Brat

Cichy człowiek w białym habicie, zapatrzony w Boga i bliźniego, owładnięty myślą o pojednaniu wierzących w Chrystusa i bezgranicznie Chrystusowi ufający, odszedł z Taizé i odszedł z tej ziemi. Ktoś przysłał mi esemesa z pytaniem: Czy może być świętym?. Czy może? Jest. Przecież w niebie, jak w Taizé, formalności są bez znaczenia.

28.08.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

12 maja tego roku ukończył 90 lat. 20 sierpnia miało upłynąć 65 lat od dnia, w którym po raz pierwszy znalazł się w Taizé. Kilka dni wcześniej, we wtorek 16 sierpnia ok. godz. 20.45, podczas wieczornej modlitwy w kościele Pojednania, w obecności ponad 2,5 tysiąca młodych pielgrzymów z wielu krajów został zamordowany. 36-letnia Rumunka, która dokonała zabójstwa, dotarła na środek świątyni - do miejsca, w którym jak zwykle siedzieli zakonnicy. Założyciel Wspólnoty siedział na końcu grupy współbraci, pogrążony w modlitwie. Bracia nie zauważyli zbliżającej się kobiety. Usłyszeli krzyk. Kobieta ugodziła Brata Rogera nożem w szyję i w plecy. Natychmiast przeniesiono go do domu, nic jednak nie dało się zrobić. Zmarł kilka minut po godz. 21. Sprawczyni zamachu została zatrzymana i następnie aresztowana przez policję. Nie stawiała oporu. Wstrząśnięci pielgrzymi podjęli modlitwę, która trwała przez całą noc. Na drugi dzień ciało Brata Rogera wystawiono w świątyni. Codziennie od 15 do 19 można się modlić przy jego trumnie. Pogrzeb wyznaczono na 23 sierpnia. O motywach czynu ani o stanie psychicznym kobiety nic pewnego dotychczas nie wiadomo. Wiadomo jednak, że kierujący postępowaniem prokurator uznał ją za poczytalną i nie zamierza umieszczać jej w szpitalu psychiatrycznym.

Duch pojednania

Kim był Brat Roger? Ks. Andrzej Madej OMI, przełożony misji sui iuris w Turkmenistanie, kiedy dotarła do niego wiadomość o strasznym wydarzeniu, napisał do mnie: “Od dziesiątków lat był na liście moich prywatnych, a żyjących wśród nas świętych. Człowiek błogosławieństw. Sługa pojednania. Świadek komunii". Przytaczam ten list, bo sam mogę powiedzieć dokładnie to samo: “Żyjący wśród nas święty". Wiem, że nie tylko ja, także inni spośród dziesiątków tysięcy, którzy Brata Rogera spotkali.

Onieśmielał mnie i pociągał. Kiedy w latach 70. jako młody ksiądz spędziłem pod namiotem w Taizé niezwykły tydzień mego życia, w kościele Pojednania pilnie się w niego wpatrywałem, zachłannie słuchałem jego słów, obserwowałem jak się modli. Jednak nigdy nie przyszło mi na myśl próbować się doń zbliżyć. Bo chociaż promieniował dobrocią, onieśmielał. Kiedy mówił o Bogu, był jak wspaniały wielki dzwon z głębokim dźwiękiem. Słuchając jego głosu czułem się, z całym moim duszpasterstwem, kaznodziejstwem itd., jak dzwonek przy końskiej uprzęży. Po latach, już podczas pobytu w Rzymie, zwierzyłem się z tego uczucia bratu Markowi z Taizé. Pokręcił z powątpiewaniem głową i uśmiechnął się tajemniczo. Od tej pory, ilekroć Brat Roger przyjeżdżał do Rzymu, byłem zapraszany do mieszkania wspólnoty w pobliżu Piazza Venezia na wieczorny posiłek, długą rozmowę i modlitwę. Ostatni raz widziałem go na pogrzebie Jana Pawła II, gdzie przyjął Komunię z rąk kard. Ratzingera. Było widać, że wiek poważnie nadszarpnął jego siły, lecz uśmiech niebieskich oczu pozostał ten sam, radosny i życzliwy.

Brat Roger nie lubił opowiadać o sobie. Różnie to tłumaczył. “W naszym wspólnym życiu zachowujemy pewną dyskrecję, boimy się bowiem, żeby nie obciążać innych własnymi brzemionami". Potem znalazł inne wyjaśnienie: “Moje życie naznaczyła postawa mojego ojca. Była to postawa rezerwy. Nie mówił więcej niż trzeba, ale kiedy mówił, to ludzie go słuchali. Przy końcu swego życia mawiał: »Na ogół nie wie się, czego się w życiu dokonało; można przeżywać zaskoczenie, kiedy się odkryje, że to, co uważało się za wartościowe, nie ma znaczenia dla Boga, natomiast to, co uważało się za porażkę, przyniosło wiele owoców«. Ta postawa, podobnie jak wiele zdarzeń z mojego dzieciństwa, wywarła na mnie silny wpływ".

Tę wstrzemięźliwość udało się pokonać Kathryn Spink, autorce książki “Brat Roger, założyciel Taizé" (polski przekład Anny Turowiczowej ukazał się w Znaku w 1989 r.). Książka jest bezcennym źródłem wiedzy, autorka bowiem spisała wiele wspomnień Brata Rogera z dzieciństwa i lat młodości.

Urodził się 12 maja 1915 r. w szwajcarskiej wsi Provence, gdzie jego ojciec Charles Schutz pełnił urząd pastora Kościoła ewangelicko-reformowanego, z zamiłowaniem pisał komentarze do Pisma Świętego i miał czułe serce na ludzkie biedy. Matka Amélie Marsauche pochodziła z francuskiej rodziny protestanckiej. Studiowała w Paryżu śpiew (cała rodzina była zresztą muzycznie uzdolniona), nie poświęciła się jednak karierze śpiewaczki, lecz wyszła za mąż za prawie nieznanego jej Charlesa, który listownie poprosił o jej rękę. Byli dobrym małżeństwem. Ona pogodna i łagodna, on surowy i milczący. Oboje religijni, oboje lubili muzykę - Charles, choć niespecjalnie uzdolniony, grał jednak na skrzypcach. Kiedy Amélie zachorowała na gruźlicę, zamieszkali w Jurze Szwajcarskiej w ubogiej wsi Provence i tam się urodził Roger, dziewiąte, najmłodsze dziecko, które przeżyło (kolejne, urodzone po nim, zmarło). Jedyny brat Rogera był znacznie od niego starszy. Z siedmiu sióstr najmłodsza Genevieve - skądinąd bardzo dobra pianistka - przyjdzie bratu z pomocą w początkach istnienia Taizé i zajmie się 25 wojennymi sierotami, które młoda i nieliczna wspólnota weźmie pod opiekę: zamieszka z chłopcami w starym domu w pobliżu siedziby braci. Według opowieści Brata Rogera wszyscy ci chłopcy wyszli na ludzi, a ich dzieci nazywają Genevieve babcią.

Brat Roger uważa swoje dzieciństwo za szczęśliwe. Jako najmłodszy był, co prawda, wyłączony z wielu spraw, ale to mu nie przeszkadzało. Kochał muzykę i książki. Osobą, która wywarła na niego wielki wpływ, była wcześnie owdowiała babka ze strony matki. Podczas I wojny światowej mieszkała na północy Francji i opiekowała się uchodźcami. Wyjechała razem z nimi, ostatnim pociągiem, kiedy front był tuż, tuż. Osiadła w Dodogne pod Paryżem. Bolała nad tym, że chrześcijanie wzajemnie się zabijają, była ogarnięta duchem pojednania. Protestantka, zaczęła chodzić do katolickiego kościoła i przystępowała tam do Komunii. Brat Roger: “Nie starała się usprawiedliwiać swego postępowania ani dyskutować na ten temat, ale ja zrozumiałem, że w ten sposób dopełnia na sobie natychmiastowego aktu pojednania. Sama w sobie pojednała nurt wiary swego ewangelickiego pochodzenia z wiarą katolicką, nie stając się symbolem zaparcia się, nie raniąc swej rodziny". Kim była dla Brata, mówi fakt, że jedyną rzeczą, którą sprowadził do Taizé, było łóżko, na którym umarła.

Trzynastoletni Roger został wysłany do szkoły średniej w Moudon. Zamieszkał na stancji w dość ubogiej katolickiej rodzinie wdowy Bioley. Wiara tej kobiety i jej licznych dzieci wywarła na nim ogromne wrażenie. Wkrótce zachorował na gruźlicę. Może zaraził się od jednej z córek pani Bioley, która zmarła na tę chorobę, a może po prostu przemarzł w lodowatym pokoju, w którym mieszkał. Jego stan był tak ciężki, że ojciec zabrał go z sanatorium, żeby umarł w domu. Wyzdrowiał. Czas rekonwalescencji poświęcił na lektury. Chciał zostać pisarzem i marzył o studiach filologicznych. Ojciec, przekonany, że zawód pisarza nie zapewnia żadnego bezpieczeństwa, widział syna na studiach teologicznych, a później - w roli pastora. Roger nie umiał przeciwstawiać się ojcu i rozpoczął studia w Lozannie, potem kontynuował je we Fryburgu. Brak przekonania do narzuconych studiów (jedyne, co go naprawdę interesowało, to Luter sprzed reformy) osłabiła próba publikacji eseju w piśmie “Nouvelle Revue Française". Redakcja domagała się przeróbki zakończenia, na co on absolutnie nie chciał się zgodzić. Wtedy zrodziło się w nim przekonanie, że nie powinien dążyć do kariery literackiej.

W 1939 r. Charles Schutz, który kilka lat wcześniej przeniósł się na życzenie władz wspólnoty kalwińskiej z ukochanej Provence do położonej w pobliżu Moudon, został zmuszony do przejścia na wcześniejszą emeryturę pod pretekstem, że był zbyt mało nowoczesny. Była to historia niezmiernie przykra. Brat Roger wspomina, że zaczął się wtedy zastanawiać nad systemem demokratycznym (decyzje były głosowane) Kościoła reformowanego przy jednoczesnej bezwzględności w postępowaniu z jego członkami. Ojciec zamieszkał w pobliżu Genewy. Po latach kilkakrotnie odwiedzał syna w Taizé. Podobała mu się akcja na rzecz uchodźców, płakał nad zobowiązaniem syna do bezżenności, bo przewidywał, że na starość pozostanie kompletnie sam. Matka, która po wypadku miała trudności z chodzeniem, zamieszkała w Taizé u córki Genevieve. Dożyła 91 lat. Do końca życia zachowała świetną pamięć i zamiłowanie do pisania listów, które miała od wczesnej młodości. W jednej z książek Brat Roger dziwi się, skąd w niej taka żywotność i energia. Według jej słów, po zapaści sercowej miała widzenie Chrystusa, któremu powiedziała, że jest gotowa na śmierć, lecz chciałaby poczekać z tym na powrót syna (Roger był wtedy poza Taizé). Zmarła po jego powrocie, w grudniu 1973 r., spoczywa na cmentarzu przy romańskim kościele w Taizé.

Przypowieść o wspólnocie

Jako student teologii, w 1939 r. Roger został wybrany prezesem Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Studentów w Lozannie. Nie był entuzjastą tej organizacji, zresztą znał ją mało, jednak organizowane przez niego spotkania poświęcone wierze dały początek tzw. Wielkiej Wspólnocie. Grupa stałych uczestników przyjęła formę - jak mówił Brat Roger - “jakby tercjarstwa". Systematycznie prowadzono dyskusje i odbywano wspólne rekolekcje. On sam rozmyślał nad czymś innym. Był rok 1940. Klęska Francji wzbudziła w nim sympatię do kraju matki. Czuł, że powinien zbudować życie wspólne, w którym pojednanie byłoby przeżywane dzień po dniu (to zresztą ulubiony zwrot Brata Rogera: “dzień po dniu"), jako konkretna rzeczywistość. Musiał zdobyć dom, w którym by się modlił i przyjmował cierpiących. Dom modlitwy i gościnności.

Do Burgundii wyruszył na rowerze. Wielka Wspólnota nie była pomysłem zachwycona, chcieli go zatrzymać w Lozannie, czym się specjalnie nie przejął. Obiecał, że będzie przyjeżdżał co dwa miesiące na weekendy, by się zajmować ich sprawami. Poszukiwanie miejsca to cała epopeja. Kiedy zdecydował się na kupno gospodarskiego obejścia i kawałka pola w Taizé, wezwany na konsultację jego starszy brat rolnik stwierdził, że “Taizé jest nic niewarte". Na decyzji zaważyło zdanie wypowiedziane przez biedną wdowę, panią Ponceblanc, która przybysza nakarmiła (nie było tam żadnej gospody ani sklepu). Prosiła: “Niech pan tutaj zostanie, jesteśmy tacy samotni, we wsi nikt nie chce mieszkać, a zimy są ostre i długie". Kiedy po powrocie do Szwajcarii opowiedział o tej rozmowie ojcu, ten spytał: “Czy ktoś jeszcze powiedział ci coś takiego?", a gdy usłyszał odpowiedź negatywną, stwierdził: “Bóg przemawia przez najuboższych. Powinieneś zawierzyć tej kobiecie".

Zawierzył. Zamieszkał sam, w wielkim ubóstwie. Początkowo żywił się (ku zdumieniu sąsiadów) głównie ślimakami, potem zaczął uprawiać kawałek pola, kupił krowę. Dom znajdował się blisko linii demarkacyjnej, więc ciągnęły tamtędy rzesze uchodźców. Przyjmował ich, dzielił się swoim ubóstwem, odchodził od nich na modlitwę do niedalekiego, opuszczonego romańskiego kościoła. W 1942 r. dołączyło do niego dwóch członków Wielkiej Wspólnoty: Pierre Souvairan, student rolnictwa i Max Thurian, student teologii. Potem przybył jeszcze Daniel de Montmollin. Wcześniej przeczytali napisaną przez Brata Rogera broszurkę, w której zawarł zasady funkcjonowania domu (o stworzeniu stałej wspólnoty nie było tu mowy). Oto one: “Pracę i odpoczynek niech ożywia Słowo Boże; we wszystkim zachowaj wewnętrzną ciszę i daj się przeniknąć duchem błogosławieństw - radością, prostotą, miłosierdziem". Rozpoczęli wspólne życie, co roku odnawiając przyrzeczenia celibatu i wspólnoty dóbr. Dziś bracia składają obietnice niemal takie, jak wtedy. Przypomina to śluby zakonne; zamiast słowa “ubóstwo" jest “wspólnota dóbr", nie ma słowa “posłuszeństwo", ale jest mowa o “przyjmowaniu decyzji powziętych wspólnie i wyrażonych przez sługę komunii", a także o “niepodzielnej miłości Chrystusa" przez zachowanie celibatu, o trwaniu we wspólnocie i o “rozpoznawaniu Chrystusa w braciach".

W 1943 r. Brat Roger obronił pracę dyplomową “Ideał monastyczny sprzed św. Benedykta i jego zgodność z Ewangelią", i w tym samym roku został ordynowany na pastora. Mówił mi kiedyś o tym z pewnym zakłopotaniem, dodając, że właściwie funkcji pastora niemal nie spełniał.

Praca z uchodźcami okazała się niebezpieczna. Ktoś doniósł, jakim celom służy dom, dwukrotnie przychodziło tam gestapo, lecz za każdym razem ktoś ostrzegł ich na czas, a raz bracia musieli tymczasowo ukryć się w Genewie. Wrócili jesienią 1944. Żyli w wielkim ubóstwie. Nie przyjmowali żadnych darów, prowadzili fermę, opiekowali się najbardziej potrzebującymi, m.in. jeńcami niemieckimi z pobliskich obozów, sierotami. I modlili się. Przyjmowali ludzi, którzy pragnęli wspólnej modlitwy; byli wśród nich katoliccy księża i zakonnicy oraz protestanccy teologowie. Brat Roger pisał: “Gdyby Taizé miało istnieć wyłącznie dla protestantyzmu, owa przypowieść o wspólnocie nie mogłaby się rozwinąć we wszystkich swoich wymiarach. A wspólnota mogłaby nawet zaostrzyć podziały wyznaniowe, tworząc monachizm protestancki równoległy do monachizmu katolickiego i prawosławnego. Jesteśmy tutaj z powodu Chrystusa i Ewangelii, a Chrystus w pewnym sensie powołał nas do tego, byśmy byli obrazem Kościoła pojednanego. To jest centralny punkt powołania Taizé. Jest ten zraniony Chrystus, za którym chcemy iść w tej jedynej komunii, którą jest Jego Ciało, ten Chrystus, którego nie chcemy opuścić w Jego Ciele, jakim jest Kościół. Nie pragniemy być niczym innym, tylko małym odblaskiem Kościoła, który nieustannie sam szuka pojednania".

Przez jakiś czas odbywały się w Taizé także spotkania Wielkiej Wspólnoty. Zresztą odwiedzających przybywało. W 1942 r. przyjechał tu Emmanuel Mounier. Częstym gościem i przyjacielem wspólnoty stał się ks. Paul Coutourier, słynny pionier ruchu ekumenicznego w Kościele katolickim. On też odprawił pierwszą Mszę św. w opuszczonym kościele romańskim w Taizé. Zgodę na to, by bracia i ich goście mogli się tam gromadzić na modlitwę, podpisał po długich staraniach ówczesny nuncjusz apostolski we Francji Giuseppe Roncalli, co zresztą nie oznaczało końca trudności. Wspólnota nie była przecież katolicka. Ksiądz Couturier doprowadził do spotkania przeora Taizé z kard. Pierre-Marie Gerlierem, arcybiskupem Lyonu, stolicy metropolii, w której leży Taizé. Brat Roger wspomina: “Kardynał był już stary, ale to pierwszy człowiek Kościoła, który nam zaufał i to on pierwszy powziął myśl, żebym się udał do Rzymu". W ten sposób rozpoczął się kolejny rozdział historii wspólnoty z Taizé, która chciała być “przypowieścią o wspólnocie".

Wewnątrz Kościoła

Musiało być coś niezwykłego w tych ludziach, skoro kardynał pragnął pokazać ich papieżowi. Owocem pierwszej wizyty u Piusa XII było lekkie złagodzenie przepisu o udostępnianiu (a raczej o nieudostępnianiu) katolickich świątyń chrześcijanom innych wyznań. Druga miała szczególne znaczenie. W Roku Jubileuszowym 1950 papież zamierzał ogłosić dogmat o Wniebowzięciu Matki Boskiej. Dla Brata Rogera problem leżał nie w samej doktrynie, co w fakcie, że po raz pierwszy papież miał się odwołać do nieomylności swojego urzędu. Osoby zaangażowane w ruch ekumeniczny obawiały się pogłębienia przepaści między Kościołem katolickim i Kościołami reformowanymi. Brat Roger uważał, że gdyby papież ogłosił zwykłą deklarację, nie stworzyłoby to większych trudności. Kardynał Gerlier spodziewał się, że rozmowa z Bratem Rogerem może wpłynąć na zmianę decyzji Piusa XII. Wprowadzający na audiencję prałat Veuillot powiedział im: “Pamiętajcie, że papież jest człowiekiem starym". Było za późno. Pius XII wysłuchał słów Brata Rogera, w odpowiedzi powołał się na opinie 98 proc. biskupów. Jak można tego nie ogłosić?

Podczas obu wizyt ich doradcą i przewodnikiem był arcybiskup Montini, przyszły papież Paweł VI. Znajdowali u niego ogromne zrozumienie.

Zaraz po wyborze Jana XXIII stary kardynał Gerlier niemal wymusił na nowym papieżu zgodę na przyjęcie braci. Papież się zgodził, pod warunkiem, że nie będą stawiali zbyt trudnych pytań. Audiencja była dla nich zupełnym zaskoczeniem. Jan XXIII był zachwycony wizją Brata Rogera, klaskał w ręce i wołał “brawo!" Od tej pory, na zaproszenie papieża, takie spotkania odbywali każdego roku. W tekście ogłoszonym po zapowiedzi zwołania Soboru Brat Roger cytował ulubioną przez siebie myśl Jana XXIII: “Nie będziemy przeprowadzać historycznego procesu, nie będziemy dochodzić, kto miał rację, a kto się mylił. Powiemy tylko: Zgromadźmy się, skończmy z rozłamem".

Jan XXIII potem zaprosi braci Rogera i Maxa Thuriana na Sobór w charakterze oficjalnych obserwatorów. Wtedy Brat Roger serdecznie się zaprzyjaźnił z Jerzym Turowiczem. O ostatniej audiencji u Jana XXIII napisał w tekście, który w formie maszynopisu znaleźliśmy w archiwum Jerzego Turowicza: “Było nas trzech braci. Chory na raka Jego Świątobliwość wiedział, że śmierć się zbliża. Jeden z jego współpracowników bp Del Aqua powiedział nam, że audiencja będzie wyznaczona w dniu, w którym Jan XXIII nie będzie cierpiał. Audiencja była niezwykle długa. Nigdy nie powiedziałem wszystkiego o tym spotkaniu w obawie, by wielkoduszność papieża nie była przez kogoś źle zrozumiana". Brat Roger kończy swój opis: “Dla papieża byliśmy już wewnątrz [Kościoła]. Te słowa nas niejako włączyły w rzeczywistość Kościoła".

Następca Jana XXIII, Paweł VI znał ich dobrze ze spotkań w Watykanie i Mediolanie. Brat Roger wspomina, że kiedy nowemu papieżowi opowiadał o gromadzącej się w Taizé młodzieży i o jej problemach, Paweł VI powiedział: “Chciałbym stanąć na wysokości zadania... Jeśli macie klucz do zrozumienia młodzieży, dajcie mi go". Brat Roger odpowiedział: “Ależ jesteście na wysokości zadania, a co do nas, to żadnego klucza nie mamy, żadnej metody".

Udając się do Bogoty na Kongres Eucharystyczny w 1968 r. Paweł VI zaprosił Brata Rogera do wejścia w skład papieskiego orszaku. W Taizé z czcią przechowuje się kielich do Mszy św., ofiarowany przez Pawła VI. Inna pamiątka to brewiarz Jana XXIII. A - jak powiedział mi abp Stanisław Dziwisz - więzi łączące Brata z Janem Pawłem II były już zupełnie wyjątkowe. Brat Roger stał się częstym gościem w Watykanie. Przynajmniej raz w roku spotykali się na długie rozmowy. O czym tak długo rozmawiali? - spytałem arcybiskupa. Popatrzył na mnie zdziwiony: - Skąd ja mogę wiedzieć...

Sam Brat Roger napisał gdzieś, że relacje z Janem Pawłem II były “zupełnie inne" niż z jego poprzednikami. Nie wyjaśnił, na czym ta inność polegała, dodał tylko, że może wynikała z tego, że był od Papieża znacznie starszy.

W Watykanie pierwszy raz z nim rozmawiałem. Opuszczaliśmy Pałac Apostolski, ja szedłem z jakiegoś biura, on prawdopodobnie od Papieża. Na Cortile Borgia niezbyt mądrze zażartowałem, że w powietrzu czuć zapach trucizny. Popatrzył ze zdziwieniem i bardzo poważnie powiedział coś o pięknie Kościoła, który zachował swą świętość mimo Borgiów. Pamiętam też, że byłem w ich wspólnocie w przededniu jednej z rozmów Brata Rogera z Papieżem. Byłem zaskoczony pietyzmem, z jakim Brat redagował to, co zamierzał powiedzieć Janowi Pawłowi II. Szukał najlepszego słowa, radził się siedzących przy stole, notował. Mówił o swoim rozmówcy z wielką miłością.

Jan Paweł II udzielał mu Komunii świętej. Zapytany o to ks. arcybiskup Dziwisz nie dał mi żadnych kanonicznych wyjaśnień. W zamyśleniu powiedział tylko: “wiara w Eucharystię Brata Rogera była całkowicie taką wiarą, jak wiara Papieża".

Idzie młodość

Taizé to w świadomości ogółu przede wszystkim młodzież. Ciągną tam rzeczywiście młodzi ze wszystkich stron świata, różnych religii, różnych środowisk, wierzący i niepewni swojej wiary czy nawet całkiem niewierzący. W Taizé każdy może przeżyć tydzień. Króluje spontaniczność, subtelnie sterowana przez braci i doświadczonych wolontariuszy. Modlitwa, proste, łatwo wpadające w ucho śpiewy, wieczorna, króciutka medytacja Brata Rogera, a może jeszcze ważniejsza jego obecność, spotkania, wymiana myśli i zwierzeń z ludźmi, których prawdopodobnie nigdy więcej się nie spotka. Na tym polega pobyt w Taizé.

“Gdy zaczynaliśmy, w 1940 r. - mówił Brat Roger przed pięcioma laty w rozmowie z “Tygodnikiem" - do głowy nam nie przychodziło, że przybędą młodzi ludzie. Ale w końcu u nas się znaleźli! Tłumaczyliśmy sobie, że może to tylko na jakiś czas, a potem odejdą. A oni wciąż przyjeżdżali... Nie byliśmy na to przygotowani, nawet nie bardzo się staraliśmy ich zatrzymywać. Wiedzieliśmy, że najważniejsza jest prostota życia i serca, przyjęcie z uwagą, gotowość wysłuchania. Nie mieliśmy wtedy zbyt wiele, ale okazaliśmy zaufanie. I oni odpłacili się nam tym samym, a to bardzo dużo - zyskać zaufanie młodych pokoleń. Nie zapominamy, że wielu trzyma się z dala, odsuwa, słabnie ich zaufanie do Boga, do Chrystusa. Oni nie przyjadą do Taizé, dlatego od dawna wyjeżdżamy na inne kontynenty, aby móc ich wysłuchać. I u nich zostajemy, tworząc malutkie wspólnoty, które mieszkają z najbiedniejszymi, np. w Bangladeszu, gdzie nasi bracia żyją od trzydziestu lat. Aby zostać zaakceptowanym, trzeba zgodzić się na warunki życia najbiedniejszych. Prostota jest ewangeliczną rzeczywistością, która daje zaufanie, i która je dostrzega. Dzięki temu możemy spotykać, słuchać, odnajdywać ufność w młodych ludziach i podtrzymywać ją przez wiele lat".

Polskę Brat Roger odwiedził w 1973 r. Był nią oczarowany. Potem napisał do Turowicza, że w życiu nie widział tylu mężczyzn zgromadzonych na modlitwie, co w Piekarach, gdzie na zaproszenie biskupa Bednorza głosił homilię. Chyba nas trochę idealizował, ale zawsze kochał. Uderzyło mnie, że w czasie modlitw w Taizé jako stała intencja modlitewna była obecna modlitwa za Jerzego Turowicza i Anielę Urbanowiczową, o której Brat Roger pisał z podziwem w którejś z licznych książek, a jedną nawet jej dedykował. Może coś z tej miłości do Polski spłynęło na mnie? Coraz mniej onieśmielony przyjmowałem zaproszenia do ich rzymskiej wspólnoty. Najpierw modliliśmy się w maleńkiej kaplicy, przed Najświętszym Sakramentem. Brat Roger z karteczki odczytywał kilka myśli, które tego dnia, na ten wieczór przygotował. Dwie takie karteczki otrzymałem w darze. Prostym posiłkom towarzyszyły rozmowy. Nie sposób ich streścić. To zawsze było - by ująć to ogólnie - podziwianie wielkich dzieł Pana Boga w zwykłych i niezwykłych sprawach życia. Na końcu Brat Roger prosił o kapłańskie błogosławieństwo. Przy ostatnim spotkaniu, po udzieleniu go, sam ukląkłem i Brat Roger mnie pobłogosławił.

Ks. Andrzej w liście, który cytowałem, napisał jeszcze: “Coraz trudniej przyszłoby nam wyobrazić sobie życie na świecie bez Matki Teresy, Jana Pawła II i Brata Rogera, gdyby Bóg nie dawał nam nowych świętych na progu trzeciego tysiąclecia. Dzięki Bogu oni już się rodzą".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2005