Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pochodząca z Mindelo, portowego miasta na Wyspach Zielonego Przylądka, sześćdziesięcioparoletnia dzisiaj piosenkarka pierwszą płytę wydała zaledwie 15 lat temu w Paryżu. Należy do najwybitniejszych przedstawicieli stylu zwanego morna, obok takich artystów jak Celina Pereira, Tchala, Vasco Martins, Ildo Lobo. Godzi się dodać, więc dodaję, że morna jest tym dla Cabo Verde, czym fado dla Portugalii, son dla Kuby, samba dla Brazylii, a dla Argentyny tango. Niektórzy określają ów styl także mianem atlantyckiego lub oceanicznego bluesa. Tak czy inaczej, artystkę wrzucono już do worka z etykietką “world music", co tak naprawdę oznacza wszystko i nic.
Piosenki Evory utrzymane są w zarówno w stylu morna, jak i jego pogodnej odmianie, którą określa się mianem coladera. Jak zwał tak zwał, niezależnie od tego czy Evora śpiewa w tempach wolnych czy szybkich, jej głos jest przepełniony melancholią i nostalgią. Takie też są jej teksty śpiewane w narzeczu kreolskim (na szczęście we wkładce do płyty znajdziemy tłumaczenia tekstów na język angielski, wiec możemy zorientować się w czym rzecz). Połączenie gorących latynoskich rytmów z głębokim, acz aksamitnym głosem pełnej temperamentu śpiewaczki daje doskonałe efekty, jej piosenki wręcz porywają do tańca. Nic to, że śpiewa ona wyłącznie o biedzie w jej zapomnianej przez Boga i ludzi ojczyźnie, o życiu, na które składają się wyłącznie pożegnania i rozstania, o niespełnionej miłości. Cesaria Evora śpiewa zawsze jedną i tę samą piosenkę, jak poeta ciągle od nowa pisze ten jeden jedyny wiersz.