Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Twórcy niemieckiego ekspresjonizmu filmowego w dekadę przed narodzinami nazizmu zdołali przeczuć jego szaleństwo i towarzyszący mu zbiorowy amok. Tuż po wojnie socjolog i teoretyk kina Siegfried Kracauer opublikował fundamentalną pracę pod znamiennym tytułem "Od Caligariego do Hitlera", w której analizował dzieła ze wspomnianego nurtu, dokonując przy okazji brawurowej psychoanalizy swoich rodaków. Dowiódł, że niemieckie lęki i obsesje czasów Republiki Weimarskiej, które okazały się podatnym gruntem dla hitlerowskiego totalitaryzmu, w sposób nieświadomy znalazły swój wyraz właśnie na ekranie, w klaustrofobicznych, przesyconych wyrafinowanym światłocieniem dziełach Friedricha Murnaua, Fritza Langa czy w najsłynniejszym z nich, jakim był właśnie "Gabinet doktora Caligari".
Film pomyślany po klęsce Niemiec w I wojnie światowej jako zakamuflowane oskarżenie autorytarnej polityki cesarza sięgnął, jak się miało wkrótce okazać, znacznie głębiej w mroki niemieckiej duszy. Odtąd już nie sposób było oglądać go bez doszukiwania się tych wszystkich podświadomych treści.
Minęło prawie sto lat od powstania "Gabinetu..", ale dzięki nowej, napisanej specjalnie do filmu muzyce, dreszczowiec Wienego przestaje być szacownym starociem, choć obraz jest niemy, podzielony - jak w teatrze - na akty i niejednokrotnie śmieszy aktorską nadekspresją. Opowieść o demonicznym kuglarzu, który rękami powolnego mu somnambulika dokonywał krwawych morderstw w pewnym niemieckim miasteczku, za sprawą oszczędnej acz wyrazistej ścieżki dźwiękowej zdecydowanie zyskuje na dynamice i dramatyzmie. Ostrzejszego wyrazu nabierają też słynne dekoracje do filmu przypominające świat z sennego koszmaru albo z upiornej kreskówki.
Nie da się ukryć: "Gabinet..." to film przede wszystkim "narysowany", dzieło artystów z ekspresjonistycznej grupy "Die Brücke", w którym krzywe, połamane linie ulic i domów z namalowanymi cieniami stworzyły jedyną w swoim rodzaju atmosferę osaczenia, dziwności i grozy. Kiedy następuje eskalacja napięcia, nieoczekiwanie wdziera się w obraz ostra gitarowa fraza, która w scenie rozpoznania prawdziwej twarzy Caligariego nabiera ekspresji bliskiej heavy metalowi. Dodatkowo w minimalistyczną muzykę fortepianu, klarnetu czy skrzypiec wpleciono pojedyncze odgłosy "z życia": skrzypienie mebli, świergotanie ptaków, miarowy stukot maszyny do pisania.
I właśnie to życie tchnięte w całkowicie sztuczny, wykreowany w studiu świat przeszywa autentycznym dreszczem: szyderczy śmiech fałszywego doktora, unoszący się w powietrzu ciężki oddech Złego, mamrotania i zawodzenia pacjentów szpitala psychiatrycznego, którym rządzi przebrany w kitel szaleniec... I choć ostateczną wymowę filmu łagodzi zastosowana konwencja - opowieść wariata - "Caligari…" od lat niepokoi. Już bez politycznych kontekstów i dopatrywania się znaków narodowej psychologii. Pozostaje wyrafinowana przyjemność obcowania z kinem w jego najczystszej postaci.
GABINET DOKTORA CALIGARI - reż. Robert Wiene. Niemcy 1920. Dystryb. Vivarto. W kinach od 10 lipca 2009 r.