Bohaterowie się zestarzeli

Czy prezydent Komorowski był niegrzeczny i obraził weteranów walki z komuną? A może powiedział prawdę: kolegom mają pomagać koledzy, państwo jest tu na ostatnim miejscu?

17.03.2013

Czyta się kilka minut

Dyskusja trwa. Tymczasem bohaterowie są coraz starsi. Wielu z nich nie poradziło sobie w życiu: chorują, biedują, umierają w samotności. Państwo – na pierwszym czy ostatnim miejscu – dłużej nie może być obojętne.


W NOCLEGOWNI Z ORDEREM

Na zwalistego, siwowłosego sześćdziesięciolatka trafiłem przypadkiem, w Stowarzyszeniu Wolnego Słowa. Przysiadł się do kawiarnianego stolika, gdy usłyszał, o czym mowa: jak pomagać weteranom walki z systemem komunistycznym?

Powiedział tak: – A więc walczyłem z komuną przez 30 lat. Tu jest recepta na 350 złotych. Oczywiście nie wykupię wszystkiego. Na lekarstwa wydam stówę, po zapłaceniu rachunków na życie zostanie mi czterysta. Pisz pan to wszystko! Mieszkania się nie dorobiłem. Wynajmuję 38 metrów w Warszawie. Że na prowincji taniej? Taniej. Mieszkam tu, żeby mieć blisko do Instytutu Kardiologii. Czasem zalegam z czynszem, wtedy zrzucają się koledzy. A gdyby się nie zrzucili? Jak bym wyglądał z krzyżem komandorskim na szyi w noclegowni? No jak bym, k... wyglądał? Może pan to wszystko napisać. Tylko bez nazwiska. Bo mi wstyd.

Sprawdziłem go w „Encyklopedii Solidarności”. Faktycznie, walczył przez 30 lat. Faktycznie, ma Krzyż Komandorski i nie jest to jedyny jego order. Pytam kolegów, czy się zrzucali na czynsz. Kiwają głowami.


KOMBATANCI

To, że solidarnościowcy po 1989 r. nie rzucili się na załatwianie sobie przywilejów, świadczy o nich dobrze.

– Mieliśmy inne rzeczy na głowie. Było w nas dużo entuzjazmu. Teraz się zestarzeliśmy, górę zaczęła brać biologia – tłumaczy Wojciech Borowik, prezes Stowarzyszenia Wolnego Słowa.

Prace nad ustawą zaczęły się za rządów PiS. Pomysł był prosty – dopisać weteranów walki z komuną do ustawy o kombatantach.

Ale zaprotestowali kombatanci.

– Nie chodziło o to, że byli przeciwni przyznaniu nam praw. Chcieli tylko rozróżnienia. Oni walczyli z bronią w ręku, a my inaczej. Mówili: „doprowadźcie do uchwalenia swojej ustawy” – opowiada Borowik.

Jeszcze w grudniu 2007 r. Donald Tusk zapowiadał, że nowe prawo o represjonowanych wkrótce zostanie uchwalone. A potem?

– Potem już była cisza – mówi Borowik. – Zwracaliśmy się do ministrów, polityków – naszych kolegów, ale bez skutku.


BEZ POMOCY

Ta cisza była coraz częściej przerywana smutnymi wydarzeniami.

Przed ponad rokiem w Krakowie zmarł 67-letni Edward Kubisiowski. Nie był postacią z pierwszych stron gazet, za to postacią z pierwszej linii oporu. W 1982 r. skazany na trzy lata więzienia, odsiedział pół roku. Potem nie mógł znaleźć pracy, więc zatrudniał się na czarno. Po 1989 r. był w zarządzie małopolskiej Solidarności. Zmarł na raka.

Wcześniej rodzina prosiła NFZ o sfinansowanie terapii, która dawała szansę na wyleczenie. Sam Kubisiowski miał nieco ponad tysiąc zł renty, więc nie był w stanie sam sobie pomóc. Fundusz odmówił.

Już po śmierci okazało się, że działacz opozycji dostał właśnie odznaczenie od prezydenta: Krzyż Wolności i Solidarności. Podczas pośmiertnego wręczania wojewoda Jerzy Miller mówił, że bez wysiłku „tych, którzy mieli odwagę, determinację wytrwałość i wiarę”, nie byłoby dzisiejszej Polski.

Wyszło na to, że Kubisiowski przyczynił się do powstania dzisiejszej Polski. A dzisiejsza Polska jest za to Kubisiowskiemu wdzięczna w sposób umiarkowany. To znaczy: przyznać medal jeszcze tak, ale uratować życie to już nie za bardzo.


UMIERAŁ W SAMOTNOŚCI

To było w Krakowie. Kilka miesięcy później w Warszawie zmarł 57-letni Przemysław Cieślak, pseudonimy „Poldek” i „Siniak”, kolporter, drukarz, autor Biuletynu Informacyjnego KSS KOR.

Mówił, że w KOR-ze był „chłopakiem do wszystkiego”. Do strajkujących robotników w Stoczni Lenina w sierpniu 1980 r. przewiózł list Jacka Kuronia i Henryka Wujca. Już 14 grudnia 1981 r. zaczął drukować ulotki przeciwko stanowi wojennemu. Od 16 grudnia 1981 do 23 lipca 1982 r. był internowany w Białołęce. Po wyjściu pracował w podziemiu jako drukarz. Po 1989 r. zajmował się drobnym handlem, prowadził antykwariat na Żoliborzu. W 2008 r. odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski za wybitne zasługi w działalności na rzecz przemian demokratycznych w Polsce, za osiągnięcia w podejmowanej z pożytkiem dla kraju pracy zawodowej i społecznej.

Wojciech Borowik: – Jak się okazało na pogrzebie, umierał w samotności, opuszczony i schorowany.


RADŹCIE SOBIE SAMI

Borowik słowa o opuszczonym i schorowanym koledze wypowiedział publicznie 13 grudnia 2012 r. Stał wówczas koło prezydenta Komorowskiego na uroczystościach w Białołęce, gdzie spotkali się internowani.

Obaj, Borowik i Komorowski, a także większość tych, którzy się przysłuchiwali, to „koledzy spod celi”. Dlatego Borowik poczynał sobie śmiało. – Jest jedna sprawa, która może łączyć nas wszystkich – mówił. – Myślę o losie ludzi, którzy rzucili wyzwanie systemowi komunistycznemu, a dzisiaj są w bardzo trudnej sytuacji. Często nie stać ich na czynsz, opłatę energii, mają na karku komornika, nie stać ich na lekarstwa, nie chodzą do lekarza, ponieważ nie są ubezpieczeni. Myślę, że państwo jest im coś winne. Winne jest im to, żeby zapewnić choć minimum egzystencji.

Czego się Borowik spodziewał? Na pewno nie walizki pieniędzy, to jasne. Ale jakiej odpowiedzi? Warianty z grubsza mogły być dwa: albo gładkie słówka i obietnice, albo jakiś konkret – zapowiedź ustawy, zasiłków, plan powołania fundacji pod patronatem głowy państwa.

Nikt nie spodziewał się wariantu trzeciego. Prezydent zamiast rocznicowo głaskać kolegów po głowach, ostro po nich się przejechał. – Nic nie powinno zastąpić i zastępować solidarności wyniesionej za czasów trudnych – odpowiadał Bronisław Komorowski. – To jest problem braku wiedzy i braku wrażliwości na los nas samych. Pytanie o to, czy mówiąc o solidarności, sami jesteśmy w stanie być solidarni w okazywaniu nie tylko współczucia, ale i pomocy kolegom, którzy byli towarzyszami walki, a dzisiaj są w trudnej sytuacji. Myślę, że państwo jest tutaj na ostatnim miejscu. Na pierwszym miejscu powinniśmy być my, koledzy. Możemy wówczas także oczekiwać i od struktury państwa tego, by wsparła dobre inicjatywy. To powinno być wyzwanie dla nas, dla całego środowiska. Problem w tym, że środowisko słabo funkcjonuje, bo jest podzielone. Ja się z największym zaangażowaniem włączę w takie działania, ale one muszą być efektem solidarności między ludźmi, którzy wtedy walczyli o Solidarność.

Jak przyjęło to środowisko? Wysłuchałem kilku opinii. Choć były lapidarne, nie przytoczę ich, bo obrażały głowę państwa.

Borowik podsumował to tak: – Przemówienie zostało odebrane jednoznacznie: „Koledzy, radźcie sobie sami!”.


WUJEC PISZE WNIOSKI

Dzwonię do Henryka Wujca, doradcy prezydenta, legendy opozycji. Akurat spaceruje po ulicy z Janem Rulewskim.

– Niewygodnie mi mówić, ale sprawa jest ważna, to przystanę – zaczyna. – Po pierwsze nie jest tak, że ludzie z demokratycznej opozycji nie mają żadnych możliwości. Tyle że często o nich nie wiedzą.

Wujec wylicza, że jeszcze w latach 90. z inicjatywy Jana Lityńskiego – też legendy konspiracji i dziś również doradcy prezydenta – wpisano do ustawy emerytalnej zapisy, że czas internowania, więzienia, braku pracy z powodu represji wpisuje się do lat emerytalnych.

Działa to?

– Działa, wiem po sobie: biegałem za oświadczeniami świadków, zaświadczeniami z IPN, gdy ubiegałem się o emeryturę, i ZUS mi to uznał.

Co jeszcze?

– Można wnioskować o rentę specjalną do premiera. Sam pisałem kilkadziesiąt wniosków w sprawach kolegów. Trzeba je udokumentować, ale przeważnie są respektowane.

Dlaczego robi to Wujec?

– Bo ludzie sami się wstydzą – tłumaczy. – Można jeszcze walczyć w sądzie o zadośćuczynienie czy odszkodowanie – niektórzy domagają się nawet milionowych. Jest też koleżeńska solidarność: często zrzucamy się na kolegów, ale to oczywiste.


OBOWIĄZEK PAŃSTWA

Henryk Wujec poruszył kilka ważnych spraw. Po pierwsze, że nie wszyscy wiedzą, jakie mają prawa, nie wiedzą, gdzie szukać informacji i są bezradni. Po drugie, wiele osób wstydzi się wystąpić o rentę, którą uważa za jałmużnę.

Podobny mechanizm działa przy sprawach sądowych. Tu dwuznaczność wisi w powietrzu: „Walczył o Polskę, a teraz chce za to kasę?”. Ostatnio kontrowersje wzbudziło odszkodowanie wywalczone przez Zbigniewa Romaszewskiego, jedną ze sztandarowych postaci opozycji i wieloletniego senatora. Przyznano mu 240 tys. zł. Można to krytykować, ale kiedy wziąć pod uwagę, że były senator ma 4 tysiące emerytury, a jego żona Zofia (równie zasłużona dla opozycji) – 1,7 tysiąca, krytykować chce się trochę mniej.

Wujec powiedział jeszcze jedną istotną rzecz: że mimo rent specjalnych, możliwości w ZUS-ie czy dochodzenia praw w sądach, „ciągle jest grupa osób znajdująca się w trudnej sytuacji materialnej z powodu represji. Trzeba im pomóc”.

Pytam, czy państwo ma obowiązek im pomagać?

– Tak – odpowiada doradca prezydenta.

Jak się dowiedziałem z dobrych źródeł, Wujec z Lityńskim zamierzają zbadać, ilu ludzi potrzebuje takiej pomocy: chcą zamówić poprzez Kancelarię Prezydenta badania socjologiczne w CBOS.

Po co?

Nikt nie mówi wprost, ale odpowiedź może być tylko jedna. Dane potrzebne będą do oszacowania skutków pomocy dla budżetu państwa. Znaczy to, że doradcy prezydenta pracują nad ustawą o zasiłkach dla represjonowanych i szykują jej uzasadnienie dla ministerstwa finansów.

Nie wydaje się możliwe, by Lityński z Wujcem konspirowali za plecami swojego szefa. Muszą mieć przyzwolenie prezydenta. A to znaczy, że Komorowski i Borowik, choć posprzeczali się w Białołęce, nie różnią się aż tak bardzo.


ODSZKODOWANIA NA FUNDACJĘ?

Inny legendarny opozycjonista, organizator strajku sierpniowego w Stoczni Gdańskiej, a dziś marszałek Senatu Bogdan Borusewicz mówi „Tygodnikowi”: – Coś trzeba robić, bo jesteśmy coraz starsi. Co więcej: niektórzy pozbawieni są jakichkolwiek możliwości dochodzenia praw.

Na przykład?

– Proszę sobie wyobrazić człowieka, który był na sto procent zaangażowany w działalność podziemną, jednak nigdy nie dał się złapać, uwięzić. Był dobrym konspiratorem, a teraz za to cierpi.

Borusewicz rozważał już różne pomysły. Np. żeby wraz z kolegami „z pierwszej półki” wystąpić do sądu o wielkie odszkodowania, a potem wszystko przeznaczyć na fundację, która zajmie się pomaganiem innym weteranom. Teraz myśli, żeby środowisko dobrowolnie „opodatkowało się” na ten cel.

– Ciąży na nas obowiązek solidarności wobec kolegów – mówi Borusewicz. – Ale to nie wystarczy. Państwo też ma obowiązki. Powinna powstać specjalna ustawa, która sprawę załatwi. Powtarzam: trzeba coś robić.


ŻYJE DZIĘKI KOLEGOM

Robert Krzysztoń, w opozycji demokratycznej od końca lat 70., działacz NZS, żyje dzięki kolegom. Zrzucili się na skomplikowaną operację nowotworu.

– Chcesz właśnie ze mną rozmawiać o pomocy dla represjonowanych? – pyta. – Wiesz, że niezręcznie mi o tym mówić? Chyba na początek powinienem podziękować kolegom, bez nich bym sobie nie poradził.

Może więc pomoc kolegów powinna wystarczyć?

– Nie wystarczy – protestuje Krzysztoń. – Mieszkam w Warszawie, gdzie jest duże środowisko dawnej opozycji. Wyobraź sobie ludzi z prowincji. Walczyli tak jak my, ale dziś są samotni, nie mają się do kogo zwrócić. Żyją za 800 zł renty i są w czarnej d...

Czy mój rozmówca nie boi się zarzutów, że dawni bojownicy o demokrację domagają się przywilejów, kasy?

– Oni nie powinni mieć przywilejów. Rozmawiamy o socjalu, czyli minimalnych pieniądzach na przeżycie. Że walczyło się dla kasy? Umówmy się: nikt nie liczył wtedy na sukces. Ludzie się angażowali, szli na całość, bo uważali to za słuszne. Przecież nie kombinowali, że ktoś im zapłaci, nie?

Krzysztoń, który do dziś walczy o prawa człowieka i pomaga trafiającym do Polski imigrantom, również uważa, że pomoc jest obowiązkiem państwa i wyrazem elementarnej sprawiedliwości: – Skutki dla budżetu będą niewielkie i z roku na rok coraz mniejsze – tłumaczy. – To problem ledwie dostrzegalny statystycznie, ale środowiskowo i moralnie potężny. Nie wolno ludzi, którzy walczyli o Polskę, zostawiać samym sobie. Tak jak samym sobie nie zostawiono powstańców styczniowych. Oficerowie przed wojną mieli obowiązek im salutować: to było ważne i dla nich, i jako przykład, symbol, że warto.


SIEĆ SOLIDARNOŚCI

Edward Nowak, wstrząśnięty historią Edwarda Kubisiowskiego, założył Stowarzyszenie Sieć Solidarności.

– Nosiłem się z zamiarem od dawna, ale to był impuls, żeby zacząć działać – opowiada.

I co?

– Zrobiliśmy najprostszą rzecz, którą można było zrobić: zaczęliśmy coś robić.

Czyli?

– Jednej koleżance kupiliśmy okulary, innej pomogliśmy rozkręcić działalność chałupniczą, uszyliśmy firanki, zrobiliśmy remont mieszkania – wylicza.

Nowak, kiedyś poseł, kiedyś wiceprezydent Krakowa i wiceminister gospodarki, ma staż w zarządach dużych firm, jak Zasada SA, Bumar czy Autosan. Jeśli coś potrafi, to zarządzać i organizować. W 1982 r. został skazany na 3,5 roku więzienia. Odsiedział dwa lata. Pytam, czy wliczyli to mu do stażu emerytalnego.

– Nie, z jakiej racji?

Cytuję Nowakowi rozmowę z Wujcem.

– Serio, nie wiedziałem, że mam takie prawo, ale oczywiście ZUS też nie wiedział.

No i?

– Mamy zamiar wydać poradnik dla osób represjonowanych, żeby wiedziały, co im się należy. Widać na moim przykładzie, że pomysł jest trafiony – śmieje się.

Stowarzyszenie Sieć Solidarności przyjęło zasadę całkowitego odcięcia się od bieżącej polityki.

– Oczywiście mamy prywatne poglądy, ale nie w stowarzyszeniu, bo ono ma łączyć, a nie dzielić – mówi Edward Nowak. A na pytanie, ilu ludzi z dawnej opozycji potrzebuje pomocy, odpowiada: – Myśmy już zrobili wstępne wyliczenia. W Małopolsce to będzie 300-350 osób.

Kto sobie najbardziej nie poradził w nowej rzeczywistości? Nowak znów się uśmiecha: – Zdziwię pana, bo nie rolnicy czy robotnicy, ale przedstawiciele wolnych zawodów: pisarze, scenografowie, dziennikarze. Planujemy założyć w stowarzyszeniu spółdzielnię pracy z takimi usługami.

Sieć Solidarności ma już wizję rozwiązania problemu dawnych opozycjonistów. Miałaby to być fundacja zarządzająca publicznymi pieniędzmi.

– Rząd miałby tam swojego przedstawiciela, żeby to nadzorować, patrzeć na ręce. Ale dzieleniem pomocy zajmowałyby się organizacje społeczne opiekujące się dawną opozycją. To my znamy środowisko i wiemy, co komu potrzeba – opowiada Nowak.


***

Pytam Nowaka, kto miał rację w sporze Komorowski-Borowik. Odpowiada, że obaj. „Niezły z pana dyplomata”, komentuję.

– Nie, ja mówię na serio – tłumaczy. – Po pierwsze, nic się nie uda zrobić, jeśli nie będziemy solidarni z kolegami – to mówił Komorowski. Po drugie, bez państwa ani rusz – to mówił Borowik.

Jakiś przykład?

– Chcielibyśmy postawić Dom Solidarności – mówi Edward Nowak. – Nie jakiś tam przytułek, ale nowoczesny Dom. Można będzie tam mieszkać, przyjeżdżać na jakiś czas, zasięgnąć porady przez telefon. Nie wymagam od państwa, żeby go postawiło, ale mogłoby dać np. działkę.

Byłoby dobrze, gdyby Nowakowi i jego kolegom się udało. Byłoby dobrze, gdyby wspomogło ich państwo. Inaczej może przyjść czas, że ktoś z Krzyżem Komandorskim na szyi zawita do noclegowni. I będzie to bardzo przykry widok dla wszystkich.



CZYSTKI I WILCZE BILETY

Ofiary stanu wojennego to nie tylko zabici i aresztowani. Jedną z form represji były zwolnienia z pracy i „wilcze bilety” – zakaz wykonywania zawodu, skuteczny, gdy na rynku pracy dominowały zakłady państwowe. Wprawdzie takie metody władze PRL stosowały i wcześniej, ale w stanie wojennym przybrały one charakter masowy. Wielu ludzi nie mogło znaleźć zatrudnienia latami, a władze liczyły, że taka forma represji skłoni ich do emigracji.

„Stan wojenny złamał życie zawodowe tysiącom działaczy »Solidarności« i szerzej: ludziom uznanym za »elementy antysocjalistyczne«” – pisali historycy Natalia Jarska i Tomasz Kozłowski w „TP” nr 50/2011. – „Była to największa »czystka«, przeprowadzona przez władze PRL od słynnego roku 1968”. Władze uderzały nie tylko w elity (w ramach tzw. weryfikacji z pracy wyrzucono 1200 nauczycieli szkół średnich i podstawowych oraz 1300 pracowników uczelni). Zwalniano też zwykłych robotników: Jarska i Kozłowski obliczyli, że tylko do sierpnia 1982 r. z powodów politycznych zwolniono ich ponad 55 tysięcy. Ilu z nich ma z tego powodu niższą emeryturę?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2013