Ciasne, ale własne

MACIEJ GRZENKOWICZ, dziennikarz i antropolog: Założenie własnego państwa to jedna z tych rzeczy, obok pokonania śmierci, o której wszyscy wiemy, że jest niemożliwa. Ale mimo to ludzie się na nią decydują.

31.01.2022

Czyta się kilka minut

Christiania - dzielnica Kopenhagi, jedna z mikronacji posiadająca duży zakres autonomii. Dania, sierpień 2019 r. / OSCAR GONZALEZ / NURPHOTO / GETTY IMAGES
Christiania - dzielnica Kopenhagi, jedna z mikronacji posiadająca duży zakres autonomii. Dania, sierpień 2019 r. / OSCAR GONZALEZ / NURPHOTO / GETTY IMAGES

BARTEK DOBROCH: Ja tu niby na wywiad, ale tak naprawdę szukam doradcy, bo chciałbym założyć swoje państwo. Od czego mam zacząć?

MACIEJ GRZENKOWICZ: Już poniekąd zacząłeś, bo skoro chcesz to zrobić, to znaczy że państwo, w którym jesteś, ci nie odpowiada.

Ale też nie chcę go opuszczać, mam tu rodzinę, przyjaciół. Oni są obywatelami, z którymi łączy mnie wspólnota wartości, wrażliwości, poglądów. Mam też tyci działkę. Czy to wystarczy na państwo?

Zależy, jak bardzo nie chcesz iść do więzienia. Jeśli masz działkę, możesz zrobić na niej plebiscyt, w ramach którego zapytasz mieszkańców, kto chciałby wesprzeć twoją sprawę. Ale według polskiego prawa karnego każdy, kto dąży do oderwania jakiejś ziemi od Rzeczypospolitej, podlega karze pozbawienia wolności. Za samo planowanie czegoś takiego są trzy lata. Jeśli ktoś nieprzychylny przeczytałby naszą rozmowę, to już by nas obu zamknął.

To by podchodziło pod zamach stanu?

Jest z nim mocno spokrewnione. Ale nie jest też łatwo być o to posądzonym. Dużo osób stwierdzi, że prawdopodobnie żartujesz. W takiej sytuacji znalazł się Mieszko Makowski, który na działce pod Radomiem założył swoją mikronację. Zapytał obywateli, czyli siebie – nikt inny tam nie mieszkał, bo to pusta działka z barakiem wojskowym, w którym stara się zbudować strzelnicę – czy wspierają tę sprawę. Wysłał wyniki plebiscytu do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, aby je zatwierdziło. Ich zadaniem w takiej sytuacji jest odmówić ci i zamknąć. Przyjęli pismo, lecz nie odpowiedzieli na nie. Powołując się na precedens prawny z Górnego Śląska w 1921 r., Makowski stwierdził, że oznacza to niepodległość. Wszyscy to ślepo powtarzali, nie sprawdzając jednak źródeł.

Potrzebny ci jest więc marketing, kapitał społeczny i ekonomiczny, aby ująć twoje dążenia niepodległościowe w ramy, które wszystkich przekonają.

Czyli jednak łatwiej byłoby poszukać terytorium dla siebie gdzieś daleko: w państwie upadłym albo na odległej wyspie?

Takich wysp na świecie jest sporo, ale większość z nich należy już prawdopodobnie do jakiegoś państwa. Wtedy byłbyś ścigany przez to państwo, a Polska nie miałaby żadnego interesu dyplomatycznego, by cię bronić.

Te państwa same wyprzedają często swoje wyspy biznesowi turystycznemu, prywatnym inwestorom. Załóżmy, że znalazłem kogoś życzliwego z zasobnym portfelem.

De facto mógłbyś stworzyć byt działający na zasadach autonomicznych. Ale wyspa nadal będzie terytorium danego państwa. Choć jeśli miałbyś na tyle dużo pieniędzy, żeby stworzyć prywatną armię, mógłbyś zająć to terytorium siłą.

Co to, to nie! Chciałbym żyć z innymi w pokoju.

W takim razie możesz jeszcze znaleźć kawałek ziemi niczyjej. Trzy najsłynniejsze są już pozajmowane przez różne mikronacje, ale nie przeszkadza to kolejnym zajmować na nowo te terytoria. Są to: Gornja Siga – terytorium niczyje między Serbią i Chorwacją powstałe na skutek sporu na granicy. Chorwacja uważa, że granica przebiega na starej linii Dunaju, Serbia zaś, że na nowej. Do jednej wysepki nie przyznaje się ani Chorwacja, ani Serbia, w związku z czym Gornja Siga jest co jakiś czas anektowana przez byty, które chcą założyć tam własne państwo.

wNajbardziej znany jest Liberland założony przez czeskiego libertariańskiego polityka Víta Jedličkę, który tam pojechał, wetknął flagę i rozpoczął międzynarodową dyskusję, co to właściwie znaczy. Prawnie miałby rację, ponieważ to nie należy do nikogo. Ale pojawia się tu kolejny problem. A mianowicie: kto uznaje, kto ma rację.

Podobnie jest z Bir Tawil, fragmentem terytorium między Egiptem a Sudanem powstałym również na skutek sporu granicznego. Były dwie interpretacje. Jeśli niezamieszkane Bir Tawil należało do Egiptu, to zamieszkany, większy, bardziej zasobny trójkąt Hala’ib należał do Sudanu. I odwrotnie. Jeremiah Heaton pojechał tam założyć Królestwo Północnego Sudanu i spełnić marzenie córki, by zostać księżniczką.

Są jeszcze obszary Antarktydy niezajęte przez żadne państwo, bo sygnatariusze traktatu antarktycznego zdecydowali, że pozostaną terytorium niczyim. Zapewne jednak nie jesteś sygnatariuszem tego traktatu.

Jako potencjalny państwotwórca muszę odsłonić swoje słabe strony: nie mam żadnych arystokratycznych korzeni ani libertariańskich poglądów. Czy to mnie wyklucza?

Nie wyklucza, choć utrudnia. Arystokratyczne korzenie lub prominentne znajomości zwiększają szansę na uznanie sensowności twoich przesłanek przez społeczność międzynarodową. O tym, co uznajemy za państwo, a co za terytorium zależne, decydują bowiem politycy. Oczywiście jest litera prawa, która, idąc za myślą wywodzącą się z konwencji z Montevideo z 1933 r., mówi, że państwo musi posiadać terytorium, rząd, który sprawuje władzę, stałą ludność i zdolność do nawiązania relacji międzynarodowych.

A gdybym został libertarianinem?

Libertarianizm jest ważny dla mikronacji, bo one mu dają możliwość zmaterializowania się, której żadne państwa mu nie dają. Gdyż jest on w gruncie rzeczy przeciwko państwu. Twórcy libertariańskich mikronacji przeczą sobie samym, uciekając od państwa do państwa. Tworzą nowe raje, w których konstytucjach państwo ma bardzo małe kompetencje. Fani takiej idei tworzą sporą społeczność, a zatem spory kapitał do budowania takiego państwa. Wszystkie ręce się przydają, a i tak nie wystarczają, ponieważ najmniejsze państwo działa w sposób tysiąc razy bardziej zorganizowany niż najbardziej zorganizowana mikronacja.

Miałbyś jednak większe możliwości jej stworzenia, gdybyś był libertarianinem i w dodatku monarchą, co się doskonale wyklucza, ale w gruncie rzeczy zupełnie nie.

Czy musiałbym się znać na kryptowalutach, na których opiera się system płatniczy większości tych mikronacji?

Wielu twórców mikronacji również się na nich nie zna. Było sporo przypadków kryptowalut zakładanych na potrzeby mikronacji, które bardzo szybko traciły całą swoją wartość albo w ogóle nie osiągały żadnej.

Kryptowaluty brzmią idealistycznie, zwłaszcza technologia blockchain, która sprawia, że nie da się ich podrobić. A niektórzy twórcy mikronacji o poglądach libertariańskich mają doświadczenia z systemu komunistycznego lub z młodych, źle funkcjonujących demokracji.

Kilka mikronacji, które opisałeś w książce „Tycipaństwa”, to z kolei komuny artystyczne.

Dzielnica Kopenhagi, Christiania, choć de iure nie jest państwem, de facto ma jedną z największych autonomii wśród mikronacji. Wszyscy wiedzą, że sprzedaje się tam narkotyki, ale jednocześnie ma już taką markę, że jej zamknięcie nie opłacałoby się duńskiemu rządowi, nawet konserwatywnemu. Nie tylko marihuana jest podstawowym wyznacznikiem autonomii Christianii, ale również sam sposób podejmowania decyzji w ramach wspólnoty, rozdzielania mieszkań, których nie da się kupić, tylko można je otrzymać, zaskarbiając sobie sympatię mieszkańców. Nie ma tam też właściwie prawa, jedynie to zwyczajowe: „żadnej broni”, „żadnych fajerwerków”. Same zakazy, antyprawa dotyczące tych, którzy przychodzą z zewnątrz. Państwo narodowe zostało tam zastąpione przez państwo ideowe. Ludzie łączą się za pomocą idei, naród jest drugorzędny.

Świat mikronacji przypomina trochę świat sprzed XIX wieku, w którym było miejsce na liczne miasta-­państwa czy tyci księstwa.

Różnica jest taka, że miasta-państwa miały moc polityczną, a mikronacje jej absolutnie nie mają. Współczesne miasta-państwa czy mikropaństwa funkcjonują na arenie międzynarodowej, choć prawdopodobnie Monako nie byłoby w stanie działać bez Francji, Watykan bez Włoch, a Liechtenstein bez Szwajcarii. I nie są republikami, a mikronacje starają się coś takiego sobą reprezentować. Jeśli chcą zyskać przychylność innych państw, zwłaszcza zachodnich, muszą się zachować według najbardziej demokratycznych reguł.

Nie zdarzyło się jednak jeszcze, żeby mikronacja została uznana przez jakiekolwiek rzeczywiste państwo na świecie.

Ale nieuznawana jest także np. Abchazja.

Uznawana jest przez przynajmniej kilka państw, Cypr Północny przez jedno – Turcję, a Liberland przez nikogo. Mikronacje nie mają drogi wstępu na arenę międzynarodową. Genezę różnicy między mikronacjami a mikropaństwami i terytoriami zależnymi wyjaśnia to, że te drugie i trzecie mają przynajmniej jakieś przesłanki historyczne ku temu, żeby się oddzielić. Liberland ma zaś tylko przesłanki ideowe. Takie, że według jednego Czecha coś takiego powinno istnieć.

Ale Seborga, którą także opisujesz, ma tysiącletnie przesłanki ku temu, żeby o sobie decydować.

Dlatego jej mieszkańcy wzdrygają się, gdy słyszą, że są mikronacją. Ale nawet w przypadku Księstwa Seborgi nie zachowała się ciągłość władzy ani dążenia do niepodległości. Do tego dochodzi kwestia pragmatyzmu – Seborga ma trzystu mieszkańców. Nie ma szans, by jej mieszkańcy, którzy czują się w połowie Włochami, w połowie Seborżaninami, a czasem tylko Seborżaninami i Europejczykami, zbudowali państwo.

Może cała idea mikronacji bierze się z tęsknoty jednostek za sprawczością, wpływem na kształt państwa, a nawet pewnym rozczarowaniem demokracją?

Wielu twórców mikronacji miało w przeszłości ambicje polityczne. To akt rozczarowania nieporównywalny z niczym. Przecież założenie nowego państwa to jedna z tych rzeczy, obok pokonania śmierci, o której wszyscy wiemy, że jest niemożliwa. Ale mimo to ludzie się na to decydują.

To są niepoprawni marzyciele, buntownicy czy miłośnicy niczym nieograniczonej wolności?

To wszystko się u nich składa w jedno, ale przede wszystkim to są osoby, które nie myślą pragmatycznie. Historia pokazuje, że zaczynanie od zera się nigdy nie udaje. Powtarzają, że nie chcą powtarzać błędów byłych państw. Zrywają więc nawet z takimi koncepcjami jak naród. Nie tworzą go choćby dyskursywnie.

Czy idea założenia państwa nie jest czasem tylko sposobem autopromocji założyciela lub jego postulatów? Przecież Imperium Romanowów jest marzeniem ściętej głowy.

Dla Antona Bakowa idea była ważna jako symbol tego, że za caratu było lepiej niż za Putina, co już samo w sobie jest zdaniem wartym eksponowania. Ale on naprawdę prowadził rozmowy z różnymi politykami z odległych, biednych krajów, choćby w Afryce, chcąc ich namówić na sprzedaż kawałka terytorium.

Są jednak osoby, dla których nie jest aż tak istotne, by idea się zmaterializowała. Znajdujące się w Wilnie Zarzecze – dzielnica, w której artyści proklamowali niepodległą republikę – miało za zadanie podnieść to upadłe miejsce. Artyści chcieli, by ta dzielnica rozwijała się w sposób burżuazyjny. Skutek jest taki, że obecnie jest ona bardzo zgentryfikowana. Pogodzili się z tym, że wyszło tak dobrze, że aż źle. Dla samego Tomasa Čepaitisa ważna jest jednak świadomość poza­prawna, że wchodzi na terytorium, które on nazywa własnym państwem. Może ma to działanie terapeutyczne, że nie jest dalej w państwie, które mu nie odpowiada? Są tam, owszem, jakieś flagi, jeden od biedy słup graniczny. Zarzecze nie jest jednak państwem czy nawet stanem w znaczeniu administracyjnym – to stan umysłu. A ten wyzwala.

Tyci państwa przynajmniej podjęły próbę materializacji idei. Ich lista rozszerzona o państwa wyobrażone, proklamowane w wirtualnej rzeczywistości, byłaby długa. Z przyjaciółmi z liceum założyliśmy kiedyś Wolną Galicję, która nigdy nie wyszła poza forum internetowe, choć debatowaliśmy nad materializacją tej podlanej sosem austriackiego sentymentu alternatywy dla zawsze niepasującej i źle zarządzanej Polski.

Wasza postawa była i jest w internecie popularna, takich „państw”, których jedynym terytorium jest strona internetowa, są tysiące. I nie każda strona z określeniem „Kingdom of...” jest dodawana na MicroWiki, czyli bazę danych na temat mikronacji. Pomysł założenia własnego państwa to – szczególnie w świecie zachodnim – dosyć powszechny akt sprzeciwu wobec tego, co się dzieje, choć kończący się zawsze gorzką porażką.

Mikronacje odchodzą wraz z ich twórcami? Czy czeka to też Ladonię po śmierci w 2021 r. w dość tajemniczym wypadku jej założyciela, szwedzkiego artysty Larsa Vilksa?

Na razie Ladonia jeszcze działa. Stworzyła wokół siebie mocną społeczność, która się lubi, wspiera, spotyka, czuje odpowiedzialność za samą siebie i dzieło Larsa, który nie pełnił w niej de iure najbardziej zaszczytnej funkcji, bo według prawa ladońskiego królową musi być zawsze kobieta. Ladonia ma szansę przetrwać, choć nie jest to pewne, ponieważ był to też projekt mocno indywidualny.

Vilks, nad którym za publikację karykatur Mahometa wisiał wyrok muzułmańskich fundamentalistów, mówił do Ciebie: „Wiesz, że jestem nieśmiertelny?”.

Niechęć muzułmanów do Larsa nie była całkiem nieuzasadniona, ale to na inną historię. Natomiast przykładem mikronacji, która żyje po śmierci założyciela, jest Seborga. Po panującym od lat 60. pierwszym księciu nowej Seborgi, którym był Giorgio Carbone, nastąpił książę Marcello, a teraz jest księżniczka Nina.

W przypadku Królestwa Północnego Sudanu nikt nie umarł, ale umarła idea. O Kabuto było głośno przez krótki czas. I zrobiło się ponownie, gdy Mieszko ogłosił, że kupił wyspę. Christiania z kolei w zeszłym roku skończyła 50 lat i ma się świetnie. Najbliżej mi zresztą do niej, choć nie zgadzam się chyba z żadną koncepcją mikronacji, które odwiedziłem.

Osoby wykształcone mają dziś tendencje do zamykania się w swojej bańce. Ta lewicowa, intelektualna bańka, do której pewnie przynależę, słysząc o idei państwa libertariańskiego odrzuciłaby ją od razu. Nie byłoby dyskusji. A jednak warto próbować zrozumieć lepiej twórców takiej idei i tych, którzy ich wspierają. Ponieważ nie jest ich aż tak mało.

Dawniej zamiast o „bańce” mówilibyśmy, że to „nie z naszej bajki”. W stworzonym przez Ciebie określeniu „tycipaństwa” i w całym współczesnym państwotwórstwie jest też element baśniowy.

Nie tylko we współczesnym. Wszystkie księżniczki, królowie, którzy posiadają własne mikropaństwa, są bardzo baśniowi. A opowieść o Jeremiah Heatonie lecącym do Egiptu, żeby zająć fragment ziemi, na którym jego córka mogłaby zostać księżniczką, była tak baśniowa, że dostała znak jakości baśniowości od Disneya. Ten, po wykupieniu praw do historii, porzucił ją jednak, uznając za zbyt kolonialną. Baśniowość wynika też z tego, że baśnie mają wydźwięk moralny, pozytywnych bohaterów, którzy chcą zmienić świat, coś naprawić, przybyć z odsieczą. Ci ludzie tacy są. Oczywiście pojawiają się też czarne charaktery. Jak i w baśniach.

Ze względu na Twoją wiedzę chciałem Ci zaproponować w przyszłości co najmniej stanowisko ministra spraw zagranicznych w moim państwie, ale czuję się zniechęcony. Wygląda na to, że tworzenie własnego państwa nie jest łatwiejsze niż dopasowanie się do istniejącego, choćby dysfunkcyjnego.

Absolutnie nie jest. To jedyny sensowny wniosek. Mikronacje, tworząc nowe raje, w gruncie rzeczy dzielą, tworzą kolejne granice. To nie jest próba dialogu, ale odgradzanie się od osób, które nam się nie podobają. Ucieczka od tego, co konieczne, od wyzwań, z którymi zmaga się ludzkość.

Bardziej dzielą jednak imperializm, nacjonalizm, próba zglajchszaltowania wszystkich, narzucenia jednej edukacji. Może przyszłość jest w różnorodności, wielości, powrocie do świata sprzed XIX-wiecznych koncepcji narodu?

Jestem fanem takiej wizji! Żeby istniały różne wspólnoty, społeczeństwa, zupełnie nawet niekompatybilne. Że będzie Liberland, w którym każdy będzie prowadził biznes na zasadach wolnego rynku i może jakimś cudem nie dojdzie do monopolizacji wszystkiego i wszystkich. Że z drugiej strony będzie Christiania, w której nikt nie będzie miał żadnej własności prywatnej. Może byłoby to dla wszystkich komfortowe.

I każdy kraj przyszłości mógłby być federacją dziesiątek czy setek takich mikronacji.

Ale mogłoby się to wydarzyć dopiero wtedy, kiedy nie będzie już nic pilniejszego od sprawdzania, która utopia jest najsprawniejsza. Mamy teraz wyzwania, które wymagają solidarności, jak choćby kryzys klimatyczny. Kraje członkowskie Unii Europejskiej nie różnią się od siebie tak bardzo, jak najbardziej skrajne mikronacje, a i tak bywa ciężko. Dlatego mikronacje to fanaberia. Różnorodność jest wskazana, ale musi być powiązana z odpowiedzialnością. Ucieczka od starych państw narodowych jest często tylko ucieczką od odpowiedzialności za swoje czyny. ©

MACIEJ GRZENKOWICz (ur. 1996) jest dziennikarzem, reporterem Radia Nowy Świat, antropologiem kultury. Autor opublikowanej nakładem Wydawnictwa Poznańskiego książki „Tycipaństwa. Księżniczki, bitcoiny i kraje wymyślone”.

Posłuchaj także rozmowy z Maciejem Grzenkowiczem w Podkaście Powszechnym: powszech.net/tycipanstwa >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2022