Całkiem pragmatyczni idealiści

Maciej Janowski, historyk:Gdy zadaję pytanie, kogo właściwie uważam za inteligenta, to mam przed oczami bohatera rysunków Mrożka, tego facecika z teczką, w płaszczyku i kapeluszu. Cechy zewnętrzne są bardzo ważne, bo w ostatecznym rozrachunku sądzę, że inteligencję tworzy styl życia. Rozmawiał Andrzej Brzeziecki

30.12.2008

Czyta się kilka minut

Andrzej Brzeziecki: Jarosław Kaczyński i Stefan Niesiołowski, niby dwaj polscy inteligenci, a zachowują się jak...

Maciej Janowski: ...jak politycy zachowywali się zawsze. Może w Anglii, a raczej w jej wyidealizowanym obrazie, są inne wzorce zachowań. Kiedyś czytałem opisy obrad parlamentu wiedeńskiego sprzed stu lat (do którego przecież wchodzili i polscy posłowie, w tym cała garść inteligentów). W porównaniu z tym, co tam się działo, u nas jest Wersal.

Również lektura prasy dowodzi, że bywało ostrzej. Gdy Aleksander Świętochowski polemizował z "Przeglądem Katolickim" w latach 70. XIX w., styl tej polemiki był podobny. Kaczyński i Niesiołowski wpisują się więc w długą tradycję. Czy jest w tym coś inteligenckiego? Być może, bo inteligent jest ideowy i ta ideowość czasem przybiera formy fanatyczne. Zawodowy polityk jest, czy raczej powinien być, pragmatyczny.

Kaczyński z Niesiołowskim są reprezentantami dwóch wrogich obozów, ale obaj należą do warstwy, dla której emocje i honor odgrywały ważną rolę. Tak ważną, że zarówno w czasach wojny na górze, jak i teraz dochodzi wręcz do niepodawania sobie ręki.

Inteligencja nie jest zbiorem ludzi o tych samych poglądach. Też się dziwię, że moi koledzy nie zawsze podzielają moje w sposób oczywisty słuszne poglądy... Ale tak było zawsze. Przed 1989 r. sytuacja była łatwiejsza, bo nikt nie lubił komuny i nie było niebezpieczeństwa, że rozmawiając z kimś, trafi się na poglądy fundamentalnie odmienne.

Czy reakcje emocjonalne, nonkonformistyczny styl bycia są cechą szczególną polskiej inteligencji?

Nie wiem, jak było dawniej z podawaniem ręki, ale podejrzewam, że podobnie. Książka Jarosława Czubatego "Zasada dwóch sumień" o postawach polskich elit po trzecim rozbiorze czy opowieści Wacława Berenta o narodzinach polskiej inteligencji w czasach napoleońskich pokazują, że poziom wyzwisk (od zdrajców, szkodników sprawy polskiej) był taki sam. Radykalni republikanie uważali za zdrajcę Jana Henryka Dąbrowskiego, potem umiarkowani niszczyli jakobinów i tak dalej.

Romantyzm odpowiada za emocjonalny rys polskiej inteligencji, ale on był wszędzie, a współcześni Włosi nie zachowują się jak karbonariusze, Niemcy zaś jak bohaterowie Schillera. To Kaczyński cytuje Ujejskiego, a Michnik pisze polityczne eseje, posiłkując się Mickiewiczem.

No tak, ale przecież romantyzm był najwybitniejszą epoką polskiej kultury, tak pod względem osiągnięć literackich, jak potęgi wizji, którą zdołał narzucić. Nie trzeba być zwolennikiem mickiewiczowskiego mesjanizmu, żeby być pod wrażeniem siły emanującej z "Ksiąg narodu i pielgrzymstwa polskiego". Jestem wielbicielem Bolesława Prusa, to jedna z najmądrzejszych postaci, jakie kiedykolwiek żyły w Polsce - ale przecież "Kroniki tygodniowe", mądre, przenikliwe, gorzko-ironiczne, nigdy nikogo nie porwą - pozytywizm w starciu z romantyzmem nie ma szans.

Romantyzm zajmuje w naszych umysłach miejsce centralne. Dlaczego się nie skończył? Okoliczności zewnętrzne to sprawiły. Przed wojną Boy-Żeleński się naśmiewał, że nie wygląda na męczennika, a jednak wkrótce miało się okazać, że wyglądał. Inni chcieli widzieć wiosnę, nie Polskę, a jednak Polska nie dała o sobie zapomnieć. Takie sytuacje jak II wojna światowa czy reżim komunistyczny tylko ten romantyczny punkt widzenia wzmocniły. Jeśli przez dłuższy czas nie będziemy żyli w stanie zagrożenia, to mentalność polskiej elity będzie się przekształcać.

Która z definicji inteligencji jest trafniejsza - że to "elita w zastępstwie", ludzie czytający określone tytuły, jak twierdzi prof. Jedlicki, czy ci, którzy są na listach proskrypcyjnych tajnych policji, jak uważa prof. Pomianowski?

Definicja prof. Pomianowskiego jest pochlebna, ale wąska, bo wielu inteligentów nie działało w żadnych ruchach i, może poza epoką Hitlera i Stalina, nie było zagrożenia dla całej grupy. W liberalniejszych reżimach XIX w., czy w czasach PRL, inteligencja szukała niszy lawirując. Lektura gazet jest pewnym wyróżnikiem, ale można się spierać o konkretne tytuły. Gdy zadaję sobie pytanie, kogo właściwie uważam za inteligenta, to zawsze przed oczami mam bohatera rysunków Mrożka, tego facecika z teczką, w płaszczyku i kapeluszu. Wydaje mi się, że w tym automatycznym skojarzeniu jest coś poważniejszego: te cechy zewnętrzne są bardzo ważne, bo w ostatecznym rozrachunku sądzę, że inteligencję tworzy styl życia.

Próbowałem niedawno napisać książkę o narodzinach inteligencji polskiej i zacząłem od zadania sobie pytania: gdzie szukałbym inteligenta? A mówiąc inaczej: jakie instytucje są potrzebne, aby można było mówić o wykształceniu specyficznego "inteligenckiego" stylu życia? Trop prowadzi do kawiarni, potem do biblioteki, do księgarni, do biura, do teatru, do gimnazjum albo na uniwersytet, jeśli już powstał.

Gdy zacząłem rysować mapę Warszawy i szukać wymienionych instytucji, okazało się, że inteligencka infrastruktura powstała już w końcu XVIII w. Było kilka miejsc, gdzie pito kawę i czytano gazety. To już była nowa jakość, bo to oznaczało, że pojawiła się grupa ludzi chcąca spędzać czas na ich czytaniu. Klasyczne szlacheckie społeczeństwo, jakie znamy choćby ze wspomnień Paska, miało inne formy socjalizacji. Rytm życia takiego np. Wacława Potockiego, jednego z największych poetów polskiego baroku, wyznaczało sąsiedztwo ziemiańskie, sejmik itp., i choć moim zdaniem był lepszym poetą niż - dajmy na to - Antoni Słonimski, to inteligentem nie był, a Słonimski był, bo miał inteligencki styl życia.

Dobrze: kawa i gazety. Co dalej?

W XVIII w. pojawia się teatr Bogusławskiego. Już nie teatr magnacki czy szkolny jezuicki, ale taki, który rozwiesza afisze na ulicach i prowadzi sprzedaż biletów. Pojawia się biblioteka publiczna Załuskich, posiadająca czterysta tysięcy tomów. Dopiero w XX w. Biblioteka Jagiellońska osiągnęła podobny stan zbiorów. Pojawiają się księgarnie. Nie stragany, gdzie można kupić prognostyki i kalendarze, ale księgarnie, które mają katalogi i reklamują się, że każdą książkę wydaną w Europie sprowadzą w ciągu sześciu tygodni.

Te wszystkie instytucje rodzą nowe środowisko. Szlachtę tworzyło sąsiedztwo, a inteligenta miasto.

Inteligencja pije kawę, czyta gazety i chodzi do teatru, ale Pan pisał, że na styl bycia polskiej inteligencji składają się: męczeństwo, ofiary, spiski i cierpienia.

Tak i nie... Idea misji człowieka wykształconego istnieje "od zawsze", ona jest po prostu wpisana we wzorzec osobowy, romantyzm jej nie wymyśla, ale nadaje jej właśnie ów wymiar cierpiętniczo-ofiarny. W romantyzmie inteligencja zyskała nową hierarchię wartości, aktualną do XX w. Pytanie, czy te ideały determinowały zachowanie, czy były ważne raczej dla samoidentyfikacji.

A pragmatyzm? Bartłomiej Sienkiewicz, było nie było inteligent, krytykuje polskie elity, które wiodą prym w życiu publicznym, za angażowanie się w różne sprawy w imię bliżej nieokreślonych wartości, za to z pominięciem konkretnych interesów.

Nie mam pewności, czy pragmatyzm jest tu dobrym słowem. Myślenie w kategoriach interesu narodowego i racji stanu jest przecież o wiele starsze: jest elementem tradycji endeckiej (nie mam tu oczywiście na myśli endeckiego antysemityzmu czy ksenofobii): Dmowski w "Myślach nowoczesnego Polaka" sprzeciwił się patriotom dawnego typu, którzy sprawę polską utożsamiają ze sprawą wolności ludów.

Ale tu trzeba rozróżnić dwie rzeczy, które określa się jako realizm w polityce. Jedną z nich jest to, o czym tu mówimy: i nie jestem pewien, czy cała ta koncepcja pragmatyzmu nie jest czasem takim cynizmem graniczącym z naiwnością. Polityką nie rządzą tylko interesy oraz bilans zysków i strat, ale też emocje i idee. Błąd tradycji "realistycznej" polega na tym, że usiłuje redukować życie społeczne do gry sił i interesów. One są tym, co sobie ludzie definiują, a definiują je właśnie pod wpływem idei. Politycy to nie maszynki do kalkulowania interesu narodowego.

A drugie rozumienie realizmu polega po prostu na tym, żeby nie podejmować działań, które nie mają szans powodzenia. I jeśli tak rozróżnimy dwa różne "realizmy", czy też, jak pan woli, "pragmatyzmy", to wtedy widać jasno, dlaczego nie podoba mi się opozycja idealizm-pragmatyzm. Jest przecież możliwa postawa, która odrzuca całą pararomantyczną ideologię powstańczą, wszystkie te okropności, potrzebę krwi i ofiary, o której ciągle mówi Jarosław Marek Rymkiewicz, a zarazem nie jest redukcjonizmem aksjologicznym. Aksjologia inteligencji powinna być uniwersalistyczna. Dobrą i wspólną cechą patriotyzmów romantycznego i pozytywistycznego było przekonanie, że idea narodowa jest konkretnym wypadkiem idei ogólnoludzkiej, że sprawa polska jest sprawą wolności ludów. Przeciwnicy powstania styczniowego, ci wszyscy warszawscy inteligenci, którzy mieli nadzieję na stopniowe umacnianie się polskości i których przeciwnicy nazwali "millenerami", czyli tymi, którzy o tysiąc lat opóźniają niepodległość - no więc ci przeciwnicy powstania byli przecież realistami, to znaczy zdawali sobie sprawę z beznadziei ruchu zbrojnego, a zarazem idealistami, bo nie rezygnowali z wielkich ideałów wychowywania społeczeństwa.

Można powiedzieć, że nie był to konflikt realizmu z idealizmem, ale dwóch idealizmów. A z drugiej strony, paradoksalnie, niektórzy romantyczni konspiratorzy XIX w. byli przekonani, że czas działa na ich niekorzyść, gdyż naród jest zagrożony denacjonalizacją. Uważali: albo się zrobi powstanie teraz, albo za 20 lat nie będzie kim robić powstania, bo już nie będzie Polaków. Mylili się, ale ten pesymizm wynikał z pragmatyzmu, a wręcz z cynizmu. Oni chcieli wysłać ludzi na śmierć, aby utrzymać ideę narodową.

Tak jak Jerzy Giedroyc, który uważał po 13 grudnia, że legenda Solidarności powinna spłynąć krwią, by inspirować przyszłe pokolenia.

Tak też, ale już ex post, mówili zwolennicy powstania warszawskiego, hekatomby polskiej inteligencji. Nie jestem pewien, czy gdyby Borowi-Komorowskiemu pokazano skutki powstania i zapytano: "to co, wygraliśmy?", podjąłby decyzję. On ją nie po to podjął, by Warszawa spłynęła krwią, ale żeby w ciągu kilku dni wygrać.

Podjął, bo taka też była presja inteligenckiej młodzieży Warszawy, wychowanej na powstańczej legendzie XIX w. i przez kilka lat czekającej na okazję do walki. Czy powtarzalność sytuacji granicznych wyrobiła w polskiej elicie coś na kształt odruchu Pawłowa?

Rzeczywiście w ostatnich dwóch stuleciach pewne typy myślenia i zachowań się powtarzały. W 1920 r., jeszcze przed bitwą warszawską, gdy Polacy się cofali, Henryk Wereszycki był przekonany, że zatrzyma się dopiero w Paryżu. Wszystko szło zgodnie z normą: kolejne powstanie i kolejna klęska. Także automatyczny wykwit wojenno-powstańczej frazeologii w stanie wojennym był dalszą zwrotką tej pieśni.

Ale, z drugiej strony, częste nawiązywanie do historii jest sensownym narzędziem oceny sytuacji. Zapewne dlatego Ksawery Pruszyński pisał o Wielopolskim, by uzasadnić możliwości współpracy z ZSRR, a Marian Brandys pisał o końcu świata szwoleżerów, bo nie mógł pisać o czasach mu współczesnych. Inna sprawa, że to też są dobre książki historyczne, a nie tylko kostium czy zabieg mający wywołać określone reakcje.

W każdym razie tak się złożyło, że polska inteligencja prawie w każdym pokoleniu składała siebie w ofierze, co być może stanowiło jej istotę. Upadek komunizmu postawił pytanie o przyszłość inteligencji - bo skoro już nie musi dawać świadectwa i pełnić misji, to czy będzie potrafiła żyć normalnie?

O kryzysie inteligencji mówi się od momentu, w którym po raz pierwszy użyto tego słowa, czyli od 1848 r., a o końcu inteligencji mówi się od kilkudziesięciu lat. Co ciekawe, idea klasy średniej, którą prezentowano jako nowoczesne przeciwieństwo tej anachronicznej inteligencji, jest starsza. Ale jeśli napisałem, jak pan przypomniał, że poświęcenie i misja stanowiły od romantyzmu centralny element samookreślenia inteligenta, to nie miałem przecież na myśli - broń Boże! - że kierowały one jego codziennym życiem. To jest po prostu niemożliwe. Inteligencja może żyć normalnie. Inteligencja polska nie myślała na co dzień: ach, jakby to było dobrze się poświęcić. Ofiara to wzorzec, który realizuje się rzadko, wartość odświętna. Nawet w ogromnie smutnych, z perspektywy polskiej inteligencji, czasach, np. powstania styczniowego czy nawet w epoce stalinizmu, ludzie starali się żyć normalnie.

W Galicji, gdzie przed I wojną światową neoromantyczny kult był chyba największy i gdzie uświadamiano chłopów, organizowano wycieczki na Wawel, brano ich na kopiec Kościuszki, funkcjonowano też w ramach zaborczego państwa. Co prawda Stanisław Szczepanowski, który uważał, że nowym romantyzmem jest kapitalizm, w "Nędzy Galicji..." ubolewał, iż hierarchia wartości została postawiona na głowie, bo polska elita nie dąży do bogacenia się, tylko albo robi kariery państwowe, albo popiera ruchy wywrotowe. Niemniej właśnie poprzez możliwości biurokratycznej kariery ta inteligencja chętnie wpisała się w strukturę ówczesnego świata. Tak więc poczucie misji i idealizm nie utrudniały pragmatyzmu na co dzień. Ideał nie stał w sprzeczności z dość mieszczańsko-konserwatywnym stylem życia. I dawniej, i pewnie dzisiaj odświętny ideał romantyczny tworzy jakąś symbiozę z codziennym życiem.

Czy rację mają ci, którzy przekonują, że inteligencja, ten wytwór trudnej środkowoeuropejskiej historii, w normalnych czasach, które nastały po 1989 r., powinna się przekształcić w knowledge class, a intelektualiści powinni stać się professions?

To wielkie pytanie, czy inteligencja jest wytworem środkowoeuropejskim. Słowo jest niemieckie, nie rosyjskie, jak się zazwyczaj sądzi. U heglistów jest Intelligenz. Przeszło do Polski na początku lat 40. XIX w., stąd do Rosji, gdzie używano go zrazu odnośnie do Polaków. Dopiero z Rosji tryumfalnie wróciło do Europy. Jeśli uznamy inteligencję za wytwór środkowoeuropejski, to ze względu na to, że wykształcenie było 100 czy 150 lat temu wyróżnikiem, czymś, co wystarcza, by wytworzyć poczucie więzi, a szerzej - ze względu na pozycję warstw wykształconych w krajach zacofanych. W Rosji inteligencja była wyobcowana. Rosyjski inteligent był radykałem i opozycjonistą. Nikt w Rosji w XIX w. nie powiedziałby, że profesor uniwersytecki jest inteligentem. Trochę podobnie było w Kongresówce, bo nie było możliwości karier i nie stworzyła się grupa polskiej biurokracji. W Galicji natomiast był dostęp do urzędów, ale ogólna bieda pozbawiała inteligencję statusu. W Niemczech było inaczej. Istnieje mieszczaństwo wykształcone (Bildungsbürgertum), które jest częścią mieszczaństwa. Człowiek wykształcony i np. przedsiębiorca o podobnych dochodach należą do tej samej warstwy. Wykształcenie nie jest cechą przenikającą całość istnienia.

Do czasów romantyzmu klasa ludzi wykształconych formowała się wedle tego niemieckiego wzoru. Czy teraz jest możliwy powrót do niego?

Do powstania listopadowego były otwarte drogi karier w biurokracji polskiej, które potem stopniowo się zamykały, a inteligencja, odtrącona, radykalizowała się. Można więc sądzić, że istnienie wolnego państwa polskiego sprawia, iż polskie elity wykształcenia powoli tracą swoją specyfikę. Z drugiej strony, tradycji romantycznej nie da się wykreślić z naszej kultury. Idea misji wykształconego człowieka nie wygasła. Zresztą, ona łagodnie pojmowana, bez ofiarności, spisków i rzucania losu na stos, jest wszędzie. Trudno powiedzieć, żeby pruski nauczyciel czy habsburski urzędnik nie miał poczucia misji. Kulturträger to był ktoś z poczuciem misji.

Ale realizowanej w ramach państwa, a polski inteligent powinien być w kontrze do władzy.

Nie wiem, czy sprzeciw w XIX w. wynikał z liberalnych poglądów, czy z charakteru zaborczej władzy. Wykształcone elity są etatystyczne. Nie lubią rządów, gdy są wrogie. Po 1863 r. w Warszawie rząd nic nie ofiarował, a tam, gdzie dawał zatrudnienie, np. w Galicji, inteligenci współpracowali.

Dlaczego inteligencja tak łatwo daje się kąsać?

Słuchałem kiedyś wykładu prof. Marii Hirszowicz. Mówiła ona, że nigdzie nie jest powiedziane, iż człowiek wykształcony ma lepsze dane do wyborów moralnych. Jedyna różnica jest taka, że umie je ex post lepiej racjonalizować. To wielka zagadka, czemu ludzie wykształceni są skłonni popierać złe sprawy. Może robią to z platońską nadzieją, że trafią na powolnego im króla-filozofa i zrealizują ukochane ideały? Encyklopedyści też stali u zarania rewolucji francuskiej. Ludzie myślący teoretycznie o polityce mają skłonność do schematów logicznie spójnych, a różne "izmy" sprawiają takie wrażenie.

Po drugie, w krajach takich jak nasz, gdzie element zacofania jest silny, silna jest chęć "pociągnięcia za cugle". A może inteligencja jest po prostu bardziej widoczna. Frapuje nas, dlaczego Hitlera popierał Heidegger, a nie masa zwykłych Niemców.

Czy oskarżenia inteligencji o paternalizm są słuszne?

Słuszne dla XIX i pierwszej połowy XX wieku, ale nie wiem, czy paternalizm był czymś złym. W XIX w. istniało przekonanie, że lud to jest coś fajnego i jak się go uświadomi, to stanie się inteligencją. Pozytywiści warszawscy wyobrażali sobie, jak będzie wyglądał taki lud uświadomiony: "Przegląd Tygodniowy" opisywał karczmę, w której lud siedzi, pije lemoniadę i dyskutuje o metodach uprawy roli. Puenta brzmiała - "obrazek to z XX wieku". Teraz nie ma już takich złudzeń.

Tyle że w świecie współczesnej polityki oznacza to, iż można grać na najgorszych instynktach społeczeństwa.

Ten paternalizm to przecież efekt poczucia obowiązku wobec reszty społeczeństwa - więc może brak paternalizmu jest gorszy niż paternalizm? Kiedy inteligencja wyzbyła się go, jego miejsce zajęły dwie postawy - nie wiem, która lepsza. Pierwsza to odgrodzenie się "murem z książek". Józef Chałasiński pisząc o genealogii inteligencji w 1946 r. przekonywał, że jej geneza jest szlachecka, co było uproszczeniem, ale zauważył słusznie, że jest (a raczej była, Chałasiński miał na myśli międzywojnie) to grupa izolująca się, kultywująca dobre maniery, choćby umiejętność układania łyżeczek na stole, i wywyższająca się. Kastowość jest faktem.Druga postawa, także pozbawiona złudzeń, to apelowanie do tego społeczeństwa jego wartościami i goszczenie w audycjach Radia Maryja.

Obawiam się, że w moim życiu codziennym, jak wielu z nas, praktykuję raczej odgrodzenie się, choć wiem, że to, co robi część rodzącej się w Polsce klasy średniej, czyli dosłowne odgradzanie się w zamkniętych osiedlach, nie jest zbyt mądre. W razie czego, ludu jest więcej...

Maciej Janowski (ur. 1963) jest historykiem, pracownikiem naukowym Instytutu Historii PAN i Central European University w Budapeszcie. Opublikował m.in. "Inteligencję wobec wyzwań nowoczesności", jest współautorem omawianych na str. 4 przez Grażynę Borkowską "Dziejów inteligencji polskiej do 1918 r.".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 01-02/2009