Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
"Nikt mi nawet nie powiedział »dziękuję«" - wspomina jeden z uczestników radomskich protestów sprzed trzydziestu lat. Każda okrągła rocznica wydarzeń, które dziś czcimy i podziwiamy, uruchamia również ścieżkę odnawianego poczucia krzywd, dotąd nie wyrównanych, poczucia niedosytu sprawiedliwie należnej wdzięczności. Czy winne są tylko kolejne grzechy zaniedbania kolejnych władz? To prawda, świętowanie i nagrody, pamięć i wyrazy uznania, cały czas rządzą się u nas także i głupio rozumianą polityką, niestety. Wciąż są "niezręczne" obecności i pożądane pominięcia. Dopiero co na 25-leciu "Tygodnika Solidarność" zabrakło jej twórcy i pierwszego, najbardziej zasłużonego naczelnego, zapraszanego w taki sposób, żeby się jednak nie zjawił (co jego zastępcy nie przeszkodziło zresztą w przyjęciu najwyższego z przyznanych odznaczeń...). Zła szkoła małostkowości, pamiętliwej na różnice, nieczułej na cokolwiek, co łączy także ponad podziałami, jest niestety bardzo zaraźliwa. Czy jednak uleczy nas z niej wizja takiej sprawiedliwości, w której każda nasza najmniejsza nawet zasługa i każdy poniesiony kiedyś trud czy ból zostanie przeliczony i wypłacony? Czy na pewno będzie to szkoła wreszcie dobra?
Na dzisiaj zostaję z tym pytaniem bez odpowiedzi. Tymczasem jeszcze słowo w sprawie bardzo bolesnej. Chodzi o opublikowany przed kilku dniami list stu pięćdziesięciu osób (m.in. bardzo znanych i zasłużonych) z wyrazami solidarności z ks. Michałem Czajkowskim za to, co zrobił dobrego. List ten wywołał gwałtowny atak felietonisty "Rzeczpospolitej", jako "znak moralnego daltonizmu", którym autorzy "popisują się bez cienia wstydu"(w domyśle: dlatego, że ks. Czajkowski jest z ich "obozu"). Felietonista nie raczy zauważyć jednego tylko: nawet przyjmując już teraz cały zakres oskarżenia ks. Czajkowskiego za okres jego ewentualnych kontaktów z SB, pozostaje faktem potwierdzonym przez oskarżycieli, że te kontakty zostały przez niego zerwane, definitywnie i ostatecznie, już dwadzieścia dwa lata temu, zaraz po śmierci ks. Jerzego Popiełuszki. Być może zajadłość atakującego (a może i mankamenty wyobraźni) nie pozwalają mu zrozumieć determinacji i wagi takiego kroku. Przyjaciele ks. Czajkowskiego, niezależnie od tego, na ile dziś, przed osądem, chcą w ogóle wierzyć w jego winę, mają prawo ocenić tamten przełomowy krok i wszystko, co po nim nastąpiło, tak, jak na to zasługuje.