Chrystus w przechowalni bagażu

Jest takie zdjęcie: milicjanci i ksiądz Tomaszkiewicz trzymają płótno van Dycka. Ksiądz mówi: „Jak panowie z milicji pokazali mi to wszystko – po prostu ich wyściskałem”.

13.04.2020

Czyta się kilka minut

„Opłakiwanie”, 1 poł. XVII w.,  warsztat Antoona van Dycka,  w zbiorach Muzeum Archidiecezjalnego  w Poznaniu. / REPRODUKCJA ZE ZBIORÓW ARCHIWUM FOTOGRFICZNEGO MUZEUM
„Opłakiwanie”, 1 poł. XVII w., warsztat Antoona van Dycka, w zbiorach Muzeum Archidiecezjalnego w Poznaniu. / REPRODUKCJA ZE ZBIORÓW ARCHIWUM FOTOGRFICZNEGO MUZEUM

Kolega zagaduje przy piwie: – Wiesz, że w Poznaniu ukradli kiedyś obraz, który się dziwnie odnalazł?

– „Plaża w Pourville” – odpowiadam pewny siebie. W 2000 r. technik budowlany z Olkusza ukradł z Muzeum Narodowego płótno Claude’a Moneta. Dziesięć lat trzymał je za szafą. Wpadł, bo nie płacił alimentów.

Kolega gasi mój entuzjazm. I opowiada historię sprzed lat czterdziestu: o kradzieży obrazu Antoona van Dycka „Opłakiwanie” z Muzeum Archidiecezjalnego. Mówi, że ten sam van Dyck namalował portret pierwszej wielkiej malarki europejskiej. Nazywała się Sofonisba Angui­ssola. Proszę, żeby powtórzył nazwisko.

– Jej obraz też jest w Poznaniu – dorzuca. – Może warto o tym napisać?

CO WIE GOOGLE Antoon van Dyck, flamandzki malarz epoki baroku, malował portrety i sceny religijne. Uczeń Rubensa. Żył krótko. Za to w świetnym momencie – XVII stulecie to złoty wiek flamandzkiej sztuki.

Sofonisba Anguissola dożyła prawie stu lat. Też żyła w dobrym czasie – renesans ułatwił jej artystyczną karierę. Angui­ssola i van Dyck rzeczywiście się spotkali.

„Van Dyck, obraz, kradzież, Poznań” – wpisuję w Google. Owszem, wyskakują informacje, że w Polsce ukradziono jego płótno. Ale że chodzi o „Ukrzyżowanie”. I nie w Poznaniu, ale w Gdańsku. No i dzieło się nie odnalazło. Może kolega się pomylił?

COŚ Z DANDYSA „To jest lepsze od tego, co sam wczoraj namalowałem”, miał rzec Peter Paul Rubens.

Pod jego nieobecność któryś z uczniów rozmazał policzek Madonny. Koledzy namówili van Dycka, by to naprawił. Mistrz ocenił, że poprawki są lepsze od oryginału. I tu wersje są dwie. Pierwsza: że je zostawił. Druga: że zamalował i zrobił po swojemu.

Mistrz wrócił właśnie z Italii: od Caravaggia wziął światło, od Tycjana fascynację kolorem. W Antwerpii zakłada słynny warsztat malarski – zwiedzi go królewicz Zygmunt Waza. Żeby się wyrobić z zamówieniami, część pracy powierza uczniom. Najzdolniejszym jest van Dyck.

Też ruszy do Włoch. W Rzymie portretuje kardynała Guida Bentivoglio – to on potępił Galileusza. W Wenecji studiuje warsztat Tycjana. W Genui maluje patrycjuszy. Na Sycylii słucha rad starej malarki.

Po powrocie maluje religijne obrazy – nastała kontrreformacja i popyt na nie jest duży. Jego sława dociera na drugi brzeg Morza Północnego. Król Karol I Stuart daje mu posadę nadwornego malarza. Van Dyck portretuje króla, królową, królewskie dzieci, damy i kawalerów angielskiego dworu. Na swój sposób: z powściągliwą elegancją, w niedbałej pozie, nienagannym stroju. Dwieście lat później Oscar Wilde stwierdzi, że to van Dyck stworzył wzór przyszłego dandysa.

Van Dyck też ma coś z dandysa. Nosi się z pańska, szasta pieniędzmi, ma liczne miłostki. I nieślubną córkę – Marię Teresę. Skończył czterdziestkę, gdy ożenił się z damą ze starego szkockiego rodu. W małżeństwie przeżyje kilkanaście miesięcy. Gdy 1 grudnia 1641 r. rodzi mu się młodsza córka, jest na łożu śmierci. Umiera osiem dni później – w dniu chrzcin Justyny Anny.

Kazał się pochować w londyńskiej katedrze św. Pawła.

GAZETA W STRZĘPKACH „Na pewno chodzi o »Opłakiwanie«” – kolega odpisuje na mesendżerze. Upiera się, że nie pomylił „Opłakiwania” z „Ukrzyżowaniem” ani Poznania z Gdańskiem.

Ma dowód: link z artykułem z „Polityki”. Pod tekstem lista najważniejszych kradzieży obrazów w Polsce. A tam: „1981 – obraz Antoona van Dycka z Muzeum Archidiecezjalnego w Poznaniu (odzyskany)”.

Dokłada też zdjęcia strzępków starego numeru „Expressu Poznańskiego”. Na jednym obraz ze zdjętym z krzyża ciałem Jezusa. Na drugim sensacyjny tytuł: „Milicja odzyskała dzieła sztuki”.

DAMA ZA SZTALUGĄ Palermo na Sycylii, kościół San Giorgio dei Genovesi. Marmurowa tablica wisi w prawej nawie. Napis głosi: „Najsławniejszej wśród znamienitych kobiet dzięki urodzie i niezwykłym darom natury, i tak wybitnej w malowaniu wizerunków ludzi, że nie miała za życia sobie równych”. Podpisał „dotknięty ogromnym bólem” Orazio Lomellini. To drugi mąż Sofonisby.

„Pierwsza wielka malarka europejska” rodzi się około 1532 r. w Lombardii. Rodzice to arystokraci, niezbyt zamożni. Mają sześć córek. I kłopot – trzeba uciułać sześć posagów. Dobrze, że wszystkie uzdolnione artystycznie, a najbardziej najstarsza – Sofonisba. Ceni ją Michał Anioł.

Ojciec załatwia pierworodnej intratne zamówienia u bogatych rodów. Posadę życia dostanie na hiszpańskim dworze. Portretuje panującą rodzinę, infantki. Uczy malarstwa Elżbietę de Valois, żonę Filipa II. Z królową jest tak zżyta, że chce zrezygnować z zamążpójścia. Sytuacja zmienia się, gdy Elżbieta umiera przy kolejnym porodzie.

Sofonisba kocha się w kawalerze Zakonu Maltańskiego. Z wzajemnością. Kawaler złożył jednak ślub czystości, papież nie chce go z niego zwolnić. Wesela nie będzie.

Ma czterdziestkę, gdy wychodzi za Sycylijczyka. Małżeństwo nie potrwa długo – mąż zginie z rąk piratów. Samotna wdowa szybko znajdzie ukojenie. W czasie rejsu do Genui zadurzy się w niej o kilka lat młodszy kapitan statku Orazio Lomellino.

Sofonisba umiera w 1625 r. w Palermo. W setną rocznicę jej urodzin Orazio funduje tablicę.

ZARAZA I ZMARSZCZKI Piątek, 12 lipca 1624 r. On ma 25 lat. Ona skończyła 90. W Palermo szaleje dżuma. Rozprawiają o malarstwie. On wyjął szkicownik, rysuje jej portret.

Wyszło tak: stara dama ma zapadnięte policzki i bezzębne usta. Łokcie trzyma szeroko na oparciach fotela. Jest dumna – podniosła czoło i oczy. Dookoła rysunku notatki autora.

Młodego van Dycka sprowadził na wyspę wicekról Sycylii. Tamtego piątku, gdy zachodzi do domu Sofonisby Anguissoli, zaraza zabiła już półtora tysiąca osób. Wkrótce zabierze wicekróla i kolejne trzydzieści tysięcy obywateli Palermo.

We włoskim szkicowniku van Dycka o epidemii ani słowa. Malarka daje gościowi rady. Choćby taką: „Gdym zaś portret jej sposobił, poradzenie ważkie dała świetła za wysoko nie brać, żeby cień zmarsek za wielki nie przyszedł”. Posłucha: staruszka nie będzie mieć ani jednej zmarszczki.

Rok później Anguissola umiera. To był jej ostatni portret.

Sofonisba Anguissola i Antoon van Dyck spotkają się raz jeszcze: do Poznania trafią ich obrazy. „Gra w szachy” Anguissoli i „Opłakiwanie” van Dycka. Jej płótno wisi w Muzeum Narodowym, jego – w diecezjalnym. Oba muzea dzielą dwa kilometry.

TROP ŁATWY Wiem, że obraz van Dycka ukradziono nocą z 20 na 21 października 1981 r., odnaleziono w maju 1985 r. Niewiele. Ale jest się o co zaczepić. W Bibliotece Raczyńskich zamówiłem rocznik 1985 „Expressu Poznańskiego”. Wertuję pożółkłe strony. „Milicja odzyskała skradzione dzieła sztuki wartości 150 milionów!” – krzyczy tytuł z czerwonej farby. Nadtytuł: „Obraz pędzla Antoniego van Dycka powrócił do Muzeum Archidiecezjalnego”. Strzępki artykułu, które kolega przysłał, pasują do całości.

NA ZUCHWAŁO Znowu Biblioteka Raczyńskich. Biorę „Express”, „Gazetę Poznańską”, „Głos Wielkopolski”. Ostatni kwartał 1981 r. Zajrzę też do „Przewodnika Katolickiego” i „Trybuny Ludu”. Chcę wiedzieć, co o kradzieży w kościelnym muzeum pisały diecezjalny tygodnik i organ PZPR.

„Zuchwałe włamanie do Muzeum Archidiecezjalnego” – donosi na pierwszej stronie „Głos” z 23 października. Informacja trochę schowana, u dołu. Newsem dnia jest artykuł: „Rozlewa się po kraju fala niepokojów” – o tym, że Solidarność wywołuje strajki.

„Express” jakby umówił się z „Głosem”, bo kilka godzin później (wychodził po południu) dał podobny tytuł: „Zuchwała kradzież w Muzeum Archidiecezjalnym”. Choć artykuł jest u dołu, przyciąga pogrubionymi literami. Konkuruje z czołówką: „Wszyscy członkowie partii powinni się opowiedzieć za uchwałą IV Plenum KC PZPR”. Wspomniane plenum wybrało generała Jaruzelskiego na szefa partii.

„Niewiarygodna kradzież w poznańskim Muzeum Archidiecezjalnym” – alarmuje „Gazeta Poznańska”. Choć to organ wojewódzkiego komitetu partii, news o włamaniu do kościelnego ­muzeum jest bardziej widoczny niż w bezpartyjnym „Głosie”.

W „Trybunie” o włamaniu jednoszpaltowa informacja na drugiej stronie.

W „Przewodniku Katolickim” o kradzieży cisza.

BEZ MAGDALENY „Opłakiwania” są trzy. Pierwsze van Dyck namalował dla kościoła beginek w Antwerpii. Był z nimi związany – dał zakonnicom na wychowanie nieślubną córkę, chciał być tam pochowany.

Zdjęte z krzyża ciało Jezusa opiera się bezwładnie o kolana zrozpaczonej matki. Maria Magdalena rozpuściła jasne włosy, uklękła i całuje jego lewą dłoń. Widać młodziutkiego apostoła Jana.

Podobny obraz mają w Kunsthistorisches Museum w Wiedniu. Z tą różnicą, że Maria Magdalena nie klęczy, ale schylona całuje przebitą dłoń Jezusa. Apostoł Jan wydaje się nieco starszy.

W Starej Pinakotece w Monachium scena wygląda jeszcze inaczej. Złożone na całunie ciało Jezusa też oparte jest o kolano zbolałej matki. Ale nie ma Magdaleny ani Jana. Zastąpili ich aniołowie.

Z czasem powstaną repliki wszystkich wersji. Z Muzeum Archidiecezjalnego ukradziono wersję bez Magdaleny.

SZKICOWAŁ WOŁY, UKRADŁ PLAŻĘ Jest 19 września 2000 r., wtorek. „Monet się odkleił” – alarmuje ochronę pracownica Muzeum Narodowego w Poznaniu.

Nie odkleił się. Z ram zwisa nieudolna kopia.

Dwa dni temu był tutaj młody blondyn w jasnym golfie, z arkuszami brystolu pod pachą. Siedział kilka godzin i udawał, że szkicuje obraz z wołami, które idą lasem. Gdy pilnująca sal pracownica oddaliła się, wyciął scyzorykiem wiszące na przeciwległej ścianie płótno z „Plażą w Pourville”, schował między arkusze brystolu, a w ramy włożył kopię. Tak ukradziono jedyny w Polsce obraz Claude’a Moneta.

NABAŁAGANILI Van Dycka złodzieje wynieśli w mniej finezyjny sposób.

„Kto taki bałagan zostawił?” – pani Regina pyta pracowników diecezjalnego muzeum. Jest czwartek, 22 października 1981 r. Pani Regina czyści eksponaty, sprząta. Tamtego ranka idzie podlać kwiaty. W sali na parterze widzi pootwierane gabloty, niektóre eksponaty leżą na podłodze. Chwilę potem całe muzeum już wie: bałagan zostawili złodzieje.

SZCZUPLI RACZEJ O Aleksandrze Pudelskiej, kustoszce muzeum diecezjalnego, mówią, że ma najdłuższy staż na poznańskim Ostrowie Tumskim. To jedyna osoba z muzeum, która pamięta kradzież. – Lało – tak wspomina noc z 21 na 22 października 1981 r.

Złodziejom sprzyja nie tylko deszcz. Okno, przez które weszli, jest od strony uliczki Panny Marii – nawet w dzień mało ruchliwej. Do tego budynek dawnej Akademii Lubrańskiego (siedziba muzeum) oddalony jest od niej o dobre trzydzieści metrów i odgrodzony murem.

Sprawcy piłują grubą kratę, wybijają szybę, wiercą dziurę w okiennicy, żeby podnieść zamykającą ją żelazną sztabę. Ta nie chce puścić. Okiennicę wpychają więc do wewnątrz, przeciskają się do środka. „Musieli być dość szczupli”, napisze potem ks. Stefan Tomaszkiewicz, dyrektor.

Złodzieje okien nie otwierają, więc nie dzwoni alarm. Zdejmują ze ściany „Opłakiwanie”, cierpliwie wyciągają małe gwoździki, którymi płótno jest przymocowane do ramy, zwijają w rulon, wynoszą.

Znawcy szacują, że dzieło warte jest 40 milionów ówczesnych złotych. Za milion można wtedy kupić pięć dużych fiatów, albo dziesięć maluchów.

Zginęły jeszcze: bogato złocone rzeźby apostołów Piotra i Pawła (patronowie Poznania, ich wizerunki są w herbie miasta); sześć srebrnych gotyckich kielichów mszalnych; pięć ikon z XVII wieku; dwa ryngrafy rycerskie; portret mężczyzny z XVIII w. i starszy o wiek portret staruszki. I ponad sto innych przedmiotów.

NIE O SZACHY IDZIE Wróciła! Obraz Sofonisby, pokazywany w madryckim Prado na wystawie dwóch wielkich włoskich malarek, Sofonisby Anguissoli i Lavinii Fontany, znowu można oglądać w Poznaniu.

Trzy siostry malarki grają w szachy. Łucja ograła Minerwę, a Europa stoi przy stoliku z szachownicą i podśmiewa się z przegranej siostry. Na partię zerka służąca. „Są jak żywe – komplementował dzieło sam Giorgio Vasari. – Wydają się oddychać, żyć”.

Sęk w tym, że Łucja nie wygrała. Figury rozstawiono tak, że partia nie mogła być w ogóle rozegrana. Czy Sofonisba nie znała się na szachach? Nie o grę w szachy tutaj jednak idzie. Plansza i figurki są metaforą życia.

Kilka sal dalej wisi odnaleziony Monet. Arcydzieło, które 20 lat temu złodziej wyciął scyzorykiem, jest teraz za szkłem.

PODAROWAŁ ORGANISTA Płótno van Dycka trafiło do kościelnego muzeum w 1971 r. – podarował je niejaki Mężydło, organista katedralny. Skąd organista miał arcydzieło? Tego w muzeum nikt nie wie.

Dziś obraz lśni nowością, jakby artysta namalował go wczoraj. Ani śladu sponiewierania przez złodziei.

KTOŚ SPŁOSZYŁ Rabusiom coś poszło nie tak. Po pierwsze – zostawili łom, piłę do cięcia metali, dłuto, śrubokręt. I biały papier, w który zawijali łupy. Po drugie – nie zdążyli sforsować zamka do gabloty ze srebrami.

Milicjanci są pewni: ktoś ich spłoszył. Ten, który w latach 80. zajmował się kradzieżą dzieł sztuki, nie żyje. Prokurator, który prowadził sprawę, też. Chciałem zajrzeć do protokołów śledztwa sprzed czterdziestu lat.

– Nie przechowujemy tak długo akt – słyszę od rzecznika prokuratury. Zaczynam wątpić, czy dowiem się cokolwiek więcej.

WINA SOLIDARNOŚCI Milicjanci pobierają odciski palców pracownikom muzeum. Przesłuchują. Najbardziej maglują ks. Tomaszkiewicza. Duchowny ma jeszcze jedno zmartwienie – boi się, że arcybiskup wyrzuci go z dyrektorowania.

Tymczasem za kilka tygodni Jaruzelski ogłosi stan wojenny. Państwowe media (czyli niemal wszystkie) o wszystko obwiniają opozycję. Dziennikarz Janusz Atlas sugeruje, że kradzież van Dycka to też wina… Solidarności. W poczytnym tygodniku „Kulisy” pisze: „Jest faktem, że niebieski mundur milicjanta nie budzi obaw u potencjalnego przestępcy jak jeszcze dwa lata temu”.

ZAKOCHAŁ SIĘ Kradzież stulecia – trąbią media.

Nie o van Dycka chodzi. O „Plażę w Pour­ville”. Moneta wyceniono na siedem milionów dolarów. Wszyscy są pewni, że obraz ukradziono na zamówienie. Straż celna na przejściach zwraca uwagę na rulony i płaskie paczki. Nic.

A płótno leży w ciasnym mieszkaniu na olkuskim osiedlu. Robert schował je u rodziców za boczną ścianą szafy wnękowej. Gdy rodziców nie ma, zachodzi i gapi się na plażę. Tak przez dekadę.

W impresjonistach zakochał się w Paryżu – pracował tam na budowach. Potem usłyszał, że w Poznaniu mają też Moneta. Przyjechał, zrobił zdjęcia, u ukraińskiego kopisty zamówił podróbkę. Do muzeum wysłał faksem odręczny list. Prosił o „zezwolenie na wykonanie szkicu wybranego artysty”, bo szuka „wrażeń artystycznych”. Zgodę dostał.

Pierwszy raz wzięli mu odciski palców, bo zalegał z alimentami. Drugi raz, gdy groził ochroniarzowi w sklepie. Podobno wpadkę przyjął z ulgą.

DETEKTYW POMAGA Maciej Szuba to były milicjant, potem policjant, a obecnie detektyw. Gdy ukradziono van Dycka, był w szkole milicyjnej. Ale pamięta sprawę. – Koledzy traktowali ją prestiżowo, bo chodziło o dzieło sztuki. Sukces mógł też poprawić nasz wizerunek w oczach Kościoła. Przecież wiadomo, jak księża patrzyli na milicję – mówi. I daje mi telefon do byłego milicjanta, który przy sprawie pracował. Dzwonię do niego. Zastanowi się, czy ze mną porozmawia.

ODSIECZ Z NRD Styczeń 1985 r. Pociąg Moskwa–Paryż. Zatrzymywał się w Poznaniu i Berlinie. Enerdowscy celnicy i policjanci znajdują w wagonie ukryty skład dzieł sztuki. Pochodzą z kradzieży w Muzeum Archidiecezjalnym w Poznaniu sprzed trzech lat. „Opłakiwania” nie ma.

Maj 1985 r. „Dzięki pomocy wrocławskich kolejarzy bezcenne dzieła sztuki wróciły do poznańskiego muzeum” – dowiadują się czytelnicy „Gazety Poznańskiej”. Jest zdjęcie: milicjanci i dyrektor Tomaszkiewicz trzymają płótno van Dycka. Ksiądz mówi: „Jak panowie z milicji pokazali mi to wszystko – po prostu ich… wyściskałem”.

Wciąż nie wiem, gdzie i jak odnaleziono obraz. I kto ukradł.

ISAURA WAŻNIEJSZA W tamtym czasie poznańskie dzienniki piszą o: zniesieniu kartek na masło, o tym, że Ali Ağca ogłosił się Chrystusem, że zimno pokrzyżowało wysyp truskawek, o przejściu Bońka z Juventusu do Romy, wizycie w Polsce bohaterów serialu „Niewolnica Isaura”, żniwach, wyborach do Sejmu, spotkaniu Gorbaczowa z Reaganem, i że kometa Halleya zbliża się do Ziemi.

Do kradzieży nikt nie wraca.

WYPLULI NA DWORCU Były milicjant nazywa się Jerzy Strzykała. Posadził kilku morderców. Zajmował się też kradzieżą van Dycka. Opowiada, jak znaleziono obraz.

Poznańska milicja dostała telefon z Wrocławia, że mają arcydzieło. Leżało sobie w przechowalni bagażu na Dworcu Głównym: ktoś oddał bagaż, a gdy nie odbierał, pracownik otworzył skrytkę i zobaczył płótno.

Strzykała: – Prawdopodobnie nie znalazł się nabywca na Zachodzie. Przecież van Dycka nie można było zanieść do desy ani porzucić w bramie.

Sprawców nie ustalono.

Zastanawia go jeszcze jedno. Zaraz po włamaniu jego koledzy znaleźli na miejscu świeże odciski palców. Należały do jednego z poznańskich księży (nie był związany z muzeum). Śledczy dostali jednak od przełożonych zakaz zajmowania się tym wątkiem.

– Może był uwikłany we współpracę? A może chcieli go zaszantażować? – zastanawia się Strzykała. Nigdy się nie dowiedział, czy duchowny był zamieszany w kradzież. Nazwiska mi nie poda.

Że płótno van Dycka wisi w Muzeum Archidiecezjalnym, mało kto wie. Kustosz Pudelska: – Większość myśli, że mamy tylko zabytkowe kielichy i stare ornaty.

 

O najcenniejszym zabytku słyszą na miejscu. Od przewodnika. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2020