomicznej machinerii.

Jak trudno jej działanie zrozumieć, celnie ujął nasz czytelnik z Nowego Jorku, który 20 lat temu opisał w liście do redakcji, jak 11 września rano zaczytał się w „Tygodniku”, przez co spóźnił się do pracy w jednej z bliźniaczych wież i ocalił życie. „Moi koledzy po fachu czytali wtedy »The Wall Street Journal«, »Financial Times« lub lokalne brukowce (wszystkie pozwalają przewidywać rynki finansowe równie dobrze jak nekrologi zamieszczone w Waszym piśmie)”. Spór, czy inflacja była do uniknięcia albo co dalej z nią robić (przynajmniej ten toczony na dostępnych mi forach) obserwuję z równym dystansem do stron, jak kłótnię o to, czy gotując jajko na miękko lepiej je wsadzić do zimnej wody, czy od razu do wrzątku. Jedną znam inflację, która na pewno szkodzi: słów. Dobrze jest czasem zatkać uszy, akceptując fakt, że na razie mniej możemy kupić za ten sam papierek złożony na pół w kieszeni. Co się tyczy większości rzeczy do jedzenia marnowanych przez nasze miejskie życie, nie zaszkodzi nam jeszcze więcej pokory. Jeśli ten chleb stanie się cenowo cięższy, będziemy go brać w ręce z większą uwagą. ©℗

Jeśli chodzi o turbulencje cenowe, to zauważyłem, że pierwsze gruszki kosztują mniej więcej tyle, co jabłka – w poprzednich latach różnica była zauważalna, być może gruszki, jako owoc zdecydowanie drugorzędny, doszlusują inflacyjnie dopiero za jakiś czas. Z klapsami, które teraz królują na straganie, jest jeden problem: najpierw są bardzo twarde i cierpkie, później mają krótki moment optymalnego smaku, potem zaś szybko parcieją i nadają się na kompost. Jeśli zdarzy nam się, że nie zdążymy zjeść kupionych gruszek we właściwym czasie, możemy te jeszcze twarde podgotować w karmelu. Do 700 ml wody dodajemy 2 łyżki soku z cytryny, 100-150 g brązowego cukru, laskę cynamonu, gwiazdkę anyżu, kilka goździków (opcjonalnie kawałek imbiru). Podgrzewamy aż do zagotowania, utrzymujemy w stanie lekkiego wrzenia przez 5 minut. Zanurzamy 4 obrane całe gruszki. Istnieje inna szkoła, która każe gotować w ćwiartkach. Jeśli tak wolimy, to pamiętajmy je po przekrojeniu skropić sokiem z cytryny. Gotujemy na wolnym ogniu ok. 10 minut – powinny być miękkie, ale nadal zwarte. Ostrożnie wyjmujemy, potem jeszcze kilka minut na większym ogniu zagęszczamy syrop, żeby polać nim gruszki na talerzyku (albo dodać np. do porannego jogurtu, to dla mnie najcenniejsza część tego dania).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2021