Ostatni taki śpiew

Argentyńskie tango śpiewane odchodzi do historii. Kilka ostatnich wokalistek żyje w domach spokojnej starości i mało kto pamięta ich nazwiska.

27.09.2021

Czyta się kilka minut

Tango w restauracji, dzielnica La Boca, Buenos Aires, marzec 2019 r. / DAVID SILVERMAN / GETTY IMAGES
Tango w restauracji, dzielnica La Boca, Buenos Aires, marzec 2019 r. / DAVID SILVERMAN / GETTY IMAGES

Zulema Durán” – zapisuje na karteczce dozorca La Casa del Teatro, domu dla emerytowanych artystów, który znajduje się przy alei Santa Fe 1243, w samym centrum Buenos Aires. To z Zulemą mam rozmawiać zaraz po Nowym Roku. Jest grudzień 2019 r.

Na kilka dni przed wywiadem pokazuję karteczkę znajomym.

– Zulema Durán? Jak ci powiedzieli, że kim jest ta Zulema? – odpowiadają pytaniem. Dopiero Nieves Dacoba, która należy do osób znających wszystkie hasła w krzyżówkach, twierdzi, że kojarzy Zulemę. Prawdopodobnie z telewizji.

Zulema Durán chętnie udziela wywiadów. Wszystkim mówi to samo. Ma już nawet przygotowaną formułkę. Zupełnie, jakby odczytywała swój życiorys. Zanim jeszcze padnie pierwsze pytanie, przerywa mi w pół słowa i mówi: – Nie kłopocz się, wszystko ci skrócę.

– Jestem pracownicą tanga. Od pięćdziesięciu lat w zawodzie. Śpiewałam prawie dwanaście lat dla Juana Carlosa Copesa, dopóki ten nie rzucił wszystkiego dla „Tanga Argentyńskiego”. Przed i po Copesie dużo podróżowałam. Jakoś tak wyszło – recytuje Zulema, jedna z ostatnich żyjących wokalistek tanga, z odchodzącego argentyńskiego pokolenia.

Dom wygasłych gwiazd

Zulema Durán, rocznik 1941, jest tak zmęczona próbami do nowego spektaklu, że po południu zdrzemnęła się i przespała termin naszej rozmowy.

– Człowiek myśli, że jak tu zamieszka, to odpocznie. A okazuje się, że jest tyle rzeczy do zrobienia, że ciężko złapać oddech – żartuje, gdy się wreszcie spotykamy.

Siedzimy na dziewiątym piętrze La Casa de Teatro. W oddali słychać rytmiczne odgłosy, które wydaje winda przesuwająca się w górę i w dół. Jej metalowa konstrukcja, pochodząca z początku XX wieku, robi duże wrażenie. Sprawia, że człowiek dla pewności ma ochotę wybrać schody.

Sześć pięter niżej znajduje się Teatro Regina, w którym występują rezydenci tego domu, kiedyś znani artyści. Parter zajmuje butik z rzeczami vintage. Aktorki i aktorzy – bardziej lub mniej rozpoznawalni – oddają do niego swoje używane ubrania. Dochód ze sprzedaży jest przeznaczany na utrzymanie domu i jego mieszkańców.

Dom to słowo umowne, bo trudno sobie wyobrazić, że po tym ogromnym budynku, będącym perłą argentyńskiego stylu art déco, ktoś mógłby przechadzać się w szlafroku.

A jednak. Kiedy w 1938 r. Regina Pacini – portugalska śpiewaczka i żona Marcela Torcuata de Alveara (prezydenta Argentyny w latach 1922-28) – zakładała tutaj przytułek dla ubogich artystów, z pewnością nie przypuszczała, że La Casa del Teatro przetrwa długie dziesięciolecia i stanie się kultowym miejscem na mapie Buenos Aires, a także domem dla wielu wygasłych gwiazd.

Przed Zulemą Durán mieszkał tu m.in. Luis Moglia Barth, reżyser „Tanga” (1933), pierwszego w Argentynie długometrażowego filmu dźwiękowego, w którym zagrały jedne z pierwszych śpiewaczek i autorek tekstów tanga: Azucena Maizani oraz Rosita Quiroga. To również dzięki temu filmowi tango wyruszyło w świat i dało się poznać na innych kontynentach.

Symbolem Argentyny miało jednak stać się później.

Zakazane piosenki

Nie było żadnego planu, żadnego dążenia do celu. Wszystko, co wydarzyło się w życiu Zulemy, powstało na styku szczęścia i przypadku.

Jej kariera zaczęła nabierać tempa w momencie, kiedy Argentyńczycy łapali głęboki oddech pomiędzy jedną dyktaturą wojskową (tą z lat 1966-73) a kolejną, która rządziła krajem w okresie 1976-83.

Chociaż tango nigdy nie było szczególnie podatne na wpływy polityczne, to bywały momenty, kiedy władza cenzurowała wykonywanie niektórych utworów tanga ze względu na, przykładowo, fragmenty wykonywane w lunfardo – slangu będącym wynikiem mieszanki języków emigrantów pochodzących z Włoch i Hiszpanii oraz ich własnej inwencji twórczej. Obarczony złą sławą „języka więźniów i przestępców”, lunfardo znalazł swoje zastosowanie w pierwszych piosenkach tanga, śpiewanych wtedy nocą w – nie ma co tego ukrywać – domach publicznych.

Jak to zazwyczaj bywa z dyktaturami, również w Argentynie rządzący uważali, że kultura powinna odzwierciedlać (pozorny) dobrostan. Nie można więc było pozwolić, aby śpiewano, iż „świat był i będzie gównem” (to fragment piosenki „Cambalche”, zakazanej przez cenzurę), skoro oficjalnie jest świetnie.

Zulema Durán przyjechała do argentyńskiej stolicy z prowincji Santa Fe i od razu zaczęła śpiewać tango – dla rozrywki oraz z pragnienia, aby poznać nocne życie Buenos Aires. Również dla rozrywki zgłosiła się do programu „Grandes Valores del Tango”, emitowanego na Kanale Dziewiątym. Tym samym wzięła udział w jednym z pierwszych talent show w historii argentyńskiej telewizji.

Programu nie wygrała, bo jego producentka już po kilku odcinkach zaproponowała jej kontrakt na nagrania. Namówiła ją, aby Zulema zrezygnowała z konkursu na rzecz płyty.

– Pech chciał, że zaraz po tym, jak przyjęłam ofertę, producentka pokłóciła się z prowadzącym i przeszła do Kanału Trzeciego. Zrobił się chaos, a ja zostałam i bez konkursu, i bez kontraktu – opowiada Zulema.

Trochę magii

– Wszystko to, o czym ci opowiadam, już nie istnieje – mówi Zulema.

Nie istnieje szkoła na skrzyżowaniu ulic Córdoba i Riobamba, w budynku numer 10, w której wieczorami udzielała lekcji z geografii i historii. Nie istnieje wydawnictwo przy ulicy Cerrito, w którym znalazła zatrudnienie na dzień po przybyciu do Buenos Aires, a które wydawało piękne mapy świata. Nie ma tych dwóch tanguerías (taką nazwę nosiły bary, w których wykonywało się tango), La Botica del Ángel ani Gotán, które swój moment świetności przeżywały w chwili, gdy kariera Zulemy nabierała prędkości.

Nie istnieje nawet Cancán, bar niedaleko alei Libertadores, do którego pewnej nocy przyszedł Carlos Copes, najwybitniejszy choreograf tanga w Argentynie. Zaoferował Zulemie, żeby śpiewała w jego balecie.

– Było w tym coś z magii. Nie zastanawiałam się. Przyjęłam ofertę – opowiada.

Miesiąc później występowała już w Meksyku. W ciągu dnia chodziła na spacery i kąpała się w basenie, przy czym cały czas uważała, żeby nie złapać anginy. W spektaklu śpiewały tylko dwie osoby – ona i jej kolega , który szybko zakochał się w pewnej Meksykance i postanowił nie wracać do Argentyny. A Zulema ruszyła dalej wraz z baletem, do Puerto Rico.

– Nigdy nie myślałam, że będę śpiewać za granicą. Nigdy też nie przypuszczałam, że spędzę dziesięć lat na Corrientes – twierdzi Zulema. Wyraz jej twarzy łagodnieje. Ściąga ciemne okulary. Przez chwilę jest mniej Zulemą-artystką, a bardziej sobą.

Ulica Corrientes to jedna z głównych alei w Buenos Aires. Jadąc przez stolicę, metrem lub autem, w którymś momencie trzeba ją przemierzyć. W latach 60. XX w. Corrientes oraz dzielnica San Telmo stanowiły centrum argentyńskiego tanga.

Takie bary jak Malena del Sur, Gotán czy Tango14 przyciągały turystów i trochę zamożniejszych Argentyńczyków. W tamtych czasach tango było rozrywką dla zamożnych, gdyż wejściówki do barów miały wygórowane ceny.

To jednak nie stanowiło problemu dla przyszłego męża Zulemy – dyrektora banku. Poznali się w barze Dominó przy alei Maipú, w którym tańczyło się jazz i tango, a który dzisiaj też już nie istnieje. Gdy na schodach, które były niezwykle strome („Tak bardzo, że w szpilkach nie ma szans zejść” – twierdzi Zulema), zobaczyła postawnego mężczyznę, wiedziała, że to miłość jej życia. Nic nie planowała. Tak wyszło.

Ostatnie, które pamiętają

– Pamiętam, jak kupiliśmy sobie auto. Takiego fitito [fiat 600 – red.], których już nie produkują. Trzeba było to auto dotrzeć, więc pojechaliśmy na festiwal do Mar de Plata. Poszło mi dobrze, ale zajęłam drugie miejsce – wspomina.

Pierwsze miejsce zajęła Amelita Baltar, która w 1969 r. swoim wykonaniem tanga „Balada para un loco” na chwilę wstrząsnęła całą stolicą. Dosłownie: jej występ na Pierwszym Iberoamerykańskim Festiwalu Muzyki i Tańca w Buenos Aires został wygwizdany. Publiczność uznała, że ballada nie może rościć sobie miana tanga. Mimo to Porteños, czyli mieszkańcy Buenos Aires, zaczęli mimowolnie, od niechcenia, nucić „estoy piantao, piantao” (jestem szalony, szalony).

Z ulic piosenka przeniosła się do studiów nagraniowych. Zaczęli ją wykonywać różni artyści, aż w końcu „Balada para un loco” została uznana za jedną ze stu najważniejszych piosenek Ameryki Łacińskiej.

Amelita i Zulema, które kiedyś dzieliły scenę, teraz łączy fakt, iż są jednymi z niewielu żyjących wokalistek tanga, które pamiętają czasy, kiedy na ulicach stolicy można było usłyszeć tango – gwizdane po cichu lub spontanicznie nucone.

W 1983 r. w Paryżu świat po raz pierwszy ujrzał spektakl „Tango Argentino”, do którego choreografię przygotował Carlos Copes. Nikt nie przewidywał, że paryski sukces – oprócz wzrostu zainteresowania tangiem na świecie oraz w samej Argentynie – przyniesie wkrótce kres epoce tanga śpiewanego.

Tajemnicze zniknięcie

– Nie wiemy, co się stało. To jest zagadka – mówi Zulema, kiedy pytam o losy tanga śpiewanego.

Podczas gdy świat oszalał na punkcie „Tanga Argentyńskiego”, w samej Argentynie zamykane były kolejne bary, w których śpiewano tango. Po 1983 r. w spektaklach utwory śpiewane zeszły na drugi, a nawet trzeci plan. Bywało, że podczas spektaklu śpiewano wyłącznie jeden utwór.

– Po tym, jak Carlos Copes wyjechał w trasę i zostałam sama, pracowałam jeszcze dziesięć lat. Głównie na południu kraju. Ale tango zaczęło umierać – opowiada Zulema.

Gdy Zulema mówi „tango”, ma na myśli śpiew. Gdy mówi „taniec”, ma na myśli tango takie, jakie istnieje w naszych wyobrażeniach.

Tango dla niej to opowieść. W jego tekście nie można nic przeinaczyć. To, co zostało w piosence zapisane, trzeba zaśpiewać słowo po słowie. Dokładnie, nie pomijając niczego i niczego nie zmieniając.

– Jeżeli jest napisane „Cieszę się, że wróciłaś / po całym roku / w tej sukieneczce / co ci podarowałem” – Zulema cytuje fragment tanga „Lo que vos te merecés” – to ja nie mogę zaśpiewać „w tej garsoneczce”. Musi być „sukieneczka” i już!

Wtedy, po latach życia w trasie, wróciła do Buenos Aires. Nie miała nawet gdzie szukać pracy. Jej tanguerías już nie istniały.

Zgłosiła się do La Casa del Teatro. Żeby zostać tutaj rezydentką, musiała przejść przez proces rekrutacyjny, złożyć CV i – jak przystało na Argentynę, światową mekkę psychologów – zrobić testy psychologiczne. Przyjęto ją bez zastrzeżeń.

Proszę, żeby zaśpiewała tango „Lo que vos te merecés”.

Jej głos jest niski, chropowaty. Taki, który nie jest wynikiem ćwiczeń, lecz życiowego doświadczenia.

Jak się tańczy tango

Można być w Buenos Aires i nie usłyszeć tanga. Tango jest domeną ludzi starszych i tych Argentyńczyków, którzy w tangu upatrują prawdziwej argentyńskości.

Trzeba wiedzieć, gdzie iść, żeby go posłuchać. Trzeba wiedzieć, kogo pytać, żeby móc o nim porozmawiać. Chociaż Argentyna zasłynęła na świecie także dzięki temu gatunkowi, a w Polsce doczekaliśmy się naszego „Tanga milonga”, w dzisiejszej Argentynie nie jest to temat oczywisty.

– W naszej parafii oferują kurs tanga. Można przyjść i nauczyć się grać lub tańczyć – opowiada Maria Dacoba. – Rok temu, na urodziny mojego męża, poszliśmy do tanguería o nazwie Madera, w centrum Buenos, żeby zobaczyć, jak się teraz tańczy tango. Najwięcej było tam turystów z Brazylii.

Maria skończyła pięćdziesiątkę i deklaruje, że kiedyś nauczy się tańczyć tango. W jej domu oglądano w telewizji „Grandes Valores del Tango” i to, co dzisiaj Maria wie o tangu, zawdzięcza właśnie temu programowi. – Zazwyczaj słuchało się takiej muzyki, za którą tęsknili rodzice-emigranci – wspomina.

Większość Argentyńczyków, którzy dzisiaj mają 50 lub 60 lat, wychowała się w rodzinach, gdzie kultywowano europejskie tradycje. Przedstawiając się, często mówią o sobie: „Jestem Hiszpanem”, „Jestem Włochem”, „Jestem Polakiem”. Nawet jeżeli nie potrafią poprawnie wypowiedzieć swoich nazwisk.

– My słuchaliśmy głównie muzyki hiszpańskiej – wspomina Maria.

Jej rodzice pochodzili z hiszpańskiej Galicji. Mama, Manola, do końca życia oglądała telewizję po galicyjsku. Tanga nie słuchała. Choć w Argentynie spędziła ponad 60 lat, mówiła z silnym galicyjskim akcentem.

Na rodzinnych imprezach, na które byłam zapraszana podczas moich pobytów w Argentynie, siadała koło mnie i szeptała mi do ucha „My, Europejki, musimy się trzymać razem”.

Argentyńczycy, zwłaszcza młodzi, nie dorastają z tangiem w tle – takim, które leciałoby w radiu. Nikt im tanga nie śpiewa. Tańczą cumbię, z przerwami na rocka. Każde wesele otwiera walc. Tanga Argentyńczycy uczą się tak samo, jak Polacy krakowiaka.

Sprzedam tango, kupię tango

Do dzielnicy La Boca trafiam dopiero w czasie mojej drugiej wizyty w Argentynie i to po ponad trzech miesiącach spędzonych w stolicy. Tu po raz pierwszy słyszę tango.

To w La Boca zatrzymywali się nowo przybyli imigranci, zanim zadecydowali o swoim dalszym losie – lub zanim to los zdecydował za nich. Kolorowe budynki, pomalowane przez artystę Benita Quinquelę Martína, miały wynagrodzić imigrantom z Europy trud podróży i dać nadzieję na przyszłość. To tu narodziło się tango, które znamy z filmów. Takie, które ma się przed oczami, kiedy się myśli „tango”.

Dzisiaj na głównej ulicy, zwanej el Caminito, można sobie zrobić zdjęcie z tancerzem ubranym w strój nawiązujący do lat 20. ubiegłego wieku. Koszula rozpięta prawie do linii spodni i przygładzone włosy świadczą o tym, że mamy do czynienia z prawdziwym macho.

Koszt zdjęcia – dwa dolary, płatne gotówką. Zdewaluowanego peso tancerz-model nie przyjmuje.

Niedaleko jest La Perla – kawiarnia, w której na ścianach wiszą zdjęcia i podobizny największych gwiazd Argentyny, w tym Maradony oraz Carlosa Gardela, do którego należy m.in. pierwsze zarejestrowane tango śpiewane „Mi noche triste” z 1917 r.

Tango sprzedaje się więc niezwykle dobrze. Można kupić sobie pocztówkę z tancerzami i wysłać znajomym na znak, że się tu było. Można nabyć magnes z napisem „tango” i przyczepić na lodówkę, żeby goście wiedzieli, że widzieliśmy, jak to się tańczy w Argentynie.

Nikt nam jednak tanga na ulicy nie zanuci. Nie zatańczymy go w pierwszym lepszym barze. Trudno jest tu szukać autentyzmu. Bo tak właściwie, co nim dzisiaj jest?

Być może prawdziwe tango jest w samych Argentyńczykach. W tęsknocie Zulemy Durán za tym, co było.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Studiowała nauki polityczne na Universidad de los Andes w Bogocie. W latach 2015-16 pracowała dla Hiszpańskiego Instytutu Nauki CSIC w departamencie antropologii w Barcelonie. Mieszkała w Kolumbii, Meksyku, Peru i Argentynie. Przeprowadzała wywiady m.in. z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2021