Buty pani premier

Przez burzliwy czas Brexitu państwo brytyjskie ma przeprowadzić kobieta. Kim jest Theresa May, pierwsza kobieta na czele rządu w Londynie od czasu Margaret Thatcher?

18.07.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Carl Court / GETTY IMAGES
/ Fot. Carl Court / GETTY IMAGES

Po tym, jak Brytyjczycy w referendum opowiedzieli się za wyjściem z Unii Europejskiej, na rodzimej scenie politycznej zapanował chaos.

Do dymisji podał się premier David Cameron, a w Partii Konserwatywnej zaczęła się walka o przywództwo – obfitująca w nieoczekiwane zwroty akcji, takie jak konflikt dwóch głównych postaci obozu Brexitu: Michaela Gove’a i byłego burmistrza Londynu Borisa Johnsona. O utrzymanie swojej pozycji walczy też szef opozycyjnej Partii Pracy Jeremy Corbyn, któremu wewnątrzpartyjni oponenci zarzucają, że nie dość energicznie walczył o pozostanie kraju w Unii. Największą zaś niespodzianką była rezygnacja lidera Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa Nigela Farage’a. Ten, który powinien cieszyć się swoim życiowym sukcesem – czyli wyjściem Brytanii z Unii – oświadczył, że oddala się w prywatność, gdyż chce teraz „odzyskać swoje życie”... Przez chwilę wydawało się, że w tej wyjątkowo trudnej chwili w brytyjskiej historii nie ma nikogo, kto chciałby – i potrafiłby! – wziąć odpowiedzialność za kraj. Poza Theresą May, dotychczasową minister spraw wewnętrznych. W chwili, kiedy okazało się, że to ona zastąpi Camerona – stając na czele torysów i nowego rządu – kurs funta się umocnił, a inwestorzy nabrali optymizmu. W przeciwieństwie do swoich partyjnych kolegów, Theresa May sprawia przynajmniej wrażenie, że wie, co robić. Jak mówiła kiedyś „żelazna lady”, legendarna premier Margaret Thatcher: „W polityce, jeśli chcesz, aby coś było powiedziane, wybierz mężczyznę. A jeśli chcesz, by coś było zrobione, wybierz kobietę”. Tymczasem do zrobienia Wielka Brytania ma naprawdę wiele.

Theresa i jej rząd

Przede wszystkim: „Brexit to Brexit”. Tak oświadczyła nowa pani premier, od razu kreując nowe „skrzydlate słowo”. I choć sama była zwolenniczką pozostania Wielkiej Brytanii w Unii, teraz, po referendum, to ona, Theresa May, zamierza zrobić to, za czym opowiedzieli się niewielką większością głosujący.

Co jeszcze zapowiedziała? Że jej gabinet będzie rządem „jednego narodu”, i że chce, aby Wielka Brytania była krajem równości i takich samych szans dla wszystkich, a nie tylko dla nielicznych uprzywilejowanych. „Dla zwykłej robotniczej rodziny życie jest znacznie cięższe, niż wyobraża to sobie wielu ludzi w Westminster” – powiedziała, obejmując urząd. Widać, że dobrze wyczuwa nastroje społeczne. Bo to właśnie zwykli Brytyjczycy, czujący się zapomniani i niezrozumiani, byli znaczącą częścią tych, którzy opowiedzieli się za wyjściem z Unii. Theresa May, która zwykła powtarzać, że chce tylko robić swoje, nie zwlekała też z przedstawieniem składu swojego gabinetu. Nie obyło się bez niespodzianek: oto ministrem spraw zagranicznych został Boris Johnson, któremu jeszcze tydzień temu wróżono koniec kariery. Cóż, można powiedzieć, że pani premier nie zamierza odpuszczać głównemu bohaterowi probrexitowej kampanii – i teraz będzie musiał on bezpośrednio wziąć odpowiedzialność za konsekwencje głosowania. Zostało też jednak stworzone specjalne stanowisko ministra do spraw wyjścia z Unii Europejskiej – i tam szefem został również eurosceptyk, David Davis. W gabinecie Theresy May zasiądzie też kilka kobiet: Amber Rudd przejmie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, Ministerstwo Sprawiedliwości Liz Truss, a Edukacji – Justine Greening. Jak dotąd pani May idzie dokładnie tak, jak można było przypuszczać – robi to, co trzeba, szybko i pewnie. I takiego właśnie uspokojenia Wielka Brytania w tej chwili potrzebuje.

Buty, dekolt i budżet

Obejmując stanowisko premiera, Theresa May miała na stopach swoje ulubione buty w lamparcie cętki. Oczywiście przyciągnęły one uwagę fotoreporterów, bo też jej zamiłowanie do ekstrawaganckiego obuwia jest powszechnie znane.
Choć więc w sposobie bycia jest raczej powściągliwa, to jeśli chodzi o buty – Theresa May daje upust fantazji. Kiedyś na spotkanie z królową włożyła wysokie, sięgające aż za kolana kozaki z błyszczącej skóry. Uda się jej w nich dygnąć, jak nakazuje etykieta, czy też nie? – zastanawiali się wtedy dziennikarze. Z kolei podczas prezentacji tegorocznego budżetu Theresa May ściągnęła na siebie uwagę mediów czerwoną sukienką z wyjątkowo głębokim dekoltem. Pojawiły się nawet głosy, że był to celowy zabieg, aby odwrócić uwagę od kwestii podatków. Cóż, być może najlepszym podsumowaniem „afery dekoltowej” był jeden z komentarzy w internecie: „Tak, kobiety mają piersi. Również te, które są już po czterdziestce i są ministrami spraw wewnętrznych”. Bo jednak zastanawia fakt, że o butach Theresy May pisze się niemal tyle samo, co o jej osiągnięciach jako ministra. Tymczasem była ona szefową resortu spraw wewnętrznych rekordowo długo, bo nieprzerwanie od 2010 r., co samo w sobie już wiele o niej mówi. W ogóle ma za sobą udaną karierę polityczną. A jeszcze wcześniej – zaraz po studiach – pracowała z sukcesem w londyńskim City. Wokół jej osoby nie wybuchały skandale, nie padały zarzuty o niekompetencję. Robiła swoje. I miała cel – bo jak zdradzają teraz jej przyjaciele, z zamiarem zostania premierem nosiła się już od czasów studenckich. Polityczny sukces przyciągnął uwagę nie tylko do sposobu ubierania się Theresy May (co jednak pokazuje, że kobieta-polityk jest inaczej traktowana niż mężczyzna, bo o ich krawatach się nie dyskutuje), ale też do jej życia osobistego. Co akurat dziwne nie jest, bo każdy polityk musi się z tym liczyć. W jej życiorysie są jednak same ładne historie. Np. o tym, jak poznała swojego męża: na studiach w Oxfordzie, kiedy przedstawiła ich sobie Benazir Bhutto, przyszła premier Pakistanu. Mąż zawsze ją wspierał i nadal to robi. A kiedy dziennikarz zapytał, czy żona była piękna, odpowiedział: „Była? Ona nadal jest!”.

Siostry z Północy

Podczas gdy Theresa May dopiero wprowadza się pod londyński adres Downing Street 10, to na Północy królestwa kobiety już jakiś czas temu podzieliły między siebie scenę polityczną.

Na czele szkockiego rządu – i Szkockiej Partii Narodowej (SNP) – stoi dziś Nicola Sturgeon, uważana za jednego z najbardziej zręcznych polityków na Wyspach. Także Partii Konserwatywnej, która w Edynburgu znajduje się w opozycji, przewodzi w Szkocji Ruth Davidson, wschodząca gwiazda brytyjskiej polityki. Trzecia z liczących się szkockich partii, Partia Pracy, też ma szefową, a nie szefa – to Kezia Dugdale. Wszystkie one są w pewien sposób podobne: spokojne, zdecydowane i trzymające się swoich przekonań. Wiedzą, czego chcą, i zamierzają to osiągnąć. A przy tym wydają się być kobietami, z którymi wyborca może się identyfikować i którym może zaufać. Jednocześnie – choć podobne w politycznym stylu działania – różnią się poglądami. I tak: Nicola Sturgeon nie wyklucza kolejnego szkockiego referendum na temat niepodległości (jeśli rzeczywiście dojdzie do Brexitu), a Ruth Davidson zamierza bronić kształtu Zjednoczonego Królestwa, zwracając uwagę, że po szoku jednego referendum (tj. brexitowego) nie należy szykować obywatelom następnego. Co tylko przypomina o oczywistym fakcie, że szkockie przywódczynie przede wszystkim są przedstawicielkami swoich partii i swoich wyborców, a nie „siostrami w polityce”.

Do grona kobiet na kierowniczych stanowiskach politycznych w Wielkiej Brytanii dołączyła też w tym roku Arlene Foster – stanęła na czele lokalnego rządu Irlandii Północnej. I to nie koniec, bo następna w kolejce do wysokiej funkcji jest Angela Eagle, która może odebrać przywództwo w opozycyjnej Partii Pracy jej obecnemu liderowi Corbynowi.

Płeć a władza

Jako brytyjska pani premier, Theresa May dołączy do grona innych kobiet, które obecnie zajmują wysokie stanowiska – by nie powiedzieć: rządzą światem.

Za najbardziej wpływową w Europie uchodzi oczywiście niemiecka kanclerz Angela Merkel. Od razu zresztą, gdy tylko pojawiła się teraz jej kandydatura do roli premier rządu, May została obwołana przez prasę „brytyjską Merkel”. Obie panie łączy podobny styl bycia i polityki: są pracowite, zrównoważone, pragmatyczne i nie boją się trudnych decyzji. Pochodzą też, co ciekawe, z podobnych środowisk: to córki pastorów, wychowane z dala od zgiełku wielkich miast, które przed wejściem w świat polityki odnosiły sukcesy w swoich „cywilnych” zawodach. Nawet ich sytuacje rodzinne są podobne: obie są zamężne, z tymi samymi mężami od lat, lubią piesze wędrówki i gotowanie (Theresa kolekcjonuje książki kucharskie). Przede wszystkim jednak obydwie musiały o swoją pozycję walczyć bardziej zaciekle niż mężczyźni, bo zaczynały swoje życie zawodowe w czasach, gdy rolę kobiety widziano zwykle w bardziej tradycyjny sposób. To samo można powiedzieć o Hillary Clinton, która ma duże szanse, by zostać następnym prezydentem Stanów Zjednoczonych – i która przez lata musiała podporządkowywać życie i karierę swojemu mężowi (uczciwie trzeba przyznać, że teraz on ją też wspiera). Choć zatem można by napisać, że nominacja May jest po prostu odzwierciedleniem globalnego trendu, wynoszącego kobiety na prominentne pozycje, byłoby to jednak lekceważące wobec ich własnych zdolności, siły charakteru i wieloletnich starań. Bo to one same ów trend ciężko wypracowały. Kobiety w polityce nie są już sensacją, ale nadal jest ich mniej niż mężczyzn, np. tylko co trzeci polityk w brytyjskich samorządach lokalnych jest kobietą. Podobne proporcje są w obecnej Izbie Gmin: kobiet jest niespełna 30 proc. Ale to i tak więcej niż kilka lat temu (w 2010 r. – 22 proc.). Chociaż wiele pozostaje do zrobienia, to udział kobiet w polityce staje się większy.

„Trudna kobieta”

Margaret Thatcher wspominała, że kiedy w 1948 r. ubiegała się o pracę, nie została przyjęta. Wiele lat później dowiedziała się, dlaczego – po rozmowie kwalifikacyjnej na jej podaniu ktoś napisał: „Ta kobieta jest uparta i niebezpiecznie pewna siebie!”.
Z perspektywy czasu można by powiedzieć, że choć najwyraźniej tych cech nie szukano u pracownicy w 1948 r., to później u premier Thatcher były już one jak najbardziej pożądane. I znów nasuwa się analogia: bo całkiem niedawno jeden z zasłużonych konserwatystów Ken Clarke powiedział o Theresie May, że to „cholernie trudna kobieta”. Właśnie takiej pani premier Brytyjczycy teraz potrzebują. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2016