Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wielka polska aktorka liryczna zaczęła czytać najsłynniejszą baśń Andersena, otoczona chmarą dzieciaków, mocno znudzonych sypaniem piaskiem w oczy niedocenianych polskich dramaturgów, którzy z zawiścią z pobliskich wydm podpatrywali przez lornetki chyżość, z jaką Janusz Głowacki, uporawszy się już z rozpoznaniem, zmierzał nieuchronnie do zasupłania konfliktu tragicznego. I wtedy właśnie poczułem, że tracę grunt pod nogami.
Nie czytałem "Calineczki" od dawna. Z dzieciństwa pamiętałem jakieś mętne szczegóły o ropuchu i krecie, którym szalenie zazdrościłem, bo chcieli poślubić śliczną dziewczynkę (co w końcu się zdarza nie tylko w literaturze), ale nic ponadto. Przez całe lata poszukiwań ślicznej dziewczynki nie pamiętałem o tej baśni, kiedy więc Janusz Głowacki, głaszcząc się refleksyjnie po pięknie naoliwionym torsie, dochodził powoli, acz nieodwołalnie, do katharsis, ja zacząłem wsłuchiwać się w kojący głos Doroty Stalińskiej.
Myślicie, że znacie Andersena? To posłuchajcie. "Była pewnego razu kobieta, która bardzo bardzo pragnęła mieć malutkie dziecko, ale nie wiedziała skąd je wziąć". To najbardziej wstrząsający początek dzieła literackiego, jaki znam. To, że "ogary poszły w las", to betka, bo gdzie niby mają pójść ogary? Do komisji śledczej? Albo inny początek: "Gdy Gregor Samsa obudził się z niespokojnych snów, stwierdził z niepokojem, że zmienił się w robaka". To akurat też nic dziwnego, bo stwierdza to codziennie każdy facet po czterdziestce, zanim nałoży na siebie maseczkę odmładzającą. Ale żeby mówić dzieciom, że dorosła kobieta nie wie, skąd wziąć dziecko? "Mamusiu, a skąd ja się wzięłam?" - pyta córeczka znudzona czyta niem Henry'ego Millera, a mamusia odpowiada: "Ach, wiesz, nie bardzo wiedziałam, co zrobić, więc poszłam do sklepu makrobiotycznego, kupiłam ziarno jęczmienia, posadziłam, potem z tego wyrósł tulipan, a potem już było po herbacie". Pomijam drobną komplikację botaniczną, którą można oczywiście zlekceważyć, bo tylko niektórzy poeci znają różnicę między jęczmieniem a tulipanem, ale jednak sam problem zostaje.
I jest to problem poważny. Oto bowiem okazuje się, że niewiedza biednej kobiety nie jest przypadkowa, albowiem dziecko rodzi się z pocałunku, który nigdy o mężczyźnie nie słyszał. Słuchając łagodnego głosu Doroty Stalińskiej zrozumiałem ze zgrozą, że "Calineczka" to baśń o tym, jak pozbyć się mężczyzn z życia kobiet, dla których facet jest facetem tylko wtedy, kiedy jest kobietą. Jak wiadomo, Calineczkę porywa wstrętna ropucha i w ten sposób zaczyna się tułaczka maleńkiej dziewczynki. Calineczka, choć ledwo przyszła na świat, nie wzbrania się przed małżeństwem, jednak zdecydowanie odrzuca myśl, by mogli ją poślubić ropuch, chrabąszcz i kret, wysłannicy brudnych i mrocznych żywiołów wody i ziemi. Calineczka jest tak piękna i delikatna, że jakiekolwiek zetknięcie z dotkliwą materią sprawia jej przykrość. Jedynie motylek i jaskółka, istoty wyzwolone spod przykrego prawa grawitacji, przynoszą obietnicę szczęścia, prawdziwe zaś spełnienie dziewczynka znajdzie w ciepłych krajach, gdzie, zaniesiona na grzbiecie jaskółki, pozna wreszcie wymarzonego kochanka i będzie jej - wedle słów jaskółki - "tak dobrze, jak tylko sobie można wymarzyć". Kim jednak będzie ów upragniony mąż? Duszek kwiatów, "maleńki człowieczek, tak biały i przezroczysty, jak gdyby był zrobiony ze szkła".
Gdy umilkł już biały i przezroczysty głos Doroty Stalińskiej, długo nie mogłem dojść do siebie. Obok mnie nie było już niestety Janusza Głowackiego, który najwyraźniej uporawszy się z niełatwym problemem starożytnego fatum, postanowił zmienić strategię z bardziej wykładowej na bardziej warsztatową i zniknął, pozostawiając po sobie zawiedzione spojrzenie żądnych życia czytelniczek Magdaleny Tulli. Nie było jedynego pisarza na tej plaży, który objąłby mnie silnym męskim ramieniem i powiedział głosem stanowczym, choć nie wolnym od literackich aluzji: "Pieprz jaskółki. Prawdziwe życie jest gdzie indziej".